EVE
Everton
Premier League
24.04.2024
21:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1295

Czerwoni na Florydzie

Artykuł z cyklu Artykuły


Kontynuujemy naszą podróż po świecie w poszukiwaniu fanów the Reds. W tym tygodniu dowiemy się, jak 23-letnia studentka, Lynsey Vallandingham, z Flagler College na Florydzie wspiera the Reds.

Moje przywiązanie do Czerwonych zaczęło się w 2003 roku, kiedy poznałam w internecie mężczyznę o imieniu Steve. Jako wielki fan Liverpoolu żyjący w Chester, miał zwyczaj wysyłać mi na pocztę ostatnie bramki i najświeższe wiadomości.

Znacznie wcześniej mój nowy przyjaciel dobrze zaznajomił mnie z historią klubu i stałam się pełnoprawną fanką. Szczerze mówiąc, nie musiał mnie przekonywać do tego, aby nią zostać. Pasja Steve'a do klub była czymś, co mnie bardzo zachwyciło - uwierzyłam, że można się nią zarazić.

Od tamtego czasu zdobyłam wszystkie rzeczy związane z kibicowaniem - koszulki, szaliki, nagrania DVD. Jednak rozpiętość wiedzy, jaką nabyłam jest nie do zbadania.

Kibicowanie Liverpoolowi będąc 4000 mil od miasta jest czasem ciężkim zadaniem. Kiedy jeszcze mieszkałam w domu w Maryland, na St Mary's County, miałam trudności z oglądaniem spotkań. Najczęściej jechałam przez godzinę pociągiem do Washington DC, skąd szłam do baru Fado's Irish i kibicowałam the Reds z setkami innych fanów.

Przeżywałam kilka ważnych spotkań w barze. Nawet jeśli większość spotkań rozpoczyna się wczesnym rankiem, to przed rozpoczęciem meczu w barze zawsze jest świetna atmosfera.

Jednak wszystko się zmieniło, kiedy zaczęłam studiować na Flagler College w St Augustine na Florydzie.

Myślałam o kupnie własnego mieszkania, jednak odkąd pojawiłam się na uniwersytecie poznałam nowych fanów Liverpoolu i teraz troje, czasem czworo lub pięcioro z nas wstaje o 8.30 rano na wielkie mecze. Płacimy także dodatkowe pieniądze za kablówkę, więc możemy oglądać tyle spotkań, na ile tylko mamy ochotę.

Kiedy mecz nie jest transmitowany na kanale Fox Soccer, to idziemy do lokalnego pubu, który należy do Anna O'Malleya, u którego odbiera Setanta Sports.

Gdy poszliśmy tam po raz pierwszy, właściciel powiedział nam: "Jeśli kiedykolwiek mecz będzie wcześnie rano, zadzwońcie do mnie, a otworzę wam wcześnie rano." On daje nam pełną swobodę, możemy krzyczeć tak głośno, jak chcemy. To oczywiste, że przyjmujemy taką ofertę.

Pewnego dnia zeszłej wiosny moja profesorka podsłuchiwała, jak rozmawiamy o ważnym spotkaniu Liverpoolu z Arsenalem w Lidze Mistrzów, które odbywało się tamtego wieczoru.

Zdając sobie sprawę, jakie to dla nas ważne, obiecała, że wypuści nas wcześniej z wykładu, dzięki czemu zdążymy na mecz.

W 2007 roku dostałam szansę zobaczenia mojej drużyny z bliska.

Razem z moim współlokatorem planowaliśmy wycieczkę do Europy i wiedziałam, że Liverpool musi być jednym z naszych przystanków.

Wyjechaliśmy z Ameryki na 9 dni, ale kiedy zakotwiczyliśmy na Lime Street Station (Liverpool), od razu poczułam się jak w domu.

Mimo, że pierwszym Liverpoolczykiem jakiego spotkaliśmy był kibic Evertonu, kierowca naszej taksówki, to raczył podzielić się z nami swoją historią z 1979 roku, kiedy stał na the Kop w derbach Liverpoolu i mimo, że nienawidził tego mówić, jego zdaniem atmosfera na stadionie była lepsza od wszystkiego, co widział w swoim życiu. Kiedy przywiózł nas na Anfield, powiedział, abyśmy się świetnie bawili - wiem, że był szczery.

Kupiliśmy bilet na zwiedzanie Anfield, chodziliśmy po muzeum i fotografowaliśmy, co tylko się dało. Kiedy byliśmy w oficjalnym sklepie, miałam na sobie domową koszulkę z sezonów 2006/08 i kiedy zdecydowałam, że chcę mieć na plecach imię i numer Steviego, poprosiłam ekspedienta, a on wyprasował mi na plecach słowo 'Gerrard' i literę '8'.

Mój przyjaciel powiedział, że śmiesznym było to, jak poprosiłam sprzedawcę o 'Steviego G' na plecach, a on dokładnie wiedział o kogo mi chodziło. Potem byłam już pewna, że część mnie należy do Liverpoolu.

Od tamtego dnia nie udało mi się odwiedzić Anfield. Jednak wiem, że to zrobię. Wiem także, że następnym razem zabiorę ze sobą przyjaciół, zobaczę murawę z trybun, a nie pustego schronu pod ziemią, razem z tłumem noszącym szaliki i śpiewającym 'You'll Never Walk Alone'.

Moje przywiązanie do the Reds może być tworzone z daleka, ale niespotykana miłość, jaką poczułam do Czerwonych pięć lat temu nie zostanie przerwana przez odległość.

Kibicowanie the Reds z tak daleka jest łatwiejsze dzięki wszystkim otaczającym mnie ludziom. Mimo, że muszę dzielić mój czas pomiędzy mieszkaniem w Maryland i jeżdżeniem na uniwersytet na Florydzie, zawsze znajduję czas, aby obejrzeć mecz Liverpoolu i dopingować chłopaków wraz z innymi kibicami do kolejnego zwycięstwa.

Często myślę o sobie, jak o zagranicznym piłkarzu kupionym przez Liverpool. Z oddali wspieram Liverpool Football Club, a teraz jestem częścią wspaniałej bazy kibiców i wiem, że nie ma już od tego odwrotu. Czuję się jak w domu - Liverbird jest zawsze ze mną, gdziekolwiek jestem.



Autor: Kuba
Data publikacji: 17.12.2008 (zmod. 02.07.2020)