TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1616

Podsumowanie meczu


Widzom na Liberty Stadium, tak jak i tym zebranym przed telewizyjnymi odbiornikami w poniedziałkowy wieczór, piłkarze Swansea i Liverpoolu zgotowali niesłychane emocje. Zacięty pojedynek obu ekip zakończył się podziałem łupów. Głównym inżynierem czterech bramek, które ujrzeliśmy, był o dziwo jeden gracz – dobrze nam znany Jonjo Shelvey.

Po 3 kolejkach angielskiej Premier League Brendan Rodgers mógł spoglądać na swoich oponentów z góry, dzierżąc insygnia lidera wyścigu o mistrzowską koronę. Pomimo kontuzji etatowego prawego obrońcy Glena Johnsona, podróż do południowej Walii napawała optymizmem.

Napawała optymizmem, bowiem Michael Laudrup i jego piłkarze nie nabrali jeszcze wiatru w żagle i nie grali dotychczas na miarę swego dużego potencjału.

Przedmeczowych bohaterów było kilku, a przecież nikt tak jak Anglicy nie lubuje się w „szperaniu” w odmętach statystyk, w podgrzewaniu atmosfery przed pierwszym gwizdkiem sędziego wszalkimi niuansami różnej maści. Tak więc pierwszym wywołanym do tablicy został kapitan Czerwonych, Steven Gerrard, który rozpoczął 400. mecz z opaską głównodowodzącego na ramieniu.

Kolejnymi osobistościami będącymi pod lupą były nowe nabytki Rodgersa – Sakho i Moses, którzy w meczu z Łabędziami zaliczyli, jak się miało później okazać, całkiem udane debiuty.

Ale całe „show” skradł ten, który chciał coś udowodnić włodarzom the Reds, niedawnym kolegom z szatni i północnoirlandzkiemu szefowi – nowy pomocnik Swansea, dawny pomocnik Liverpoolu – Jonjo Shelvey.

Były szkoleniowiec Swansea, obecny trener Liverpoolu – Brendan Rodgers – desygnował do gry od pierwszej minuty i Mosesa i Sakho, który tworzył ze Škrtelem środek defensywy. Na prawej obronie w miejsce leczącego uraz Johnsona wybiegł Andre Wisdom.

Gospodarze zagrali bez świetnego Pablo Hernándeza, który wypadł ze składu tuż przed spotkaniem.

Punkt 21.00 ruszyliśmy! W iście sprinterskim tempie! Wszystkie knowania przedmeczowe niemalże z miejsca wzięły w łeb.

2 minuta i gol dla miejscowych! Dośrodkowanie z prawej strony najpierw wybił głową Sakho, a zawieszoną wysoko piłkę dalej wyekspediował również głową Henderson. Pech chciał, że Anglik zgrał ją pod nogi nadbiegającego Shelveya. W tym momencie nastąpił splot nieszczęśliwych i trudno wytłumaczalnych zdarzeń. Najpierw fatalnie „machnął się” Shelvey, nie trafiając z woleja w piłkę. Blokujący go Gerrard nawet nie przypuszczał, że Jonjo skiksuje i całkowicie stracił orientację co do położenia futbolówki… a ta ugrzęzła pod stopą Shelveya. W sukurs Stevenowi chciał ruszyć ustawiony głebiej waleczny Francuz rodem z Paryża, ale był zbyt daleko i tę odległość wykorzystał były partner z szatni Liverpoolczyków zabierając się w pole karne. Sakho uniknął zbędnej interwencji widząc, że Jonjo wyrzuca się na bok pola karnego. Tym bardziej, że przytomnie ruszył z asekuracją Škrtel. Ale niefart odwiedził nas ze wszystkimi swymi krewnymi – Martin przyblokował Jonja, lecz tak niefortunnie, że niemal jak kopaczowi w futbolu amerykańskim ustawił piłkę przed uderzeniem na bramkę. Strzałem w długi róg były Liverpoolczyk pokonał Simona Mignoleta. 1:0.

