FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 840

The Reds na świecie: Pensylwania

Artykuł z cyklu Artykuły


Rozmawiamy z 28-letnią administratorką podwykonawców Lianą Zirilli o tym, jak się kibicuje The Reds w Liverpoolu położonym 3,000 mil od Anfield.

Mieszkam w Harrisburgu, mieście w południowej Pensylwanii, o którym zapomniała większość ludzi. Nie dzieję się tu zbyt dużo, w pobliżu mieszkają Amiszowie, panuje atmosfera małomiasteczkowej Ameryki.

Nie mamy żadnych czołowych drużyn, przez co większość fanów sportu dryfuje w kierunku Pittsburga na zachodzie i Filadelfii na wschodzie, aby zobaczyć swoje ulubione zespoły baseballa, koszykówki, hokeja czy futbolu amerykańskiego.

Jednak gdy większość ma fioła na punkcie Steelersów, Piratów czy Pingwinów, Flyersów, Skrzydeł czy Fantomów, mnie to tak naprawdę nigdy nie interesowało.

Mistrzostwa ¦wiata 2006 były dla mnie punktem zwrotnym. Mało wtedy wiedziałam, jednak od tamtego momentu moje życie już nigdy nie było takie same. Po obejrzeniu w telewizji takiej ilości piłki nożnej w ciągu tych letnich miesięcy, zorientowałam się, że chcę więcej.

Gdy poznałam style gry panujące w poszczególnych najlepszych ligach Europy, najbardziej przyciągnęła mnie swobodna piłka angielskiej Premier League. Tak jak wielu ludzi na świecie, urzekła mnie historia, pasja i ekscytacja – rzeczy, których nigdy wcześniej w sporcie nie uświadczyłam.

Na początku nie robiło dla mnie różnicy kogo oglądałam. Jeśli tylko mecz był interesujący, byłam zawsze szczęśliwa. Tak było jednak do momentu, w którym moja matka zadecydowała o zbadaniu drzewa genealogicznego naszej rodziny.

Szybko odkryła, że pochodzimy z hrabstwa Liverpool w Pensylwanii. Niektórzy z naszych przodków wyemigrowali tam z Liverpoolu w Anglii na początku XIX wieku, i tak jak wiele miast tutaj, nazwali swoje tak samo jak to, które opuścili.

Ta wiadomość zadecydowała za mnie – stałam się fanką Liverpoolu i byłam z tego dumna.

Zaczęłam czytać o bogatej historii – rywalizacjach, legendach, zwycięskich tradycjach. Czułam, że należę do nowej rodziny The Reds.

Dla niektórych może wydawać się to proste, jednak śledzenie każdego meczu w małomiasteczkowej Pensylwanii stanowi pewną trudność. Pomijając fakt, że większość ludzi często myli Liverpool w Anglii z tym parę minut drogi dalej, są też i przeszkody o wiele bardziej skomplikowane.

Różnica czasu, dostęp do meczów i wpływ, jaki ma to na moje znajomości. To tylko kilka z największych problemów.

Różnica czasu pomiędzy Pensylwanią a Anglią wynosi pięć godzin, zatem gdy mecze rozgrywane są wcześnie, muszę nastawić budzik na 7 lub 9 rano w sobotę lub niedzielę. Być może dla wielu jest to w porządku, jednak nie dla kogoś, kto uwielbia weekendy tak jak ja.

Potem jest problem z meczami Ligi Mistrzów. Na ogół wypadają tutaj w środku dnia, więc muszę trzymać się z dala od wszelkich form technologii w pracy i mieć nadzieję, że nikt nie zrujnuje mojego wieczornego oglądania powtórki i nie zdradzi mi wcześniej wyniku.

Większość moich przyjaciół jest dosyć wyrozumiała i stara się nie wygadać z wynikiem, jednak zawsze jest szansa, ze ktoś przypadkowo może mi powiedzieć. Przypuszczam, że jest to po części moja wina. Wszystko o czym mówię, to Liverpool FC, więc niejako siłą rzeczy czasem temat sam do mnie wraca.

Wiele osób tutaj nie wie za dużo o angielskiej piłce, więc gdy spotkam kogoś, kto również jest fanem, automatycznie przyklejam się do niego, co za każdym razem kończy się długą rozmową.

