LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1174

Anfield od środka

Artykuł z cyklu Artykuły


Miałem nie pisać niczego takiego. Tego miało nie być. Ale będzie. Za kilka dłuższych chwil, jak skończę, a skończę jeszcze przed rewanżem. Z powodu tego rewanżu jestem podekscytowany. A z powodu tego podekscytowania piszę ten artykuł. Mało pojemny merytorycznie. Egocentryczny.

Sześć dni temu zaczęła się historia, która skończy się za kilka godzin. Liverpool przegrał na Anfield z Chelsea i (nie)szczęśliwie widziałem to na własne oczy.

Kilka burzliwych marcowych dni skutecznie zamroziło moją karierę uniwersytecką i wywiało do miasta, które od Liverpoolu oddziela tylko rzeka Mersey. Szeroka jak Wisła, bez żadnych mostów, za to z wieloma statkami, przecinającymi jej nurt i wyruszającymi w świat, na pewno z lepszym skutkiem niż kiedyś Titanic. Żadnych mostów – za to dwa tunele.

Piętrowy zielony autobus zniknął w ciemnościach jeszcze w Birkenhead, by po przebyciu prawie 3 kilometrów ponownie wynurzyć się na światło dzienne i przejechać obok białej tablicy z napisem „Welcome to Liverpool. Home to Everton F.C. and Liverpool F.C.”.

Wysiadka na jednym przystanku i krótki spacer na kolejny. Grupka ludzi w czerwonych koszulkach i dobrych humorach. Autobus, bilet i... korek. Zawrotna prędkość kilku mil na godzinę pozwalała na dokładne przyglądanie się drogowskazom. Ukośna strzałka w lewo, a obok niej dwie nazwy:

„Anfield” i „Everton”. Okej, to właściwy autobus, tylko gdzie tu wysiąść? Za przewodnika posłużyła mi grupka korpulentnych, ubranych na czerwono panów. Wstali, wysiedli i zniknęli w czerwonym tłumie, a ja razem z nimi.

Na chodnikach grupki kibiców – jedzących, pijących i krzykliwych, a przed oczami pojawił się niewyraĽny zarys stadionu piłkarskiego. Trochę pomalowanego na biało zadaszenia, a czułem się, jakbym za chwilę miał skoczyć na bungee. Kilka minut przeciskania się przez tabuny smakoszy piwa i frytek i oto stałem przed The Kop.

Zdjęcie. Jedno, drugie, kolejne. Wszędzie śpiewy, krzyki. Szkoda że nie miałem kamery. Jeszcze większa szkoda, że nie dostanę się do środka... Ale ciekawe po ile bilety? Przed tablicą informacyjną duży tłok, nie udało się niczego dojrzeć. Kilka metrów dalej, grupka facetów głośno o czymś rozmawiała.

- Chcecie kupić bilet? – jeden z nich spytał pozostałych.

- Nie. My chcemy sprzedać – odpowiedzieli, a ja dałem się pożreć ciekawości.

- Sprzedajesz bilet? – spytałem.

- Tak. Chcesz kupić?

- A ile chcesz za niego?

- Tyle za ile kupiłem. 38. Mój brat spóĽnił się na samolot.

Wyjąłem z portfela wszystkie pieniądze, odwróciłem go do góry nogami. Był pusty.

- Mam 29. To wszystko co mam przy sobie.

- Dobra. Daj kasę i chodĽ ze mną.

Emocje rozłożyły rozsądek na łopatki. Dałem obcemu facetowi pieniądze i pobiegliśmy w kierunku jednego z wejść.

- Okej, daj mi bilet – powiedziałem po chwili.

- Trzymaj.

Wejście było wąskie, z pomarańczową obrotową bramką.

- Mogę sprawdzić pana torbę? – spytał czarnoskóry ochroniarz.

- Jasne – wyjąłem ze środka pustą paczkę po chipsach i aparat.

Poklepanie po plecach, oderwanie odcinka kontrolnego z biletu, pomarańczowa obrotowa bramka, jakieś schody – wszystko szybko; jakieś wyjście i przed oczami widok zielonej murawy oraz czerwonych i niebieskich koszulek.

- Nie byłeś tu jeszcze nigdy? – spytał koleś, który sprzedał mi bilet.

- Nie. Jestem pierwszy raz.

- To jak będziesz opowiadał, nie będą mogli ci uwierzyć.

- Sam ciągle nie mogę uwierzyć.

Wokół wrzawa, najpierw hymn Ligi Mistrzów, wielka falująca piłka na środku boiska, a potem YNWA i tysiące uniesionych w górę czerwonych szalików. Minęła dłuższa chwila, Torres strzelił na 1:0, a cały stadion oszalał...

***

Niecałe dwie godziny póĽniej stałem na przystanku autobusowym, odpalając jednego papierosa od drugiego.

- Poczęstujesz? – spytał ktoś.

- Pewnie.

Koleś odpalił i zadał kolejne pytanie:

- Skąd jesteś?

- Z Polski.

- To miło. Ale co ty masz na sobie? – odparł i wskazał na koszulkę z logo carlsberga.

- A ty za Evertonem? – zapytałem.

- Tak. Baaardzo się cieszę, że przegraliście – zarechotał.

- Bardzo zabawne.

- Baaardzo się cieszę. My nose is blue – odparł z uśmiechem, a po chwili dodał – nie przejmuj się. W rewanżu wszystko jest możliwe. It’s f*ckin’ Liverpool. You never know, what they gonna do.

Za godzinę rewanż na Stamford Bridge.



Autor: Mendel
Data publikacji: 14.04.2009 (zmod. 02.07.2020)