Goście dostali obuchem w głowę. Ale w hipnotycznym stanie co dziwne pozostał… Shelvey! 3 minuty później Łabędzie skutecznie rozbiły niemrawy atak przyjezdnych. Shelvey otrzymał podanie na 25 metrze od własnej bramki. Skuteczny pressing Hendo sprawił, że Jonjo odwrócił się i dograł piłkę do Vorma by uspokoić grę… Tak to wyglądało w zamyśle Anglika. W rzeczywistości popisał się świetnym prostopadłym podaniem do kapitalnie antycypującego Sturridge’a, który ów prezent z brakiem litości cechującym najtwardszych oficerów NKWD wykorzystał.

Parę chwil później po ładnej akcji Hendersona i Coutinho, Brazylijczyk oddał strzał zza pola karnego, jednak prosto w ręce Vorma. Następnie po zagraniu wzdłuż bramki przed dobrą okazją stanął aktywny Henderson, jednakowoż trafił jedynie w plecy defensora walijskiej drużyny, a była to realna szansa na objęcie prowadzenia.

W 25. minucie osłupiał każdy fan the Reds. Moses otrzymał podanie na lewej flance. Zapędził się w przysłowiowy „kozi róg”. W narożniku boiska Victora podwoili Nathan Dyer i Àngel Rangel, jednak Nigeryjczyk błyskotliwie przedarł się przez gąszcz nóg graczy Swansea, podniósł głowę, fantastycznie dośrodkował na głowę niepilnowanego na 5. metrze Sturridge’a… Przyznam się osobiście, że miałem już uniesione ręce w górze w geście triumfu. Gdybym miał race, czy flary, też bym je pewnie w momencie dośrodkowania odpalił. Niestety przedwcześnie. Daniel uderzył wprost w holenderskiego golkipera gospodarzy.

W 30. minucie pierwszy raz urwał się naszym stoperom duet napastników Michu – Bony. A uczynili to w fenomenalnym stylu. Dynamiczna wymiana podań miedzy oboma piłkarzami zakończyła się zbyt anemicznym strzałem byłego zawodnika Vitesse Arnhem. Za samą akcję należą się jednak oklaski.

W 36. minucie wychodzimy na prowadzenie. Jonjo doznał kolejnego zaćmienia umysłu. Jego fatalne w skutkach płaskie podanie wszerz boiska przejął Moses i bez chwili namysłu pomknął na bramkę rywali. Sturridge świetnym ruchem odciągnął obrońców, Victor zbiegł do środka i używając Ashleya Williamsa jako naturalnej zasłony uderzył skutecznie tuż przy bliższym słupku. Wymarzony debiut!

W 39. minucie rozpaczliwie udaje się nam uciec spod gilotyny! Do wybitej piłki dopada Dyer i mimo trudnej pozycji oddaje niezbyt mocny strzał na bramkę. Mignolet wyciąga się jak struna, lecz nie potrafi utrzymać piłki w rękach. W tym momencie najbliżej futbolówki jest Wilfried Bony, który do bramki strzeżonej głównie przez azot i tlen ma jakieś cztery metry. Kiedy już w oczach kibiców na Liberty Stadium zaiskrzyła się wizja remisu, do gry wkroczył facet, który wślizgiem wszedłby nawet przez stos rozbitych butelek, tylko by ratować swój zespół od utraty gola. Tak też było tym razem. Do uzurpującego sobie dopełnienie formalności Iworczyka doskoczył Škrtel i iście nieprawdopodobną interwencją wyłuskał futbolówkę napastnikowi. To nie piłka zatrzepotała w siatce, a masywnie zbudowany gracz Swansea.

Przerwa. Mecz pełen emocji, zwrotów akcji. Suspens w stylu mistrza Hitchcocka. Wszyscy zacierali ręce przed nadchodzącymi kolejnymi trzema kwadransami.

Zwiastun możliwych nieprzychylności, które mogły nadejść, nastąpił w 48. minucie. Williams bez pardonu brutalnie sfaulował Coutinho. Nasza „dziesiątka” pomimo usilnych prób, nie mogła dokończyć spotkania. W jego miejsce zameldował się Iago Aspas.

