Klub potrzebuje Ligi Europy
W miarę jak Liverpool zbliża się do miejsca, które jeszcze trzy tygodnie temu wydawało się nieosiągalne, coraz bardziej rozwija się dyskusja czy jest to powód do świętowania, czy raczej współczucia?
Po remisie w dramatycznych okolicznościach z Arsenalem w zeszłym miesiącu wszystko wskazywało, że jest to pytanie całkiem bez znaczenia. Na pięć meczy przed końcem sezonu Liverpool miał cztery punkty straty do znajdującego się na piątym miejscu Tottenhamu, który w dodatku miał do rozegrania jeszcze dwa zaległe mecze.
Jednak od tamtej pory wszystko uległo zmianie. Po pewnych zwycięstwach z Birmingham i Newcastle rozpędzony Liverpool zbliża się do linii mety. W zupełnie innej sytuacji znajdują się Spurs. Zaledwie dwa punkty w ostatnich trzech meczach pozwoliły The Reds na wyprzedzenie ich w tabeli różnicą bramek.
Drużyna Harry'ego Redknappa wciąż ma jeden zaległy mecz, jednak jest to wyjazdowe spotkanie z Manchesterem City we wtorek, a więc na krótko przed niedzielnym meczem na Anfield. Jeśli Liverpool będzie w stanie zdobyć trzy punkty na wyjeździe z Fulham pozwoli im to na zajęcie dogodnej pozycji do wywalczenia jedynego miejsca w Lidze Europejskiej, które jest przyznawane za pozycję w lidze.
Bez cienia wątpliwości piąte miejsce w tabeli na koniec sezonu było by niesamowitym osiągnięciem, biorąc pod uwagę to, gdzie był Liverpool kiedy w styczniu stery przejmował Dalglish. Dwadzieścia meczy dostarczyło im zaledwie 25 punktów, jedynie cztery oczka nad strefą spadkową i aż 11 punktów za Tottenhamem.
Wtedy fani marzyli tylko o uratowaniu honoru, jednak po imponujących 15 meczach, które przyniosły aż 30 punktów zaczęli poważnie myśleć o czymś więcej. Jednak czy wyścig o piąte miejsce jest naprawdę wart wygranej?
Pojawiają się głosy mówiące, że pierwszy rok bez pucharów europejskich od sezonu 1999/2000 wyszedłby na korzyść Liverpoolowi, że granie w Lidze Europejskiej odwróciło by uwagę od poważniejszej sprawy, jaką jest zajęcie miejsca w czołowej czwórce i zagwarantowanie sobie miejsca w Lidze Mistrzów. Argumentem jest to, że bez regularnego grania w czwartek i niedzielę Liverpool będzie lepiej przygotowany na wymagające mecze Premier League.
W dodatku brak spotkań w pucharach europejskich da możliwość poważniejszego potraktowania pucharów krajowych. Również nie można ukrywać faktu, że rozgrywki Ligi Europejskiej nie są zbytnio atrakcyjne. Zaczynając na groszowych nagrodach, poprzez głupiutki hymn, na słabym poziomie rywali kończąc.
Liverpool rozegrał 14 meczy w tych rozgrywkach, ale które tak na prawdę zostaną w naszej pamięci? Z pewnością nie trzy bezbramkowe remisy w grupie, ani nie usypiający remis 1:1 w Bukareszcie. Wyłączając świetne wejście Stevena Gerrarda z ławki w meczu z Napoli nie ma zbytnio za co rozpamiętywać tych rozgrywek. Po kolejnym nudnym dwumeczu ze Spartą Praga ulegli Bradze, która teraz ma w perspektywie mecz finałowy w Dublinie.
Powrót do Ligi Mistrzów musi być absolutnym priorytetem na kolejny sezon. To jest miejsce, do którego przynależą pięciokrotni mistrzowie Europy i gdzie potrzebują być ze względu na finanse. Nie tylko dostarcza to kasy do budżetu, ale także jest przynętą dla potencjalnych nowych graczy.
Jednak miejsce w czwórce może być osiągnięte równolegle z grą w mało atrakcyjnych drugich rozgrywkach UEFA. Bez względu na to jaką reputację ma Liga Europejska brak gry w pucharach pozostawi sporą lukę w sezonie Liverpoolu. Również zmęczenie nie powinno być argumentem, ponieważ do czasu fazy play-off w LE raczej nie obejrzymy czołowych piłkarzy.
Mecze grupowe będą okazją dla młodych zawodników oraz rezerwowych na grę i zdobycie doświadczenia. W tym sezonie może rozgrywki Ligi Europejskiej nie porwały wyobraźni kibiców, jednak wystąpiło w nich aż 32 zawodników. Spróbujcie powiedzieć Martinowi Kelly'emu (10 meczy w LE), Jay'owi Spearingowi (8), Danny'emu Wilsonowi (5), Daniemu Pacheco (5) i Jonjo Shelvey'owi, że nie miało to znaczenia. Zwłaszcza Kelly i Spearing ogromnie skorzystali z rozgrywek kontynentalnych i użyli ich jako trampoliny do dobrych występów w Premier League.
W następnym sezonie Liga Europejska może dostarczyć okazji do gry Johnowi Flanaganowi, Jackowi Robinsonowi, Raheemowi Sterlingowi i Conorowi Coady'emu. Z pewnością nie będą to imponujące i historyczne mecze, ale dostarczą im doświadczenia i ogrania na przyzwoitym poziomie. Liga Europejska jest warta tego, by w niej być, tylko nie można się tym zbytnio ekscytować.
Tymczasem w Bostonie...
Właściciel Liverpoolu John Henry oraz prezes Tom Werner starali się z całych sił by podnieść kibiców na duchu podczas wyczerpującego meczu Boston Red Sox z LA Angels. W środę właściciele drużyny serwowali fanom na Fenway Park darmową kawę podczas dwuipółgodzinnego opóźnienia spowodowanego ulewnym deszczem. Żona Henry'ego, Linda Pizutti, zamieściła powyższe zdjęcie na swoim Twitterze.
Mecz ostatecznie skończył się o 2:45 w nocy, co jest najpóźniejszym zakończeniem w historii Fenway Park.
James Pearce
Komentarze (0)