LIV
Liverpool
Premier League
02.11.2024
16:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1593

Rafa z rajskiego ogrodu

Artykuł z cyklu Artykuły


Za nami kolejny fantastyczny wieczór Liverpoolu w Lidze Mistrzów. Minionego wtorku podopieczni Rafy Beniteza odprawili z kwitkiem faworyzowanych liderów Serie A, Inter Mediolan. Tym samym The Reds potwierdzili, że lepiej czują się na europejskich boiskach niż w rodzimej Premier League i być może zrobili pierwszy krok do uratowania posady hiszpańskiego szkoleniowca.

Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się, że poparcie kibiców wobec Rafy jest duże i stabilne. Zjednoczeni przeciw amerykańskim właścicielom, na każdym kroku okazywali swoje wsparcie dla naszego bossa. W takim nastawieniu umocnił ich jeszcze mecz z Chelsea, w którym Liverpool pokazał, że stać go na powrót do właściwej formy. Tym bardziej, że Czerwoni grali dalej w Pucharze Anglii i Champions League. No właśnie, grali.

Porażka z Barnsley w V rundzie FA Cup poddała pod ciężką próbę zaufanie sympatyków Beniteza. Dla wielu była to przysłowiowa kropla, która przepełniła czarę, stało się bowiem wiadome, że The Reds nie zdobędą żadnego angielskiego trofeum w tym sezonie. Na dodatek w skutek porażki z pierwszoligowcem. Wydawało się, że Rafa może stracić swoją największą broń, czyli poparcie fanów. Ale czy słusznie tak wyolbrzymiono tą przegraną?

Moim zdaniem, nie. Niespodziewane klęski w krajowych pucharach z takimi zespołami jak Barnsley są wpisane w losy najlepszych klubów i zdarzają się dosyć często. Trudno jest przecież zmobilizować się na mecz z drużyną z niższych lig. Piłkarze będą zawsze podświadomie grali z pewną rezerwą, a jeśli dołożymy do tego fakt, że trenerzy wystawiają na takie spotkania często drugi, jak nie trzeci skład, to zobaczymy, że łatwo o wpadkę.

Właśnie to przytrafiło się Liverpoolowi. The Reds nie byli zespołem gorszym, wręcz przeciwnie, ich przewaga była miażdżąca. Zawiodła jednak skuteczność, jak również (trzeba zaznaczyć) Barnsley miało niebywale dużo szczęścia. Dlatego nie rozpamiętywałbym tej porażki, bo nie miała ona tak naprawdę większego znaczenia.

Dla wielu fanów było to jednak o jedną wpadkę za dużo. Rzeczywiście, w tym sezonie Duma Merseyside ma już na swoim koncie zbyt wiele rozczarowujących wyników i to głównie rzutowało na ocenie tamtego spotkania. Gdyby The Reds dalej liczyli się w walce o mistrzostwo, pewnie wybaczono by Rafie i jego podopiecznym ten „wypadek przy pracy”.

Koniec końców, fani ponownie mogli spojrzeć na Beniteza łaskawszym okiem. A wszystko dzięki wznowieniu rozgrywek Ligi Mistrzów. Podobnie jak w poprzednich latach, stały się one pucharem ostatniej szansy na uratowanie sezonu. I patrząc na grę Liverpoolu z Interem, nie jest to złudna szansa.

Z czego wynika ta niesamowita przemiana, jaka dotyka The Reds, gdy przychodzi grać im w Champions League? Rafa sam ostatnio odpowiedział na to pytanie, stwierdzając, że główną przyczyną jest większe znaczenie taktyki w Lidze Mistrzów niż w Premier League. Tym samym niejako sam stwierdza, że jest świetnym taktykiem. Być może mało to skromne, ale trudno nie przyznać mu racji.

