Relacja z Torunia
Zapraszamy Państwa do zapoznania się z podsumowaniem toruńskiego spotkania fanów, na którym było w sumie około 100 kibiców Liverpoolu. Relację z minionej niedzieli zaserwował Nam „Valdes” ze swoją dziewczyną – Justyną.
Valdes:
22 marca miał przejść do historii i tak się z pewnością stało, wystarczy spojrzeć na frekwencję: na wyjazd do Torunia zadeklarowało się 101 sympatyków Liverpoolu oraz ok. 40 fanów Manchesteru. Wszyscy czuliśmy, że będzie gorąco. O wydarzeniu wiedziałem już od dawna, lecz pewny wyjazdu byłem dosyć późno – tydzień przed meczem. Gdy tylko potwierdziłem swoje przybycie, to o niczym więcej już nie myślałem, w mojej głowie siedziały tylko derby północno-zachodniej Anglii, które obejrzę z Czerwonymi Przyjaciółmi. Dzień przed meczem załatwiliśmy auto, które dokładnie z dziewczyną wysprzątaliśmy i umyliśmy. Wieczorem szybka powtórka przyśpiewek i byliśmy gotowi do wyjazdu. Myśl o meczu nie dawała spać, ale jakoś udało się zasnąć.
Rano powoli zbieraliśmy się do podróży, odezwał się jeszcze Tomek, który chciał z nami jechać, no i teraz było nas troje. Podróż, jak to podróż, z perspektywy kierowcy nic ciekawego, pozostali pasażerowie sobie piwkowali, a głównym tematem naszych rozmów był Liverpool i mecz z United. Na stacji benzynowej spotkaliśmy pierwszych Czerwonych: Justynę, Jamiego, Guźca, Janka i Małego, którzy też jechali z Poznania. Miało to miejsce w okolicach Inowrocławia, czyli jakieś 30 km od celu. Po wymianie zdań ruszyliśmy dalej. Emocje zaczęły brać górę i im bliżej Torunia, tym więcej myślałem o meczu, przez co popełniałem często proste błędy na drodze – ekipa jadąca za nami miała niezły ubaw. A w samym Toruniu emocje udzieliły się nawet nawigacji, bo zaczęła wprowadzać nas w błąd, ale koniec końców szczęśliwie dotarliśmy do celu.
Gdy już znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, ruszyliśmy w stronę Pubu. Trafić tam nie było trudno, bo byłem tutaj już pięć lub sześć razy, a ten mecz był moim czwartym przeciwko United w Toruniu. Dwieście metrów od Ligi SportClub słychać już było Naszych! Gorącą atmosferę było czuć nie wchodząc do środka, a wewnątrz to się dopiero działo… Śpiewy, wygłupy, lejący się alkohol i wiele znajomych twarzy, z którymi poznałem się właśnie tu w Toruniu lub na zlocie w Rudnie. Nie sądziłem, że tyle osób mnie pamięta, ale dziś już wiem, że Toruńscy to jedna wielka rodzina. Wracając do atmosfery – w pubie było ponad sześciedziesięciu fanów Liverpoolu z Trójmiasta, Warszawy, Krakowa i wielu innych miejscowości i wciąż nas przybywało, w drugiej części pubu swoje miejsce zajmowali kibice Czerwonych Diabłów, których jak już wcześniej wspomniałem było ok. czterdziestu. Między przybyciem do baru, a pierwszym gwizdkiem było sporo czasu, ale wcale się nie dłużyło, zresztą sam mecz również szybko zleciał, co oznacza tylko, że dobrze się bawiliśmy. Przed meczem puściliśmy jeszcze piosenkę o Di Maríi z dedykacją dla fanów Manchesteru (a Ángel potem odwdzięczył się ładną asystą przy drugiej bramce).
No i oczywiście odśpiewaliśmy nasz hymn, którego wykonania nie powstydziłoby się The Kop. W trakcie meczu każda okazja była dobra do zaśpiewania „Who the f**k are Man United” oraz „Oh Manchester is full of sh…”, fani United odpowiadali tym samym, ale nie mieli siły przebicia, choć trzeba im oddać, że będąc u nich w sali, było bardzo głośno. U nas doping prowadzili Kefir oraz Patryk, którzy spisali się rewelacyjnie, nie było chwili ciszy, przyśpiewki leciały w kółko jedna za drugą. Przyśpiewki o Gerrardzie brzmiały o wiele dłużej, niż Steven był na murawie i to było najpiękniejsze, ponieważ gdy tylko zobaczyliśmy rozgrzewającego się kapitana, rozpoczęła się seria przyśpiewek o Stevem G., która trwała jeszcze przez dobre kilka minut po opuszczeniu przez niego boiska.
Przy bramce Sturridge’a cieszyliśmy się niczym przy zdobyciu trofeum, piwo lało się wszędzie. Ponadto śpiewaliśmy wszystkie możliwe pieśni, oczywiście każda po angielsku, tego dnia Liga SportClub nie różnił się niczym od typowych angielskich pubów. You’ll Never Walk Alone zabrzmiało jeszcze dwa razy: w przerwie meczu oraz przez cały doliczony czas gry, dawaliśmy z siebie wszystko, a śpiewy nie ustawały przez długi czas od zakończenia meczu.
