Trzy kropki: Mecz z West Hamem
Powiedzieć, że the Reds na Upton Park nie zachwycili, to nie powiedzieć nic. Na pytania, dlaczego ich zdaniem mecz potoczył się w ten, a nie inny sposób, próbują odpowiedzieć redaktorzy Nooldir, PiotrekB i Raf. Serdecznie zapraszamy do lektury. Czekamy też na wasze opinie!
– O ogólnym przebiegu meczu… (Raf)
Spotkanie, o którym musimy jak najszybciej zapomnieć (w czym na pewno nie pomogą Wam „Trzy kropki”, pomeczowe oceny, wywiady i podsumowania). Cały mecz można by było podzielić na trzy fazy: szoku, nowej formacji i drugiej połowy. Pierwsza związana jest ze strasznymi 10 minutami, w ciągu których the Reds stracili dwie bramki (za sprawą strzału Reida oraz Sakho) i dopuścili do kolejnych kilku okazji. Druga faza związana była ze wstawieniem w 22. minucie Sakho nr 2 i zmianą systemu gry, co przyniosło wkrótce efekt w postaci gola Sterlinga. W drugiej połowie mimo wyraźnej poprawy w rozgrywaniu akcji, jedyne co otrzymaliśmy, to kolejny cios młotem w głowę i ustalenie wyniku przez Amalfitano.
– O tradycyjnej już panice przy stałych fragmentach rywali… (Nooldir)
Obojętne kto podchodzi do piłki i czy będzie ona zagrywana z rzutu rożnego czy wolnego, z trudem powstrzymuję się przed zamknięciem oczu. Powodem moich – a zapewne i waszych – nerwów nie jest już zagrożenie stwarzane pod własną bramką przez Martina Škrtela, jak w zeszłym sezonie, a świadomość największych słabości drużyny Rodgersa. Zmieniający się skład czwórki obronnej utrudnia zgranie i wzajemne porozumienie na boisku, tak ważne przy obronie stałych fragmentów. Mimo imponujących warunków fizycznych stoperów Liverpoolu jak bumerang powraca kwestia braku lidera. Roli tej nie spełnia też Mignolet, a co gorsza, sam jest niepewny przy wyjściach do górnych piłek. Dopóki obrońcy z trenerami nie znajdą na to recepty, nam dalej będą przyspieszać serca przy każdej wrzutce Middlesbrough, Evertonu, Basel, Realu.
– O kolejnym meczu nijakiej gry ofensywnej… (PiotrekB)
Rzut okiem na grę Liverpoolu z zeszłego sezonu i pierwszych pięciu spotkań obecnego zakrawa na ponury żart. W ubiegłym roku the Reds brylowali w stwarzaniu sytuacji bramowych, a duet SAS bezlitośnie je egzekwował. Teraz brakuje nam i jednego i drugiego. Nie można wszystkiego tłumaczyć brakiem Suáreza – zespół Rodgersa kompletnie zatracił swój balans. Statyczna, a przede wszystkim mało odważna gra Gerrarda i Lucasa sprawiła, że w środku pola powstała wyrwa, którą desperacką musiał łatać Henderson. Nie bez znaczenia jest fatalna forma naszego brazylijsko-angielskiego duetu ofensywnych pomocników. Wystawienie włoskiego ataku Borini – Balotelli miało odciążyć wcześniej izolowanego Mario i zwiększyć naszą siłę ognia jednak niewiele zmieniło się od meczu z Villą – atak nie otrzymywał dostatecznego wsparcia ze strony pomocy. Kiedy w poprzednim sezonie Liverpoolowi nic nie wychodziło, mógł zawsze liczyć na Suáreza, teraz musimy polegać na młodym Raheemie Sterlingu, a to stanowczo za mało, żeby ofensywa funkcjonowała jak należy.
– O grze po zmianie formacji… (Raf)
Tak naprawdę nie wiem, co myśleć o tego typu taktycznych ruchach. Z jednej strony to dobrze, że Rodgers momentalnie reaguje na wydarzenia boiskowe, z drugiej coś jest nie tak w sytuacji, w której piłkarze wystawieni w pierwszej jedenastce nie zdają sobie sprawy z tego, że mecz trwa już od dobrych siedmiu minut. Należy jednak zauważyć, że to nie tylko zmiana formacji przyczyniła się do przejęcia inicjatywy na murawie. Być może zaraz po wejściu Sakho padła bramka dla the Reds, jednak bardziej kluczowa dla jakości gry wydawała się zmiana Lucasa, co pozwoliło nam na płynniejsze rozgrywanie i kreowanie sytuacji bramkowych. Także można powiedzieć, że system z trzema obrońcami zmienił nieco oblicze zawodników Liverpoolu, szkoda, że nie zmienił oblicza meczu.
– O kosztownych porażkach z teoretycznymi „średniakami”… (Nooldir)
Skąd my to znamy? Czyżby sezon 2009/2010 od nowa? Po wicemistrzostwie porażki na stadionach typu Craven Cottage, Britannia Stadium albo ostatnio Upton Park? Porażki z ekipami skazanymi na spadek lub dolną połowę tabeli były wpisane w kolejne sezony Liverpoolu przez kilka lat. Ci, którzy nie pamiętają, niech znajdą przegrany mecz z Fulham 1:3. Dzięki Brendanowi Rodgersowi udało się o nich na krótko zapomnieć, ale dla kibiców oglądających ostatnie mecze z Aston Villą i West Hamem nie jest jednak najgorszy wynik, a gra the Reds. Póki co ta jest fatalna i chociaż wierzę, że forma i wyniki wrócą, mam nadzieję że po drodze nie przydarzy się żadne Northampton Town albo sięgając do obecnego sezonu w wykonaniu niektórych drużyn… MK Dons.
– O pucharowym spotkaniu z Boro… (PiotrekB)
Już jutro o 20:45 Liverpool podejmie na Anfield Middlesbrough. Drugoligowy zespół prowadzony przez Aitora Karankę, byłego asystenta José Mourinho, będzie idealnym testem dla the Reds przed derbowym meczem z Evertonem. Teoretycznie mniej wymagający rywal da okazję Brendanowi Rodgersowi na odnalezienie właściwej formuły dla kulejącego środka pola. Sporej uwagi będzie też wymagał kształt linii obrony. Być może menedżer Liverpoolu da szansę na pokazanie się z dobrej strony Dejanowi Lovrenowi lub przetestuje gotowość do gry José Enrique czy Lazara Markovicia? Z pewnością powinien zatrzymać w wyjściowej jedenastce Mario Balotellego – Włoch desperacko potrzebuje zgrania ze swoimi nowymi kolegami z zespołu.
Komentarze (1)
Oby to nie byla powtorka.
Trzeba wierzyc , ze ten pomysl na druzyne, sklad Rodgersa w koncu wypali.
Ps. Ciekawe opracowanie.Jest ok.