WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 929

Czas apokalipsy ?

Artykuł z cyklu Artykuły


To pytanie zadawał sobie w duchu chyba każdy, komu przyszło oglądać te tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne, tak śmieszne, że aż żałosne i smutne, 90 minut meczu Liverpool-Aston Villa, rozgrywanego w poniedziałkowy wieczór na Anfield Road.

Tak, dokładnie na tym 45tysięcznym obiekcie, który przeżył już niejedną pamiętną “european night”, znany jest ze swojego wpływu na postawę The Reds i powszechnie uznawany jest za twierdzę.

Niestety w poniedziałek twierdza nie padła, a posypała się jak domek z ogranych kart. Kibiców z powodów oczywistych nie zamierzam tu rozliczać, chociaż mając w pamięci przegraną 1-3 z The Blues w ćwierćfinale Ligi Mistrzów i 45tysięcy gardeł śpiewających w 93 minucie do piłkarzy, że nigdy nie będą sami szli, pozwalał mi oczekiwać więcej aniżeli opuszczania sektorów w 80 minucie. Chociaż tego wieczoru chyba nawet Michaelowi Platiniemu, któremu zawsze i wszędzie się wszystko podoba, wymsknęłoby się pod nosem niejedno sacrebleu!, bowiem piłkarze Rafaela Beniteza zaprezentowali coś, co można określić setką różnorakich, niekoniecznie cenzuralnych słów. Skoro wywołałam już szefa UEFA, pozostanę w tych klimatach i wybiorę jedno – merde!

3 spotkania, jedno zwycięstwo, dwie porażki, 5 bramek straconych, 6 strzelonych – to obrazowe rozwinięcie tegoż słowa, raczej nie to czego oczekiwaliśmy przed rozpoczęciem tego sezonu, ale żeby aż taka marność – brak boga, upadek kultury wysokiej, dżuma, plagi egipskie i co tam jeszcze kultura pozwalała by tu wrzucić?! Skoro już snuję te apokaliptyczne wizje, to krótka prezentacja person tego dramatu.

Czterej jeĽdĽcy apokalipsy

Głód – Lucas Leiva – w zeszłym sezonie na boisku zachowywał się tak, jakby był wiecznie głodny, niestety nie zwycięstwa. Z tego głodu biegać się nie chciało, pracować w środku pola również, a i zapewne to głód spowodował, że na tę bajeczną technikę spod znaku jaga bonito sił wciąż brakowało. W tym sezonie zanotowaliśmy postęp, nie mogę zaprzeczyć, biegać jakby się i zdarza, a i strzelić nawet, czasami też do własnej bramki niestety. Pierwszy policzek dla The Reds, czyli Lucas Leiva i dobre chęci, które niestety znalazły przystań w bramce Pepe Reiny.

Zaraza i wojna - w tej sztuce na dwa akty wystąpiły w parze, coby zwiększyć dramaturgię. Carragher i Skrtel mieli idealny timing. Wystarczyło raz, a dobrze. Tak, że Davies i 2 -0 dla Villans. No, ale co się dziwić, zaboru i mordu, jak premierów Leppera i Giertycha- też nikt się nie spodziewał, zwłaszcza jeśli czają się pod hasłem – środkowi stoperzy. Z wyjaśnieniem, że stali, pewni, twardzi, a i piłki czyszczą wzorowo. Ostatnio niestety każdy z tych przymiotów dawkują nam w ilościach iście aptecznych. Może już czas wymienić silnik w tym tandemie albo chociaż zmienić olej?

¦mierć czyli Steven Gerrard we własnej osobie. Niczym partyjna lokomotywa, która ciagnie za sobą różne Lucasy, Babele, Voroniny…Niestety nasza niezmordowana kolej transsyberyjska, dla której niemożliwe nie istnieje, ukazuje nam i twarz PKP, prezentując współpasażerom adrenalinę w ilościach odpowiednich. Kiedyś były to modelowe faule na opuszczenie boiska – czyli lubimy w kolegów, od tyłu wyprostowanymi nogami, w poniedziałek sprokurowanie karnego i ostateczny cios.

Czy to czas apokalipsy – zmierzch snów o potędze i trofeum wracającym na Anfield? W zeszłym roku Manchester United zaczynał podobnie – 4. pierwsze spotkania – remis, wygrana, przegrana, remis, a nie przeszkodziło mu to w zdobyciu mistrzostwa. Może w tym szaleństwie jest metoda? Zgrzeszyć, odpokutować winy i dostąpić 19. w historii zbawienia. Bez niego nie będzie na Anfield satysfakcji, nie będzie zapachu napalmu o poranku, który zwiastuje nadchodzące zwycięstwo.

Nie pozostaje nic innego, jak mieć nadzieję, że w maju nie będziemy musieli kolejny raz słuchać "I can't get no satisfaction" w wykonaniu Gerrarda&co...



Autor: Lady in red
Data publikacji: 01.09.2009 (zmod. 02.07.2020)