EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1213

Gambit Beniteza udany raz jeszcze

Artykuł z cyklu Artykuły


Od dzieciństwia dwie największe pasje Rafaela Beniteza to futbol i hiszpańska militarna gra planszowa znana pod nazwą "Stratego" - obydwie te rozrywki idealnie opisują jego chłodny i analityczny umysł.

A gdy przyszło do podjęcia na Anfield Manchesteru United, Benitez rozważył szanse i podjął ryzyko, które mogło ustawić Liverpoolowi cały sezon.

Ustawiła się cała kolejka, począwszy od Kenny'ego Dalglisha i dyrektora wykonawczego Christian Purslowa, po współwłaściciela Goerge'a Gilletta, osób, które przekonują, że najgorsza passa Liverpoolu od 22 lat nie zachwiała ich wiary w umiejętności Hiszpana.

Lecz ten osobliwy człowiek, z zaskakującą zdolnością do polaryzowania opinii, wiedział, że piąta porażka z rzędu nie jest dopuszczalna i musiał wziąć pod uwagę wystawienie Fernando Torresa, choć ten dopiero co cierpiał z powodu naciągniętego mięśnia przywodziciela.

- Nie był gotów na 100%, lecz czasem nawet 80% Fernando może spowodować różnicę - mówił Benitez. Więc decyzja została podjęta po rozmowie między tą dwójką w autobusie jadącym na Anfield - a gdy cyrk wyjeżdżał z miasta w poszukiwaniu świeżego kryzysu, a niebo nad Anfield stawało się coraz ciemniejsze, gambit Beniteza wypalił raz jeszcze.

Hiszpan uniknął upokorzenia, jakim byłaby najgorsza od 56 lat passa, dzięki tej zagrywce oraz dzięki niesamowitej atmosferze, którą tylko Anfield jest w stanie zapewnić.

Nie tylko presję związaną z utratą pozycji zdjął Benitez, występ Liverpoolu pozwolił zacząć stawiać pytania w kierunku Manchesteru United po trzecim z rzędu zwycięstwie nad ekipą Sir Alexa Fergusona.

Były manager Liverpoolu, Greame Souness, jest znanym krytykiem Beniteza, lecz okazuje się, że nawet tych dwóch coś łączy. Souness przyznał, że "ciągła krytyka nakręcała go" - więc narzuca się wręcz pytanie, czy z Benitezem nie było podobnie.

Jak inaczej można wytłumaczyć tę chęć zastosowania takiego gambitu, niezależnie, czy to w wyniku słabych rezultatów czy w wyniku zakulisowych nacisków, i to akurat w kluczowym momencie, podczas takiego meczu?

Benitez po raz pierwszy usłyszał tak głośną krytykę swojej osoby ze strony Anfield po meczu z Lyonem, lecz zebrał siły i osiągnął zwycięstwo, które po raz kolejny pozwoliło mu zostać bohaterem po ostatnim gwizdku.

Uszczęśliwieni fani na the Kop

Na wypadek, gdyby ktokolwiek miał tego nie dojrzeć, Benitez wyczekał z 'odbiciem' do momentu, gdy współwłaściciele Liverpoolu, Gillet i Hicks, zasiądą w loży VIPów i będą mogli ocenić wszystko z bliska.

Atmosfera na Anfield była elektryzująca na godzinę przed rozpoczęciem. Manchester United był na uprzywilejowanej pozycji, patrząc na statystyki ich spotkań podczas pięcioletniej kadencji Hiszpana.

Polityczny problem Liverpoolu także został przywołany przed meczem - demontracja przeciwko amerykańskim właścicielom klubu jednak została przyćmiona przez wydarzenia boiskowe. Nikt nie był zainteresowany prostestami, gdy takie rzeczy działy się na boisku.

Zamiast tego, United znalazło się w niebezpiecznym położeniu, naprzeciw managera, piłkarzy i wielu podnieconych kibiców gotowych powstać by czynić swoją rewolucję.