Siedem minut później nasza drużyna sprytnie rozegrała rzut wolny. Gerrard posłał piłkę do ustawionego na dalszym słupku Hendersona, ten natychmiastowo zgrał ją wzdłuż linii piątego metra do Sturridge’a. Anglik nie potrafił uwolnić się jednak od ścisłego krycia i tym samym nie oddał strzału, aczkolwiek piłka powędrowała pod nogi jego partnera z zespołu, a mianowicie Andre Wisdoma. Strzał młodzieżowego reprezentanta Synów Albionu zdołał sparować Vorm.

W 61. minucie błysnął Aspas, lecz na tej akcji poprzestał, zaliczając całkowicie anonimowy występ. Hiszpan popędził lewą stroną, ściął w pole karne jednak źle wystawił piłkę Danielowi i groźna kontra spaliła na panewce.

I nieprzychylności nadeszły. 180 sekund po tej sytuacji było już 2:2. Akcję rozpoczął nie kto inny, jak Shelvey. Dograł piłkę z głębi pola do Bony’ego i ruszył szalenie w kierunku bramki. Bony zagrał do Brittona a ten górną piłką obsłużył rozpędzonego Jonja, który idealnie strącił ją do czekającego tylko na to Michu. Rewelacja poprzednich rozgrywek pewnie umieściła piłka w bramce. Za Hiszpanem niestety nie nadążył Andre Wisdom.

Od tej pory Czerwoni zostali zepchnięci do kurczowej obrony, ale ciosy wyprowadzane przez Łabędzie napotykały trójwarstwowy opór w postaci: 1) Mamadou Sakho, 2) najlepszego na placu gry po raz kolejny Marcina ze Słowacji i 3) Simona Mignoleta.

Najbliżej szczęścia byli Michu oraz wprowadzony de Guzmán po strzale z rzutu wolnego. Pierwszy chybił, zaś drugi nie przechytrzył Belga w bramce Liverpoolu.

Ostatecznie mecz zakończył się podziałem punktów 2:2. Nad Liberty Stadium zapewne jeszcze unoszą się tumany kurzu po wczorajszej zaciekłej bitwie. Styl prezentowany przez naszych piłkarzy w przeciągu ostatnich 30 minut zakrawał wręcz o falę złości wśród fanów Liverpoolu, jednak paradoksalnie powinniśmy się cieszyć, że zdołaliśmy zdobyć bezcenny punkt i tym samym możemy przyodziać ponownie żółtą koszulkę lidera. Najbardziej cieszy solidna gra w obronie. Mając w perspektywie powrót Suáreza dającego niezliczone opcje w ataku, przyszłość rysuje się w jasnych barwach.

Martwi natomiast pozycja prawego obrońcy. Wystąpili na niej przymusowo Wisdom i Touré, zamykając tym samym jakiekolwiek ofensywne działania w tej strefie boiska. Osobiście czekam z utęsknieniem by zobaczyć na murawie Martina Kelly’ego, który będąc w formie byłby bez dwóch zdań godnym zastępcą Glena Johnsona.

Tymczasem rozdział Swansea zamknięty i przypieczętowany umiarkowanym sukcesem. Operację „Southampton” czas zacząć.

Doceniasz naszą pracę? Postaw nam kawę! Postaw kawę LFC.pl!

Komentarze (0)

Pozostałe aktualności

Jak Merseyside stało się 51. stanem USA  (0)
21.12.2024 20:57, Kubahos, The Athletic
Alisson o nowych trenerach bramkarzy  (0)
21.12.2024 20:34, FroncQ, liverpoolfc.com
Zubimendi o powodach odrzucenia oferty The Reds  (5)
21.12.2024 15:00, Mdk66, thisisanfield.com
Statystyki przed starciem ze Spurs  (0)
21.12.2024 14:56, Wiktoria18, liverpoolfc.com
Tottenham: Przedstawienie rywala  (0)
21.12.2024 14:52, A_Sieruga, liverpoolfc.com
Keïta o obecnej formie Liverpoolu  (2)
21.12.2024 13:10, K4cper32, liverpool.com
Sytuacja kadrowa Liverpoolu i Tottenhamu  (0)
21.12.2024 11:22, BarryAllen, liverpoolfc.com
Darwin Nunez bliski zawieszenia  (5)
21.12.2024 10:51, Tomasi, thisisanfield.com