SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1405

Pierwszy raz Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


Pierwsza porażka Liverpoolu w Premier League stała się faktem. Sobotniego wieczoru The Reds nie sprostali Reading i stracili miano niepokonanej drużyny angielskiej ekstraklasy. Jednak nie to boli najbardziej, pierwsza utrata trzech punktów musiała się przecież w końcu przytrafić a na Madejski Stadium niejedna klasowa drużyna gubiła punkty. Boli sposób, w jaki Duma Merseyside ten mecz przegrała, właściwie oddając go bez walki.

Rafa Benitez podkreślał przed tym spotkaniem, że skupia się tylko na nim, mimo dwóch wielkich batalii, jakie czekają w najbliższym tygodniu The Reds, czyli meczów z Marsylią i Manchesterem United. Jednak już po pierwszym gwizdku sędziego widać było, że sprawa wygląda inaczej. Liverpool grał bardzo zachowawczo, jakby licząc na to, że samym wyjściem na boisko wygra mecz. Na dodatek w przeciągu całego spotkania Rafa dokonywał dziwnych roszad w składzie.

Zresztą wyjściowa jedenastka nie napawała już optymizmem. Teoretycznie było w niej trzech napastników, ale siłę ofensywną zespołu osłabiał skład drugiej linii. Był tam, co prawda, Gerard, ale w pojedynkę nie mógł zdziałać za wiele.

Z kolei Sissoko kontynuował tradycję uprzykrzania kibicom oglądania spotkań Liverpoolu a Mascherano jest wartościowy przede wszystkim w defensywie. Wynikiem takiego stanu rzeczy był fakt, że nasi napastnicy najlepsze piłki otrzymywali od Reiny…

I to właśnie po dalekim wykopie naszego bramkarza Torres zagrał piłkę do Gerarda, który wyrównał wynik meczu na 1:1. Wtedy wydawało się, że mimo niemrawej postawy naszych ulubieńców, powinni oni wywieść z Reading trzy punkty. Niestety, w drugiej połowie do siatki trafili Doyle i Harper i sytuacja się skomplikowała. Dla Beniteza na tyle, że zaczął dokonywać dziwnych zmian. Najpierw zszedł Torres, co jeszcze nie było najgorsze, bo w jego miejsce pojawił się Kewell. Ale już ściągnięcie Gerarda, jedynego zawodnika stwarzającego prawdziwe zagrożenie pod bramką Hahnemanna, było jawnym pogodzeniem się z porażką. Na dodatek ostatnią zmianą było wprowadzenie Samiego Hyypii, środkowego obrońcy…

Rozumiem, Benitez chciał chronić podstawowych graczy, którzy będą mu potrzebni w meczu o wszystko w Lidze Mistrzów z Marsylią i w szlagierze z ManU. Ale w takim razie, co w końcu jest priorytetem na ten sezon, Premier League, czy Champions League? Byłem przekonany, że to pierwsze, jednak widać obawa Rafy przed utratą posady zweryfikowała te założenia. Bo tłumaczenie, że przy stanie 3:1 dla Reading nie było już sensu walczyć, do mnie nie przemawia. Z takim podejściem Liverpool nie wygrałby w Stambule z Milanem, jak i w wielu innych spotkaniach, kiedy wychodzili z sytuacji, wydawałoby się, beznadziejnej.

Rafa musi zrozumieć, że jak chce się wygrać za dużo, to można przegrać wszystko. Kibice chcą mistrzostwa Anglii i to powinno być priorytetem The Reds (zresztą ponoć jest). Dlatego w sobotę, 8 grudnia 2007 roku, o godzinie 18:15 czasu polskiego,

najważniejszym było spotkanie z Reading i The Reds powinni zrobić wszystko, aby z nimi wygrać. Niestety, tak i trener, jak i piłkarze nie zrobili w tym kierunku zbyt wiele. Nie ma też sensu zwalanie winy na sędziego, bo choć popełniał ewidentne błędy, to przy pełnym zaangażowaniu Czerwonych nie miałoby to większego znaczenia. The Reds przegrali ten mecz na własne życzenie.

Oczywiście swoje zrobiła również rotacja. Dziwny skład, o którym już wspominałem, na pewno nie pomógł Liverpoolowi. A przecież mecze z Besiktasem, Fulham i Boltonem, w których zagrali porównywalnymi jedenastkami, z piłkarzami, będącymi obecnie w najbardziej optymalnej formie, pokazały, że jest to lepsze rozwiązanie niż rotacja. Tymczasem Rafa znów eksperymentuje, co na grze The Reds nie odbija się najlepiej. Z Newcastle było to o tyle zrozumiałe, że wielu piłkarzy grało wcześniej w eliminacjach i mogło być rzeczywiście zmęczonych. Ale w spotkaniu z Reading rozumowanie Rafy nie trzymało się kupy. Z jednaj strony myślał o Marsylii, a z drugiej nie wpadł na to, aby wystawić w pierwszym składzie Kewella i Babele, graczy jakby nie patrzeć rezerwowych, którzy byliby pożyteczniejsi niż Voronin i Sissoko.

Z jednej strony myślał o Manchesterze, a z drugiej wystawił Hobbsa zamiast Hyypii a nie Carraghera, który był po kontuzji, zagrał słabo, a na dodatek, gdyby dostał żółtą kartkę (a powinien ją dostać, skoro sędzia już uznał, że faulował w polu karnym), nie mógłby zagrać z Diabłami.

Gdzie tu logika i jeszcze Liga Mistrzów? Czkawką odbija się The Reds nieudany początek fazy grupowej, bo tak naprawdę, to powinni oni mieć już zapewniony awans i jechać do Francji na wycieczkę, gdzie mogliby wystawić rezerwy. A tak Liverpool maksymalnie utrudnił sobie sytuację, co odbija się również na Premier League. Steve Coppell, trener naszych ostatnich rywali, stwierdził przed meczem, że gdyby Czerwoni odpadli z LM, to mieliby większe szanse na mistrzostwo Anglii. Nie sposób się z nim nie zgodzić. Nie nawołuję tutaj oczywiście do podłożenia się w meczu z Marsylią, mam nadzieję, że awansujemy, ale rzeczywiście te rozgrywki mocno komplikują życie The Reds i to na ich własne życzenie. Zbawienną więc może okazać się przerwa, jaka czekać będzie Liverpool, nawet gdy pokonają Francuzów.

Żeby wszystko było jasne, nie chcę robić tragedii z ostatniej porażki z Reading. Jeśli Czerwoni zdobędą komplet punktów w dwóch najbliższych, arcyważnych spotkaniach, to wszyscy o niej zapomnimy. Nie zapomni o niej jednak tabela ligowa i boję się, abyśmy nie musieli jeszcze raz żałować tak głupio straconych punktów. Czołówka ligi jest bowiem niezwykle wyrównana i każdy punkt jest, jak na wagę złota. Oby jednak cenniejszymi okazały się punkty zdobyte w meczach z Marsylią i Manchesterem United.



Autor: Miro
Data publikacji: 09.12.2007 (zmod. 02.07.2020)