Sekretem dobrej komedii jest timing - i było wiadome, że fani United przybędą w maskach ich Erica Cantony by przypomnieć Liverpoolowi o dogonieniu ich 18 mistrzostw Anglii, i wyrzucać będą piłki plażowe, by przypomnieć o przegranej z Sunderlandem.

Rekord Beniteza w 'uciekaniologii' sugerował, że Liverpool może śmiać się ostatni i podgrzał tylko atmosferę, gdy Torres przyznał, że Benitez poprosił go o wystąpienie w tym meczu tuż przed meczem.

Torres, zdrowy w 80% czy jakkolwiek, to dodatkowy zastrzyk adrenaliny dla Anfield i reszty jego kompanów - nieustannie terroryzował defensywne duo United, Nemanję Vidicia i Rio Ferdinanda.

Liverpool, bez inspirującego kapitana Stevena Gerrarda lecz wspomagany hałasem z trybun, był już na prowadzeniu gdy Torres, w niesamowitym przebłysku, z łatwością ograł Ferdinanda - co niewątpliwie zmartwiło Fergusona, a w dłuższej perspektywie także selekcjonera Trzech Lwów, Fabio Capello - i ostatecznie przełamał niemoc.

Wiara, że Torres będzie sprawiał nieustanne problemy Vidiciowi, który po meczu z 14. marca 2009 r. będzie miał chyba kompleks tego napastnika, była uzasadniona, co dowodzi niezbicie seria bezpardonowych ataków Serba na Hiszpana.

Trzykrotnie podczas trzech ostatnich meczów nie dotrwał do końcowego gwizdka, a żeby być jeszcze bardziej z niego zadrwić, należy chyba przyjść do niego na Haloween z maską Torresa i zażądać cukierka.

Wielka energia i serce Liverpoolu w tej potyczce wynikała także z niesamowitego Yossiego Benayouna (nie ma cienia wątpliwości, że jest on w najważniejszych planach Beniteza) oraz niedocenianego Lucasa, który był niesamowity w swych poczynaniach w środku pola.

Benitez zupełnie nie przypominał człowieka, który właśnie rozpętał burzę nad swoją głową i spokojnie przyjął to kluczowe zwycięstwo w swojej konferencji pomeczowej - chociaż manager tak powściągliwy i tak wysłał dużo, jak na niego, pochwał w kierunku wszelkich zawodników.

Wiemy, musimy wiedzieć, że nawet zwycięstwo jako chwila nie może ukryć rozczarowującego początku Liverpoolu w tym sezonie, chociaż teraz są ledwie cztery punkty za mistrzami i pokazali, że eksperci, którzy kazali nie skreślać ich z walki o tytuł, mieli rację.

Bramka Davida N'Goga została przyjęta niesamoiwtą wrzawą i szczęściem, a bramkarz Pepe Reina pokazał, jak wiele to wszystko znaczy dla zespołu, przebiegając całą długość boiska by celebrować bramkę razem z nim.

Benitez z pewnością odczuł ostatnio krytykę, lecz Liverpool potrzebuje więcej niż tylko jednego, wspomaganego przez the Kop, zwycięstwa by udowodnić, że to prawdziwy punkt zwrotny w ich tegorocznych poczynaniach.

Liverpool i Benitez będą głupcami, jeśli wierzą, że zamknęli usta krytykom na długo. Zwycięstwo z United pójdzie na marne, jeśli powinie im się noga w ten weekend z Fulham.

Jak chodzi o Manchester United, widać coraz więcej pęknięć i żyłek w tym - wydawałoby się - nieskazitelnym diamencie. Nagle okazuje się, że Ferguson dowodzi zespołem, któremu zaczyna się bacznie przyglądać cała krytyka.

Szkot narzekał na niejedną decyzję, lecz nie mógł narzekać na niesprawiedliwy rezultat. Musi go to niezwykle boleć, że Liverpool staje się swoistym Nemesis dla United w ich pojedynkach ligowych, jeśli nie w całym wyścigu o tytuł.

