Podsumowanie meczu
Jordan Henderson strzelił bramkę w trzecim z rzędu meczu Premier League. Jego bramka dała Liverpoolowi skromne, ale bardzo ważne zwycięstwo nad Swansea City w poniedziałkowy wieczór.
The Reds było pod presją gospodarzy na Liberty Stadium, ale przetrwali napór Łabędzi i w drugiej połowie odwrócili wynik na swoją korzyść.
Szczęście uśmiechnęło się do gości w 68 minucie, gdy szarżującego Hendersona próbował zatrzymać wślizgiem Jordi Amat. Po interwencji Hiszpana piłka odbiła się od nóg Jordana i przelogowała Łukasza Fabiańskiego.
Ta sytuacja zadecydowała o tym, że podopieczni Brendana Rodgersa są już bardzo blisko czołowej czwórki, a ich seria ligowych meczów bez porażki została przedłużona do 13.
Do pierwszej jedenastki w meczu ze Swansea wrócili Joe Allen, Alberto Moreno i Mamadou Sakho. Z kolei Steven Gerrard, po ponad miesiącu absencji, zasiadł na ławce rezerwowych.
Muzyka, która zabrzmiała na stadionie tuż przed rozpoczęciem meczu, natchnęła gospodarzy, którzy zaczęli mecz z większym animuszem.
Pomijając niecelne uderzenie Sturridge’a z dystansu, to gracze Swansea byli stroną przeważającą. Szczególnym utrapieniem dla the Reds był Bafetimbi Gomis. Nasi defensorzy nie mogli go spuścić z oczu nawet na sekundę.
W 25 minucie Gomis dobrze podał do Sigurdssona, którego ofiarną interwencją zatrzymał Simon Mignolet. Francuz wyrastał na czołową postać meczu – jeśli sam nie próbował otworzyć wyniku, to obsługiwał kolegów, z wspomnianym Sigurdssonem i Jonjo Shelveyem na czele.
Pod koniec pierwszej połowy, dokładnie w 38 minucie, na strzał zdecydował się właśnie Sigurdsson. Islandczyk przymierzył z 17 metrów, a fenomenalną obroną popisał się Mignolet.
Łabędzie napierały – chwilę po strzale Sigurdssona, uderzał po ziemi Shelvey. Tym razem naszego bramkarza wyręczył Adam Lallana, od którego odbiła się piłka.
Gdy sędzia zagwizdał na przerwę, the Reds zeszli do szatni z ulgą, w przeciwieństwie do piłkarzy Garry’ego Monka, którzy byli rozczarowani tym, iż nie udało im się wyjść na prowadzenie.
Po przerwie gracze Liverpoolu zaczęli pewniej. Mamadou Sakho zaczął uważniej pilnować Gomisa i częściej wygrywał pojedynki z rodakiem.
W 57 minucie w końcu szansę na interwencję dostał bramkarz gospodarzy, Łukasz Fabiański. Po ładnej akcji Sturridge’a, Sterlinga i Coutinho, polski bramkarz świetnie obronił równie efektowny strzał Brazylijczyka.
W 64 minucie na boisku, po raz pierwszy od lutowego starcia z Tottenhamem na Anfield, pojawił się Steven Gerrard, wprowadzony przez Rodgersa, by pomógł konstruować akcje.
Bardzo dobrze grający Allen mógł ukoronować swój występ w ojczyźnie ładną bramką. Biegnący prawym skrzydłem Lallana znalazł Walijczyka celnym podaniem, ale znów na posterunku był Fabiański.
Co się odwlecze, to nie uciecze – już dwie minuty później szczęście dopisało gościom. Henderson pognał za piłką, a broniący wślizgiem Amat tak niefortunnie wybijał, że po odbiciu od naszego pomocnika, piłka wpadła do siatki. 1-0!
The Reds nabrali wiatru w żagle. Kontrolując mecz, mądrze budowali akcje w celu podwyższenia wyniku. O centymetry od pięknej bramki z dystansu (jak zwykle) był Coutinho. Jego uderzenie minęło jednak słupek o centymetry.
W doliczonym czasie w słupek trafił Sturridge. Wynik nie uległ już zmianie, zatem Liverpool w spokoju może przygotowywać się do klasyku z Manchesterem United na Anfield.
Komentarze (0)