Rutynowa wizyta u dentysty dwa lata temu udowodniła, jak bardzo futbol zawładnął moim życiem. Kiedy zostałam zapytana jak się miewają moje zęby odpowiedziałam po prostu, że „boli mnie szczęka i zgrzytam zębami, bo zaczął się właśnie sezon Premier League”.

Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że dentysta też był fanem. Siedziałam tam przez jakiś czas na fotelu dentystycznym rozmawiając o niezapomnianym rzucie wolnym Stevena Gerrarda przeciwko Aston Villi w pierwszym meczu sezonu 2007/08.

Być może zabrzmi to nieco dziwnie, ale naprawdę wyczekuję tych pogawędek. Rozmawianie o wzlotach i upadkach Liverpoolu świetnie odwraca moją uwagę od faktu, że ktoś właśnie sprawdza moje uzębienie. Choć zapewne nie mówię nic mądrego z szeroko otwartymi ustami.

Mój chłopak Bill był fanem Newcastle United, jednak jak sam przyznał, tylko z powodu marki piwa które ich sponsorowało. Często wdawaliśmy się w małe kłótnie dotyczące piłki, ponieważ gdy on nie był w stanie wymienić więcej niż dwóch nazwisk zawodników Srok, ja zawsze byłam doskonale poinformowana o wszystkim związanym z pierwszym zespołem The Reds.

Dlatego najcenniejszym prezentem jaki kiedykolwiek od niego dostałam było to, że został fanem Liverpoolu w dzień moich urodzin – byłam tak szczęśliwa, że miałam kogoś z kim mogłam oglądać wszystkie mecze.

Stał się jeszcze większym fanem, gdy dowiedział się o istnieniu płynu po goleniu Liverpool. Niestety, z powodu ograniczeń celnych, moje zamówienie na „L4Men” zostało anulowane. Zrozumiałam, że jeśli chcę powąchać esencji Liverpoolu, muszę wybrać się na Anfield i kupić ją osobiście.

Skończyło się to wizytą w Liverpoolu w kwietniu zeszłego roku z kilkoma przyjaciółmi. Podróżowaliśmy po Europie i namówiłam ich na zatrzymanie się na Merseyside na jeden dzień. Strasznie chciałam iść na mecz, jednak nie dostałam biletów.

Nie mieliśmy pojęcia gdzie iść, i tak jak wielu turystów, kręciliśmy się w poszukiwaniu Cavern Club. Gdy zatrzymaliśmy się aby spytać się o kierunek, spotkaliśmy dwójkę miejscowych, Carla i Annę, którzy byli wielkimi fanami Liverpoolu.

Carl przepytał mnie z legend Liverpoolu i nagrał mnie na telefonie, aby mieć dowód, że amerykańska dziewczyna potrafi wymienić cały skład.

Gdy wyszliśmy z baru, poszliśmy chodnikiem i zaczęliśmy śpiewać „You’ll Never Walk Alone” (oprócz mojego zbłąkanego przyjaciela, który kibicuje Manchesterowi United). Kilka przecznic dalej można było usłyszeć echo dołączających się ludzi. To był moment, który zapamiętam do końca życia.

Carl był też taki miły, że przekopał się przez swoje kieszenie i wyciągnął bilet na niedawny mecz z Blackburn Rovers, po czym mi go dał. Ten bilet, wraz z koszulką Stevena Gerrarda, zdjęciami zespołu, kubkiem, broszurą „Anfield Experience” (którego to ‘doświadczenia’ nie doświadczyłam) i szalikiem, jest częścią mojego czerwonego stanowiska pracy.

Nigdy nie uświadamiałam sobie, że kibicowanie temu klubowi uczyniłoby mnie częścią czegoś tak wielkiego. To jak bym był częścią jednej wielkiej rodziny.

Gdy byłam w Liverpoolu, przysięgłam sobie, że kiedyś tu wrócę i że udam się na Anfield. Usiądę na The Kop i obejrzę mecz. Póki co, dumnie i szczęśliwie przezwyciężam codzienne przeszkody stojące na drodze kibicowania najlepszemu klubowi na świecie tutaj, w Pensylwanii.

Ľródło: liverpoolfc.tv



Autor: Alex
Data publikacji: 21.01.2009 (zmod. 02.07.2020)