Brian Reade o Carragherze
Artykuł z cyklu Artykuły
Dziennikarz Daily Mirror, Brian Reade składa wyrazy uznania dla Jamiego Carraghera, który we wczorajszym meczu z Luton zagrał po raz 500. w barwach Liverpoolu.
Mogę wam o czymś powiedzieć i jestem o tym głęboko przekonany. Bill Shankly chciałby mieć Jamiego Carraghera u siebie, ponieważ mi o tym powiedział.
Było to w 1975, dokładnie w czerwcu podczas upalnego lata w Melwood. Poprosiłem go wtedy, by wymienił najlepszego piłkarza Liverpoolu, z którym pracował. Nie było żadnej presji, tylko szczera odpowiedĽ.
"Miałem wielu utalentowanych ludzi" mówił ochrypłym głosem. "Piłkarze jak Peter Thompson, Ian St John, Kevin Keegan i Steve Heighway przyciągali moje oko. Jednak największym profesjonalistom w tej grupie był Gerry Byrne. Nie należał do błyskotliwych i nie strzelał bramek. Był za to twardy i utalentowany. Dawał z siebie wszystko. Co więcej, był naprawdę uczciwy. To największa zaleta ze wszystkich. Był prawdziwym Liverpoolczykiem i nie potrafiłby spojrzeć w twarz swoim kolegom z drużyny, gdyby przez 90 minut nie dał z siebie wszystkiego."
Pamiętacie kogoś, kto nosił Liver Birda i od czasów Gerry Byrne bardziej pasował do tego opisu, niż Jamie Carragher? Możecie wymienić innego piłkarza, niż Carra który zrobiłby to co samo co Byrne w finale Pucharu Anglii w 1965: złamać obojczyk po trzech minutach, a potem, z uwagi na wykorzystane zmiany zagrać kolejne 117 minut, asystując przy pierwszej bramce? (W porządku, o dośrodkowaniu nie będziemy mówić.)
Czytamy teraz o nim i jego wyczynie w 1965. Grał, aż do momentu dogrywki, jego kości zderzały się o siebie. Pomyślmy o Carragherze w końcowych minutach w Stambule 2005. Organizm przepełniony nieznośnym bólem, nogi tak osłabione że mógł ledwo chodzić. Grał dalej, rzucał się doprowadzając swój zespół do mety.
Shankly chciałby mieć go u siebie. Jego przemowa rozdarłaby takich pajaców jak Steve McClaren. Ostatni selekcjoner był tak bardzo oślepiony blaskiem wokół zawodników jak John Terry, Rio Ferdinand i Ledley King, że zapomniał wręczyć Jamiemu koszulkę reprezentacji z odpowiednim numerem.
Jednak nie tylko wtedy, ale przez lata wielu ludzi pomyliło się co do Carraghera. Domyślam się, że znajdzie się również i tutaj kilka osób, by to przyznać. Podczas tych strasznych występów u Gerarda Houlliera, kiedy grał jako boczny obrońca, a więc nie na swojej pozycji na Jamiego spadło wiele potwornej krytyki. Kibice z Anfield, ale nie tylko byli sfrustrowani brakiem stylu i subtelności drużyny. Przelewali swoje smutki na ograniczone pole manewru Jamiego w ataku (bez wątpienia dlatego Igor Biscan zajął jego miejsce na środku obrony).
Kiedy Liverpool nie zdołał rozbić przeciwnika, Jamie za każdym razem był krytykowany za to, że nie atakował. Tak samo było, kiedy grali Ronnie Whelan i Sammy Lee. Dwóch kolejnych piłkarzy, którzy mieli znakomitą inteligencję i zaangażowanie w zespół. Obaj byli integralną częścią czerwonej maszyny.
Carra się nie poddawał, nie krzyczał od razu i pracował dalej. Wszystko to pomimo gry, na innej pozycji. Tak samo było kiedy grał dla reprezentacji. Wtedy wszyscy eksperci i krytycy nie doceniali go.
Nadal się śmieję kiedy czytam The Times i "ocenę" jego występu z Juventusem w Turynie w 2005: "Jamie Carragher: 6/10. Dokonał kilka ważnych przechwytów i blokował akcje. Wzbudzał jednak niepokój, kiedy tracił piłkę tuż przy własnym polu karnym."
Odpisałem wtedy na ten komentarz. To było niczym ocena 6/10 dla Geoffa Hursta, po tym jak zdobył hat-tricka w finale Mistrzów ¦wiata w 1966 i napisanie: "Tylko trzy dobre strzały. Wprowadził trochę niepokoju, kiedy jeden z nich trafił w poprzeczkę i odbił się od linii."
Carragher był niczym olbrzym w meczu z Juventusem. Tak jak w każdym meczu w drodze do finału w Stambule. Kiedy Rafa Benitez zakończył jego słaby okres jako bocznego obrońcy i wystawił na właściwej pozycji okazało się, że Jamie był rewelacją. Do końca sezonu 2004/05 wszyscy marzyliśmy o drużynie Carragherów i oburzaliśmy się, kiedy nie znalazł się wśród kandydatów PFA na piłkarza roku.
Wszystko to dlatego, że w tym sezonie był naszym najbardziej regularnym piłkarzem. To był sezon wzlotów, przyprawiających o szybsze bicie serca i upadków, które były druzgocące. Jamie grał niczym prawdziwa siła napędowa. Skupiony na grze i zaangażowany w każdym meczu.
Kiedy Benitez stracił Stevena Gerrard na ten mecz w Turynie powiedział: "wielkie problemy wymagają wielkich rozwiązań". Nie prawda, potrzebny jest tylko wielki człowiek. Bohater, który nikogo się nie boi. Prawdziwy przykład dla każdego przygotowany na śmierć za swój klub.
W obecnych czasach, kiedy wielu piłkarzy postrzega siebie jako bogate instytucje i pozwala, by ich wiarołomność wyrwała się do granic pozbawionych skrupułów adwokatów, Carragher nawiązuje do bohaterów z przeszłości.
Dla uczciwego człowieka który myśli w ten sam sposób co kibice są tylko trzy słowa do powiedzenia, kiedy widzi ofertę przedłużenia kontraktu: "Daj mi długopis." To człowiek, który nie krzyczy o występach "niegodnych takiego klubu", ale próbuje coś z tym zrobić.
Carra należy do mniejszości piłkarzy, którzy nie zrobią wszystkiego dla większych sukcesów, czy pieniędzy. Odpłaci się jednak w najlepszy sposób, a kibic się o tym przekona.
Kiedy tylko patrzę na niego w sercu każdej walki widzę takich piłkarzy jak Tommy Smith, Ian Callaghan, Sammy Lee, John Aldrige, Jimmy Case i Gerry Byrne. Z wyjątkiem Anfield piłkarze ci byli niezauważeni w haniebny sposób. Wszyscy również rzadko znajdują uznanie fanów, jeśli chodzi o najlepszą jedenastkę wszechczasów. Jednak człowiek który był kochany przez the Kop, okryłby się krwią za swoich Scouserów. Właśnie dlatego Shankly by go pokochał.
Gratuluję Jamie, od ciebie zależy następne 500 meczów dla Liverpoolu. Jeśli nie jako piłkarz, może dalej jako trener?
Czy możesz sobie wyobrazić lepszego człowieka, któremu powierzysz swój żywot?
Autor: Damian
Data publikacji: 15.01.2008 (zmod. 02.07.2020)