Po meczu wyszliśmy na ulicę trochę odetchnąć i zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, byście widzieli miny przechodniów, wyrażające: „co tutaj się dzieje!?”, ale to już norma na toruńskich zjazdach. Chwilę później dołączyły do nas Czerwone Diabły i na nowo zaczęła się seria uszczypliwych i głośnych przyśpiewek, my swoje, a oni swoje. Ludzie postronni robili jeszcze większe oczy i nas fotografowali. Na koniec wraz z kibicami Manchesteru zaśpiewaliśmy „PIŁKA NOŻNA DLA KIBICÓW” i wzajemnie podziękowaliśmy sobie za świetne widowisko, za co należy się wielki szacunek dla obu stron.
Po wszystkim każda z ekip poszła w swoją stronę – ekipa Liverpoolu poszła do pijalni, a nieliczni z nich na spacer. Toruńska Starówka była czerwona, wszędzie można było spotkać fanów The Reds: w sklepach, pod pomnikiem Kopernika… Dosłownie wszędzie. W pijalni również wyśmienita atmosfera, ktoś kto nie widział meczu, na pewno pomyślał, że wygraliśmy. Nie bacząc na zdarte gardła, wciąż śpiewaliśmy, mimo że było już dawno po meczu.
Nie mogłem się nagadać z moimi Czerwonymi Przyjaciółmi – z Pićkiem, Milerem, Białym, Kruchym i resztą, mógłbym z nimi rozmawiać do rana, niestety nie miałem, aż tyle czasu i już o 18.00 musiałem wracać, dlatego nie napiszę, co działo się dalej, ale wiem jedno: zabawa trwała do późna. Szczęściarzami są ci, którzy mieli wolne w poniedziałek.
Justyna:
„To dziwne, że Liverpool gra z Manchesterem United w Toruniu, a gdzie tam w ogóle jest stadion?”.
Takie pytanie usłyszałam, gdy mówiłam znajomym o swoich planach na weekend. Z wielkim rozczarowaniem słuchali, co dokładnie będę tam robiła, komentując to słowami: „chce Ci się?”, „jaki to ma sens?”.
Cześć wszystkim, jestem Justyna, dziewczyna Bartka, mam dwadzieścia lat i jeszcze do niedzieli NIE byłam fanką Liverpoolu.
Nie będę ukrywała, że wyjazd do Torunia na „jakiś tam mecz” mnie nie ekscytował, no ale czego się nie robi dla chłopaka. Był to mój drugi wyjazd na mecz. Pierwszy raz byłam rok temu, również w Toruniu, wtedy przyjechało niecałe 20 osób, pozwolę sobie to ująć, że było kameralnie, co nie oznacza, że źle się bawiłam. Jednak tamten wypad nie może się równać z tym, co się wydarzyło ostatnio.
Niedziela, godz. 11.:00 wyjazd z Poznania, początek znajomości z Tomkiem, piwko, itd.… Toruń!!
Pierwszą rzeczą, którą chciałabym najmocniej podkreślić, komentując ten wyjazd jest poznanie wielu cudownych osób, wszyscy pozytywnie nastawieni, uśmiechnięci, oddani Liverpoolowi. Pomimo tego, że byłam „przydupasem” nieznającym się na piłce nożnej, przyjęli mnie jak swoją. Zaczął się mecz i już od pierwszej sekundy czułam się jak w domu, jak wśród przyjaciół, których znam od lat. Atmosfera nieziemska, wspólne kibicowanie to coś niesamowitego, tak naprawdę, to co przeżyłam może zrozumieć tylko osoba, która była na takim meczu, te ciarki, goool i ta cudowna nagła radość wszystkich NAS, wspólne skakanie, przytulanie. Podejrzewam, że większość fanów czytając to pomyśli: „hmm no tak przecież my to wiemy”, jednakże uważam, że te banalne słowa osoby, która jeszcze kilka dni temu ze składu znała tylko Gerrarda, może przekonać największych fanów, którzy jeszcze nie byli na tego typu spotkaniu do decyzji, żeby następnym razem nie opuścić takiego WYDARZENIA.
Dziękuje wszystkim za miłą atmosferę, wspólne śpiewanie, Kocham was wszystkich i do następnego razu :) Wciąż mam w głowie kilka przyśpiewek, których się nauczyłam. A pod prysznicem śpiewam tak: „oooo Steven Gerrard, because He hates Man U”…
Valdes:
Podsumowując. Do Torunia przyjadę zawsze, gdy tylko będę mógł. Nieważne czy miałbym jechać z Poznania (160 km), czy z mojej rodzinnej Wschowy (260 km), przyjechałbym nawet z Bieszczad do tego cudownego miejsca. Pisząc tę relację chcieliśmy wszystkich niezdecydowanych zachęcić do wyjazdów na takie spotkanie. Argumenty typu „ale ja nikogo tam nie znam” nie mają sensu, bo ani przez chwilę nie poczujecie się obco, każdy tak kiedyś myślał. Osobom, które żałują grosza na taki wyjazd, powiem tylko jedno: WARTO!
Fani Liverpoolu spotykają się praktycznie w każdym większym mieście: w Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu, Warszawie, Lublinie, Rzeszowie, Trójmieście, itd. Dajcie sobie szansę i pojedźcie na taki mecz, a zrozumiecie, dlaczego chce nam się przejechać pół Polski, żeby obejrzeć mecz w barze.
Komentarze (12)
Pokażemy mu jak się bawią toruńscy!
PS.Pozdrawiam Gonzo, króla toruńskich parkietów!
Włącznie z Anglikiem śpiewającym przyśpiewki oraz lekką spinką fanów united pod koniec :P