Futbol w Anglii jest prowadzony w zdecydowanie szybszym tempie niż w europejskich pucharach. Jest też bardziej kontaktowy, przez co bardziej nieobliczalny. Taktyka jest ważna, ale nie ma tak decydującej roli, jak w piłce europejskiej. Tym, co decyduje o sukcesie w Premier League, jest swego rodzaju spontaniczność, czyli coś, co Rafa w swoim poukładanym zespole rzadko toleruje. I w tej manii Beniteza grania europejskim stylem gry w Anglii należy upatrywać przyczyn słabych, względem oczekiwań, wyników The Reds w lidze. Jednak mimo wszystko widoczny jest z roku na rok pewien postęp, co pozwala wierzyć, że konsekwentny do bólu Hiszpan swój cel, czyli mistrzostwo, w końcu osiągnie.

Ale żeby miał do tego szansę, musi najpierw utrzymać posadę. A to będzie z pewnością uzależnione od wyniku, jaki osiągnie Liverpool w Lidze Mistrzów i od tego, czy zakończy sezon ligowy w pierwszej czwórce gwarantującej grę w tych elitarnych rozgrywkach w następnej edycji. Kapitalne zwycięstwo nad Interem i ostatnie ligowe spotkania z Chelsea i Middlesbrough każą ufać, że uda się naszym ulubieńcom zakończyć te dwa wyzwania pozytywnym wynikiem. Ale w takim wypadku, czy dobrze się stanie, jeśli Rafa dalej będzie trenerem Dumy Merseyside?

Są tacy, dla których nawet sukces w Champions League nie jest powodem do tego, aby Benitez pozostał na Anfield. Ci kibice uważają, że pomysł Hiszpana na grę Liverpoolu nie sprawdził się i nie ma przesłanek ku temu, że kiedykolwiek się sprawdzi. Ja jednak należę do grupy fanów, którzy za te niesamowite chwile w Lidze Mistrzów są gotowi wybaczyć wszystkie frustrujące wyniki Czerwonych z Premier League. Nie ma przecież klubu, który nie marzyłby o takich osiągnięciach w LM, jakie były udziałem The Reds w ostatnich latach. No, może z wyjątkiem Milanu, który jako jedyny osiągnął lepsze wyniki. A mówimy przecież o najbardziej prestiżowych rozgrywkach klubowych na świecie.

Oczywiście, priorytetem Liverpoolu było, jest i będzie odzyskanie utraconego już 18 lat temu mistrzostwa Anglii. Ja również wolałbym widzieć Gerrarda wznoszącego do góry Puchar Premier League niż Puchar Europy. Ale rozliczajmy Rafę z jego wszystkich sukcesów i porażek. Jeśli to zrobimy, okaże się, że plusy zdecydowanie przeważają minusy, a wynik takiego równania musi być jeden: Rafa zasługuje na nasze zaufanie i powinien dalej kontynuować swoją pracę.

Bo cóż jest piękniejszego od Ligi Mistrzów? Nic, dlatego wywołuje ona takie emocje, dlatego nazywa się ją „piłkarskim rajem”. A Liverpool jest w tym raju mistrzem, w dużej mierze dzięki taktycznemu geniuszowi naszego trenera. Juventus, Chelsea, Milan, Barcelona, Inter, wszyscy ci giganci europejskiego i światowego futbolu musieli uznać wyższość Rafy Beniteza i jego piłkarzy. A to z pewnością nie koniec. O ile damy Hiszpanowi szansę.

Na pewno nie można przesądzać wygranej Liverpoolu w dwumeczu z Interem. Najstarsi kibice pamiętają pewnie rok 1965, kiedy to The Reds wygrali w półfinale Pucharu Europy z Neroazzurri na Anfield 3:1, aby przegrać w rewanżu 0:3 i zaprzepaścić tym samym szansę na swoje pierwsze takie trofeum. I choć taki scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, dość powiedzieć, że Liverpool ostatni raz przegrał różnicą dwóch bramek w LM dwa lata temu (mecz z Benficą na Anfield), większą zaś, sam nie pamiętam kiedy. Nie można jednak mistrzów Włoch lekceważyć i z pewnością Rafa tego nie uczyni. W końcu to profesjonalista w każdym calu.



Autor: Miro
Data publikacji: 24.02.2008 (zmod. 02.07.2020)