Wyjście z kontrą
Artykuł z cyklu Artykuły
Zazwyczaj po meczu mogę napisać o tym co było nie tak tuż po jego skończeniu albo po powrocie do domu. A co najmniej mogę zrobić notatki, chociażby w głowie.
Jednak nawet godzinę po meczu z United wciąż się trzęsę, chociaż i tak już na tyle mniej, że mogę pisać.
Sporo podróżowałem w ciągu tego tygodnia, a także miałem bodaj najintensywniejszy okres pisania w moim życiu. Wszystko skulminowało się w ten weekend, na spotkaniu które kochamy wygrywać a nienawidzimy przegrywać.
Czuję się wyczerpany, ten mecz znaczył dla mnie więcej niż jakikolwiek inny w niedawnych czasach (i jestem pewien, że podobnie było dla wielu innych).
Po pierwsze, z powodu serii porażek nie do pozazdroszczenia, która by ta porażka kontynuowała. I która spowodowałaby ocenianie Rafy w kontekście pięciu meczów a nie pięciu lat. W ciągu tego czasu (dokładnie 200 spotkań) manager wygrał więcej meczów niż Ferguson czy Wenger, a także więcej niż legendarni bossowie Liverpoolu, Shankly i Paisley. Benitez jest o 27 spotkań lepszy niż Ferguson.
(Wiem, że czasy się zmieniły, jednak dalej trzeba być naprawdę dobrym, żeby wygrać 114 z 200 spotkań.)
Po drugie, chociażby myślenie o rywalizacji straciłoby rację bytu, powodując jeszcze większą krytykę i szukanie winnych. Przed Liverpoolem wciąż długi sezon a to zwycięstwo nie dało nam żadnego trofeum, jednak jest to krok we właściwą stronę. Kończy serię kiepskich rezultatów wynikiem najlepszym z możliwych w każdym sezonie.
Po trzecie, porażka jeszcze bardziej obniżyłaby pewność siebie, a jak już zaczniesz się staczać, to nabiera to własnego rozpędu. Tak jak zwyciężanie staje się nawykiem, tak samo jest z przegrywaniem czy niemożnością zwyciężania.
Po czwarte, przez mało przyjemny sarkazm niektórych dziennikarzy, który złośliwością przerósł wślizg Roya Keane'a na Alfie Inge Haalandzie.
Po piąte, przeciwnik. Wiadomo.
Po szóste, Michael Owen. O ile nie winię go za wybranie United spośród innych alternatyw (takich jak Hull) i nie oskarżam go o celową złośliwość, to nic nie boli bardziej niż dawny faworyt, który wraca by Cię nawiedzać. Widok Owena w koszulce United nie był przyjemny. Zasłużył na większy szacunek w czasie jego gry na Anfield, jednak nikt go nie zmuszał do odejścia.
I w końcu po siódme, przed meczem zostałem ugoszczony przez managera i w jego oczach widziałem, jak wiele znaczy dla niego sukces Liverpoolu.
Choć oczywiście nie jestem, to tego dnia czułem się częścią tej drużyny.
Po jednej bardzo krótkiej rozmowie tej dwójki w mojej obecności, zrozumiałem jak wiele znaczy ta gra dla Rafy i Sammy'ego Lee i jak bardzo dogłębne były ich przygotowania do meczu. Nic nie było w stanie odwrócić ich uwagi od nadchodzącego zadania.
Teraz znowu jestem normalnym fanem (choć piszącym książki, blogi i felietony o klubie), jednak posmakowałem życia na ostrym końcu. Widziałem działające trybiki. I to na kilka dni przed wizytą United.
Prawda jest taka, że MU mogli mieć tysiąc piłek plażowych na boisku a i tak nie byliby w stanie zdobyć gola przy formie Carraghera i Aggera (jak cudownie jest go widzieć znowu zdrowego - co za zawodnik!), albo przeszkodzić Torresowi i N'Gogowi, których wykończenia były dokładne co do centymetra. Każdy z The Reds był gigantyczny (o ironio, zważywszy na braki wysokościowe w zespole).
I udało się to bez Gerrarda i Aquilaniego, którzy teoretycznie mają być dwoma największymi atutami w ofensywie. A Torres nie był jeszcze w pełni sprawny. Co za zawodnik!
(I jeśli Aquilani choćby przez chwilę się zastanawiał cóż on takiego zrobił, dołączając do Liverpoolu, biorąc pod uwagę ostatnie wyniki i jego dłuższą niż oczekiwano kontuzję - która to wcale nie pomaga w przyzwyczajeniu się do nowego miejsca - to odkrył o co chodzi w tym klubie w ten weekend. Mogę tylko wyobrażać sobie zdumienie jakiego doznał.)
Liverpool pokazał w poprzednim sezonie, że nawet w okresach absencji Gerrard i w długich okresach absencji Torresa, jest o wiele lepszym zespołem niż przedstawiali go krytycy.