United udało się z Sunderlandem i Boltonem Wanderers, lecz wciąż są daleko od swej optymalnej formy, a Liverpool potrafił to pokazać tak dobitnie, jak to tylko możliwe.

Forma Ferdinanda pozostawia wiele do życzenia. Niemal zmalał, gdy popełnił błąd w kluczowym momencie meczu pozwalając Torresowi oddać strzał. Nie jest już tym piłkarzem, co kiedyś, a dla dobra United i Anglii, powinien szybko sobie przypomnieć, dlaczego ma taką, a nie inną renomę.

Problemy objawiły się także w innych miejscach United.

Ferguson nie może być krytykowany za sprzedaż Cristiano Ronaldo, ponieważ piłkarz chciał odejść, a czas i kwota były odpowiednie. Jednak nie da się ukryć, że United musi dodać do swojego składu jeszcze co najmniej jednego atakującego, nie jedynie Michaela Owena i rokującego spore nadzieje Antonio Valencię, by wypełnić tę lukę.

United podkreślają, że pieniądze z Ronaldo wcale nie palą ich w kieszeń, lecz wciąż poszukują tego odpowiedniego gracza, a Ferguson musi szybko znaleĽć rozwiązanie.

W rzeczy samej, przedwczoraj w niejednym momencie przydałby się chociażby Carlos Tevez, który z pewnością sprawiłby więcej kłopotów defensywie the Reds, dowodzonej niesamowicie przez Carraghera, być może pokazałby mi, że myliłem się co do oceny jego przydatności dla drużyny.

Wayne Rooney wciąż szuka swej optymalnej formy, a Dymitr Berbatow nie przekonuje nawet swoich największych zwolenników. Wciąż nie spełnia oczekiwań piłkarza, który przyszedł za 30 mln funtów, a kontrast między nim a Torresem był aż nadto widoczny.

Torres cierpiał przez większą część meczu, często był sprowadzany do parteru, lecz gdy nadszedł kluczowy moment, nie pomylił się, pokazując niesamowitą siłę i opanowanie, której brakowało wczoraj utalentowanemu Bułgarowi.

Berbatow, ciąglę próbujący zwodzić rywala, wydawał się być zadowolony do momentu, gdy Torres z wysokiego C przypieczętował to, jak powinien grać napastnik z '9'.

Nikogo nie zdziwiło, że Berbatow ustąpił miejsca Owenowi 16 minut przed końcem, co niewątpliwie nie przysporzyło temu drugiemu nowych sympatyków na Anfield.

Gwizdy, które towarzyszyły Owenowi od momentu przybycia były nieproporcjonalne do zbrodni, którą popełnił. W oczach kibiców z Anfield, to grzech śmiertelny, podpisać kontrakt z Manchesterem United, lecz czy naprawdę zasłużył na aż tak złe przywitanie?

Nikt nie spodziwał się dzieci składających w jego kierunku kwiatów, lecz niektórzy na Anfield mają krótką pamięć. Ten piłkarz był najważniejszym graczem Liverpoolu przez wiele lat i powinni okazać nieco zainteresowania, gdy do nich dziś wraca.

Można mnie nazwać człowiekiem starej daty, lecz dla mnie to dziwne, że taki Robbie Keane jest przyjmowany czule i ciepło, a Owen - który przywiózł na Anfield wiele trofeów - nie.

Na koniec powiem tylko, że Benitez i Liverpool udowodnili, że najgroĽniejszym przeciwnikiem są wtedy, gdy są zranieni, czekając na możliwość rewanżu.

Benitez, niemal nie czując słabości dni poprzednich, żyje by walczyć o najwyższe cele, zapewnił sobie dobry punkt do wybicia się. Czy wybije się odpowiednio mocno?

Phil McNulty



Autor: Yooz
Data publikacji: 27.10.2009 (zmod. 02.07.2020)