Podsumowanie meczu
Zawodnicy oraz kibice Liverpoolu pożegnali święta w smutnych nastrojach. The Reds mimo obiecującego początku spotkania ulegli na wyjeździe Stoke 1:3, zupełnie nie przypominając drużyny, która zaledwie cztery dni wcześniej we wspaniałym stylu pokonała Fulham.
Przed spotkaniem oba zespoły miały na koncie identyczną liczbę punktów w tabeli, toteż menedżerowie nie musieli przeprowadzać z zawodnikami szczególnie przekonujących rozmów motywacyjnych. Brendan Rodgers podczas konferencji poświęcił jednak kilka słów Stewartowi Downingowi, którego postawa w ostatnim spotkaniu była dla szkoleniowca źródłem ogromnej radości i satysfakcji. Chwaląc Anglika, Rodgers wysłał niejako sygnał do reszty drużyny, iż tylko poprzez ciężką i konsekwentną pracą możliwe jest osiągnięcie sukcesu.
Na drodze jego podopiecznych stanęło niepokonane w lidze od ośmiu spotkań Stoke. Sprzymierzeńcem gości nie była również historia: po raz ostatni the Reds zwyciężyli na Britannia Stadium w 1984 roku. W zachowaniu ciągłości mieli pomóc gospodarzom dwaj byli gracze Liverpoolu - Peter Crouch oraz Michael Owen. Ostatecznie wychowanek klubu z Merseyside nie znalazł się nawet na ławce rezerwowych.
Tymczasem szybko dał o sobie znać wielki przyjaciel Owena, Steven Gerrard. Kapitan the Reds miał okazję po raz pierwszy w tym sezonie podejść do rzutu karnego, który Howard Webb zdecydował się podyktować za przewinienie Ryana Shawcrossa na Luisie Suarezie. 32-letni Anglik oddał pewny strzał w lewy róg bramki rywali, wyprowadzając swój zespół na prowadzenie.
Wiwat ze strony kibiców przyjezdnych trwał jednak zaledwie kilka minut. Martin Skrtel, upadłszy na murawę, nie zdołał upilnować Waltersa, który z kolei nie miał najmniejszych problemów z pokonaniem bezradnego Pepe Reiny. Kibiców the Reds mogła zaniepokoić łatwość, z jaką podanie dotarło do napastnika gospodarzy, jednak jak się miało później okazać, nie był to jednorazowy występek obrońców.
Od tego momentu Stoke konsekwentnie zdobywało przewagę, zmuszając Liverpool do wzmożonej koncentracji w grze defensywnej. Nadeszła jednak 12. minuta i rzut rożny dla gospodarzy. Dośrodkowanie celnym strzałem głową wykończył Jones, pokonując dręczonego przez Shawcrossa Reinę. Jednym z winowajców był również Gerrard, który zbyt pochopnie odszedł od bliższego słupka, stwarzając tym samym wolną przestrzeń dla zmierzającej do bramki po uderzeniu Jonesa piłki.
Liverpool, choć starał się mocno, nie potrafił przebić się przez szczelną obronę gospodarzy. Pomocne nie okazywały się także stałe fragmenty gry. W sytuacji zagrożenia goście potrafili bronić się w polu karnym niemal całą jedenastką, wobec czego bezradny pozostawał nawet Suarez, któremu obrońcy rywali zwykle pozostają niestraszni. Nadziei upatrywali kibice w uderzeniach z dystansu, lecz po strzale z 42. minuty rozczarowującego Jonjo Shelveya dało się usłyszeć jedynie jęk zawodu.
Tymczasem na minutę przed końcem pierwszej połowy w tarapatach znalazł się Reina, który nieodpowiedzialnym zagraniem do Etheringtona umożliwił mu oddanie strzału. Hiszpan zrehabilitował się jednak za niefortunne podanie, we wspaniałym stylu zatrzymując piłkę po uderzeniu rywala.
Wydawało się, że po przerwie Rodgers postanowi wprowadzić w miejsce bezproduktywnego Shelveya Raheema Sterlinga. 18-letni Anglik zastąpił jednak Suso, i o ile wniósł on nieco ożywienia do gry the Reds, o tyle Shelvey nadal pozostawał najsłabszym ogniwem zespołu. Zespołu, który w 49. minucie przegrywał już 1:3 za sprawą wspaniałego trafienia z woleja Waltersa.
The Reds znajdowali się w beznadziejnym położeniu, a kolejne akcje nie przynosiły niczego więcej oprócz narastającej frustracji na twarzy Rodgersa. Szkoleniowiec próbował zwiększyć siłę ognia posyłając na plac Jordana Hendersona oraz Joe Cole'a, jednak Anglicy nie spełnili pokładanych w nich nadziei, dopasowując się do poziomu kolegów.
Szansę na zmniejszenie strat miał na minuty przed końcem Gerrard. Kapitan popisał się świetnym strzałem ze skraju pola karnego, lecz nie zdołał zaskoczyć golkipera rywali. Było to ostatnie tchnienie gości, bezradnych wobec nieustępliwej obrony Stoke.
Niestety, the Reds po raz kolejny zawiedli fanów, którzy po meczu z Fulham mieli prawo oczekiwać znacznie lepszej postawy swoich ulubieńców. Jednak o ile niemoc w ofensywie nie powinna być zaskoczeniem, o tyle zastanawiającą jest gra formacji defensywnej. Jeśli zawodnicy Liverpoolu chcą jeszcze liczyć się w walce o czołowe miejsca, konieczne będzie wyeliminowanie indywidualnych błędów. Poczynając już od następnego meczu.
Komentarze (1)