Gdy ogromny argentyński ciężar spadł z jego ramion, Javier Mascherano, pomimo czerwonej kartki, wraca do najwyższej formy. Daniel Agger pokazał, czego nam brakowało. A Jamie Carragher grał jak natchniony. Najlepsza forma za nim? Powiedzcie mu to w twarz.
Każdy krytyk Lucasa i Aurelio powinien zobaczyć ten mecz i podnieść rękę. Obydwaj pokazali, że mają zdolność gry w pomocy, podobnie zresztą jak w poprzednim sezonie na Old Trafford.
Ludzie mówią, że Lucas prokuruje zbyt wiele rzutów wolnych, ale jeśli chcesz grać szybki i agresywny pressing, to takie rzeczy będą się zdarzały, nawet przypadkiem albo przy symulowaniu przeciwnika. Kluczem jest odebranie zawodnikom drużyny przeciwnej chęci do życia, a Scholes i Carrick po prostu nie byli sobie w stanie poradzić z polującymi na nich latynosami.
Gdy Mascherano został wyrzucony z boiska, to właśnie oni w dwójkę biegli w stronę Van Der Sara!
O ile Lucas był niesamowity, to Aurelio pokazał, że po kilku rozegranych meczach znów może zaliczyć szybkość do swoich atutów. Jest doskonale ułożonym piłkarzem, należy go oceniać w pełnym kontekście (a nie gdy brakuje mu sprawności meczowej).
To samo tyczy się krytyków N'Goga - 20-letni dzieciak strzelił rozstrzygającego gola w najważniejszym momencie jego dotychczasowej kariery. Dalej trzyma swój niewiarygodny współczynnik ilości strzelonych bramek na mecz, a jego strzału nie można opisać innym określeniem niż kluczowy. Jak można określać zakup za 1,5 miliona funtów niewypałem jeśli młodzik regularnie zdobywa gole, pomimo ograniczonego czasu gry?
Nie znoszę wyróżniać graczy, gdy wszyscy byli tak świetni, jednak Yossi Benayoun, którego krytycy, wliczając w to Graeme Sounessa (który powinien wiedzieć lepiej), przed dwunastoma miesiącami mówili, że nigdy "nie był zawodnikiem Liverpoolu" rozmontował rzekomo najlepszą obronę świata. Jego rajdy były niesamowite, a podanie do Torresa to asysta roku.
A jeśli chodzi o "zespół dwóch zawodników" (lub jednego, bez Gerrarda), to mieliśmy doskonałą odpowiedĽ w tym temacie. Jak "drużyna jednego zawodnika" może pokonać United? W zasadzie rok temu pokonała ich "drużyna bez zawodnika".
Jedna z największych szans? Szczęście. Liverpool był zdecydowanie i ostatecznie lepszą stroną i pod każdym względem zasłużył na zwycięstwo. Jednak w przeciwieństwie do niektórych spotkań w tym sezonie, uśmiech fortuny spotykał ich w odpowiednim momencie, czy to przy poprzeczce Valencii czy możliwej czerwonej kartce dla Carraghera. Po piłce plażowej i innych sędziowskich wariactwach w tym sezonie i przy wszystkich kontuzjach, miło było w końcu poczuć pewną odmianę.
I tym razem, United nie mieli swojego farta zwyczajowego dla końcówek spotkań, które to w postaci przeraĽliwie przedłużanego meczu czy samobója ratowało im wynik w meczach z City i Sunderlandem.
Na koniec, wyrazy uznania dla Arsene'a Wengera za obronę Beniteza w tym tygodniu.
Aby udowodnić, że nie jestem tylko pro-Benitezowy (tylko pro-każdy-czołowy-managerowy), powiedziałem to samo o Wengerze w poprzednim sezonie, spierając się z fanami Arsenalu, którzy chcieli jego odejścia. Choć znają Kanonierów o wiele lepiej niż ja bym kiedykolwiek mógł, to nie pozbywa się sprawdzonej jakości, gdy sprawy przybierają gorszy obrót.
Nie znoszę jakiegokolwiek histeryzowania. Myślenie musi być długofalowe. Twój cały skład może zachorować na świńską grypę i spowodować przegranie pięciu meczów, jednak dalej nie uświadczyłbyś pojedynczego słowa sympatii, gdybyś był managerem Liverpoolu (albo Arsenalu).
Niektórzy ludzie nigdy nie będą mieli tego, co niezbędne do wygrywania największych trofeów, albo nawet wygrania większej ilości spotkań niż wynosi kiepska średnia.
Benitez i Wenger, z głównymi trofeami w ręku, z pewnością to mają.
Paul Tomkins
Ľródło: liverpoolfc.tv
Autor: Alex
Data publikacji: 27.10.2009 (zmod. 02.07.2020)