Jeszcze jeden apel o cierpliwość
W tej kampanii po raz kolejny musieliśmy sprawdzić swoją cierpliwość. Po słabym początku sezonu, przyszła długo oczekiwana zmiana na lepsze, która po raz enty w swojej historii całkowicie odmieniła pogląd na świat. Nastroje znowu są dobre, piłka sprawia przyjemność a Brendan Rodgers dalej jest menadżerem Liverpoolu.
Nie do końca wiem, o co chodziło ( i być może dalej chodzi) z tym całym Rodgers Out. Nie rozumiem też o co chodzi w byciu za lub przeciw. No bo jeśli jesteś "ZA", to rozumiesz przez to, że jesteś ślepo zapatrzony w jego zasługi, sukcesy czy nawet porażki, które dodatkowo ślepo usprawiedliwiasz? Czy może chodzi o to, że pomimo tych porażek i złych chwil i tak będziesz go wspierać, profilaktycznie i z zasady, aby pokazać jakim jesteś wiernym kibicem? Gorzej jednak, jak jesteś "przeciw", no bo wtedy nieważne, czy wygra czy też przegra i tak go nie polubisz. To przecież o wiele prostsze, bo właściwie nie musisz nawet patrzeć na wszystkie mecze, znajdziesz ten gorszy i masz już milion gotowych argumentów przeciwko niemu. Jest jednak coś, co mnie martwi jeszcze bardziej.
My, kibice kolejny raz musieliśmy wystawić swoją cierpliwość na próbę. Musieliśmy znowu czytać te same, nudne już wypowiedzi i oglądać kolejne żenujące występy. Co gorsza, powiem Wam więcej, że było to do przewidzenia, tylko wielu z nas chciała tak bardzo tego uniknąć, że wmówiła sobie iż będzie inaczej. No bo przecież musiało tak być. Po moim ostatnim artykule o Gerrardzie, w którym niekoniecznie wychwaliłem kapitana, jednocześnie wystawiając go przed szereg zrozumiałem, że jesteśmy grupą albo kibiców w pełni obiektywnych albo w pełni zapatrzonych. W siebie, w Gerrarda, w klub, w Brendana, w cokolwiek. Póki co niestety sprawdza się czarny scenariusz. Liverpool w Warszawie nie zagra, pucharu Ligi również nie wygra. W FA Cup nie liczę na kolejny spokojny mecz, bo ewidentnie widać, że gra w pucharach w tej kampanii nam nie leży.
W pamiętnej jeszcze Lidze Mistrzów nie pokazaliśmy zupełnie nic, a w Lidze Europy właściwie zrobiliśmy to samo. Udało się oczywiście to skutecznie zatuszować świetnym występem z City oraz gładkim pokonaniem Burnley. Porażkę z Chelsea też można potraktować z dystansem, bo przecież ciągle jesteśmy w drodze na Wembley. Po wielu męczarniach z poprzednikami, obawiam się, że czeka nas to samo. I w pewnym momencie po prostu nam się nie uda. I nie jest to bynajmniej pesymizm. Po prostu coś jest nie tak z tą drużyną w meczach pucharowych. Być może jednak za długa była ta przerwa bez europejskich pucharów?
Mniejsza jednak z tym. Cierpliwość po raz kolejny jednak popłaciła, Liverpool wreszcie zaskoczył, decyzje wreszcie zostały zaakceptowane i widoczne są nareszcie wyniki. Niestety, nastały ciężkie czasy dla managerów, którzy rozliczani są podobnie jak napastnicy – za wyniki. Jeśli napastnik nie strzela, to schodzi (chyba, że grasz w Liverpoolu, tutaj wszystko jest na odwrót) a jeśli jako manager nie osiągasz odpowiednich rezultatów – schodzisz i szukasz nowej pracy. Chcę tutaj zaznaczyć jedną rzecz. Nigdy nie zwątpiłem w Brendana, bo po prostu wiedziałem, że ten człowiek wie co robi, tylko musi się otrząsnąć. Nie chciałem jego wyrzucenia, tylko za odpadnięcie z Champions League, bo jeszcze nie raz z niej odpadniemy. I nie chciałem jego zwolnienia wyłącznie z powodu błędów kadrowych, bo znajdźcie mi takiego, który ich nie popełnia. W tym wszystkim najśmieszniejsze jest znowu to, że gdy wszystko wraca do normy, nikt nie pamięta o tym co mówił. A ja niestety tak.
Oczywiście zaraz pojawi się argument, że należę do grupy tych zapatrzonych i, że nie przyjmuję żadnej krytyki. Zgodzę się połowicznie, bo to pierwsze do mnie nie należy w ogóle, a to drugie jest dla mnie sensowne zawsze po zakończeniu rozgrywek, a nie po piętnastu kolejkach. I dla mnie Rodgers aktualnie nie jest bogiem, tylko osobą, która wzięła się w garść, zrozumiała błędy i może z powrotem bawić się z dziećmi, bo kara już się zakończyła. Wreszcie można zasłużyć sobie na odrobinę wsparcia, o które przecież jest strasznie trudno w tych kibicowskich realiach.
Prawda jest taka, że dla kibica Liverpoolu te czasy w dalszym ciągu są trudne. Po wicemistrzostwie, znowu trzeba wracać do tego co niemalże się straciło przez banalne błędy. Te czasy jednak nauczyły wielu, że cierpliwość popłaca. W zeszłej kampanii co kolejkę dało się słyszeć wręcz pływające Anfield. W melodii zwycięstwa dało się usłyszeć nowe przyśpiewki, szanty czy cokolwiek innego, co wpływało pozytywnie na atmosferę. W tej kampanii słychać czasem przelatujące samoloty, nawet wtedy kiedy gramy u siebie. Nie lubię tego. Nie lubię tego do tego stopnia, że musiałem o tym napisać, bo naprawdę drażniący jest dla mnie poziom kibicowania w tym sezonie. Obie grupy kibiców częściej kłóciły się między sobą o to kto ma racje, niż razem wspierały, jakby na to nie spojrzeć – wspólną drużynę. I właśnie z tymi kibicami zawsze mam problem.
Bo znam i takich i takich. Obie strony, które kolejny sezon kłócą się ze sobą, o to kto ma rację, a przecież obie są profesjonalistami w każdym calu, intelektualistami znającymi się na wszystkim. I po wielu rozmowach doszedłem wreszcie do wniosku, że nie warto być ani za , ani przeciw. Warto po prostu wspierać i czekać na kolejny koniec sezonu. Z trofeum czy bez, to też w zasadzie bez różnicy. A wiecie dlaczego?
Bo i tak to nie my, a kto inny będzie decydował o przyszłości. Dzisiaj ważne, że się znowu udało pozbierać a właściwie to udało się pozbierać całą elitę tych gwiazd i gwiazdek. Nikt już nie skomle jak to jest źle i ciężko. Mamy znowu dobre czasy, a to pokazuje, że prędzej czy później rozegramy dobry sezon w całości. I najważniejsze jest to, aby do tego czasu byli razem i w zgodzie Ci, którzy decydują o przyszłości klubu. I oby oni zadecydowali dobrze. Wtedy i my będziemy mogli być po jednej albo i po drugiej stronie. Albo nie, lepiej. Będziemy mogli wreszcie znowu być razem. W radości, jak w zeszłej kampanii. I krzyczeć to co, lubimy najbardziej. We Are Liverpool. Bo trochę dziwne, że krzyczymy to tylko, jak idzie nam dobrze. A na koniec powiem coś, co znowu może niektórych zdenerwować. Idzie nam dobrze za kadencji Rodgersa. Dlatego apeluję jeszcze raz o cierpliwość.
Komentarze (6)
Wreszcie - każdy, nawet najgorszy trener Liverpoolu zasługuje na wsparcie, nawet ze strony sympatyków jego zwolnienia. Decyzje personalne podejmują właściciele klubu, kibice mają za zadanie zawsze życzyć dobrze swojej drużynie, nie ważne jak bardzo nienawidziliby menedżera (tutaj pozdrawiam pewną osobę).
zauważ że masa osób na tej stronie gnoi Rodgersa w momencie gdy zostaje podana jedenastka, przed meczem, a nie po nim za to że ktoś kogo wybrał zagrał źle. Ludzie uważają go za nieudacznika bo nie wystawia ich pupilków tylko sam wybiera często dość zróżnicowaną jedenastkę. A potem się okazuje że ten "gówniany skład" wygrywa mecz... ludzie nie dają mu szansy.
Podobnie jest przy wyborze składu przez Rogersa. Każdy piłkarz jak wiadomo ma inne umiejętności i cechy, które go wyróżniają. Ale to trener z nimi pracuje na codzień i to on widzi progres, czy regres. Skład jest ustalany pod rywala, nie gra się tak jak w fifie jednym najsilniejszym całego sezonu. Poza tym chcąc niechcąc to co się dzieje w życiu prywatnym piłkarzy też wpływa na postawę na boisku. Stąd mogą być wiadomości o kontuzjach niektórych piłkarzy, a w rzeczywistości może ich nie być. Nie mówię o poważnych, ale drobnych urazach. Najprościej jest oceniać coś patrząc z boku nie wiedząc co się dzieje od podszewki.
Patrząc na to co się dzieje w tym sezonie z The Reds stwierdzam, że należy się dodatkowy kredyt zaufania i poparcie od nas kibiców