Rusza piłkarski raj
Artykuł z cyklu Artykuły
Już od najbliższego wtorku cały piłkarski świat będzie emocjonował się walką 32 najlepszych drużyn europejskich o najcenniejsze klubowe trofeum- Puchar Europy. Będzie to 53. edycja tych rozgrywek w ogóle, a 15. pod szyldem Ligi Mistrzów. Mimo wielu zmian w formule rozgrywek wprowadzanych przez te wszystkie lata, turniej ten urósł do rangi najbardziej prestiżowych zawodów w piłce klubowej, a niektórzy stawiają go nawet wyżej, niż mundial. Cokolwiek jednak powiemy o Champions League, jedno jest pewne- nie ma obecnie bardziej emocjonujących rozgrywek na świecie.
Kogo należy upatrywać w gronie faworytów? Z pewnością o historyczne, drugie zwycięstwo z rzędu będzie starał się pokusić broniący trofeum AC Milan, który zdominował Ligę Mistrzów w ostatnich latach. Jak zwykle silnie wygląda Barcelona z jej (jak to określiły media) „fantastyczną czwórką”: Messim, Ronaldinho, Henry i Eto. Próbować powrócić do lat chwały będzie z pewnością Real Madryt, chyba najbardziej głodna sukcesu drużyna tej edycji LM. Nie można też zapominać o największym pechowcu Champions League, Chelsea Londyn, będącej zawsze tak blisko finału. Naprawdę, doborowe towarzystwo. Powstaje więc pytanie: dlaczego, koniec końców, wygra Masz Liverpool?
Być może moje pytanie zabrzmiało zbyt dumnie. Prawda jest jednak taka, że obok Milanu, Liverpool jest najlepiej grającą drużyną w Champions League. Dlatego wcale nie zdziwiłbym się, gdyby w finale w Moskwie spotkały się ponownie te drużyny. Mówi się dużo o tym, że w LM nie ma słabych zespołów, że jest bardzo wyrównana, ale prawda jest taka, że obsada rundy pucharowej jest co roku bardzo podobna i jeżeli rossoneri nie spotkają się z The Reds wcześniej, to być może będziemy świadkami rewanżu za ubiegłoroczny finał. Byłoby to z pewnością wydarzenie niezwykłe- trzy finały w przeciągu czterech lat z tymi samymi zespołami. Zostawmy jednak na razie sprawę finału i zastanówmy się, jak pokazać plecy pozostałym 30 drużynom.
OdpowiedĽ wydaje się tylko jedna: grać tak jak przez ostatnie trzy lata. No może pomijając dwumecz z Benfiką, który przypadł na okres niezwykłej niemocy strzeleckiej The Reds w lidze i pucharach. Poza tym „wypadkiem przy pracy”, Liverpool był wzorem drużyny nie zawsze może grającej pięknie, ale zawsze skutecznie. Główna tu zasługa Rafaela Beniteza, naszego genialnego stratega, dla którego zasady gry w europejskich pucharach nie mają żadnych tajemnic. Przekonywali się o tym tacy giganci jak: Juventus, Chelsea, Milan, czy Barcelona. Nic dziwnego, że marzeniem każdego właściciela największych europejskich klubów jest pozyskanie Rafy. Z takim generałem każda armia musi, prędzej, czy póĽniej, odnieść sukces.
Przyjrzyjmy się naszym grupowym rywalom. Na początek czeka nas wyjazdowe spotkanie z FC Porto, które jest (obok The Reds) faworytem do wyjścia z grupy. Z pewnością będzie ciężko ograć ich na Stadionie Smoka, szczególnie, że mają w swoich szeregach tego niesamowitego Queresmę, którym nota bene Liverpool interesował się w letnim okienku transferowym. Jeśli Ricardo zaprezentuje się w meczach z Czerwonymi tak, jak przyzwyczaił fanów w lidze, to być może stanie się priorytetem dla naszych amerykańskich właściciel w zimie. Naprawdę zapowiada nam się ciekawy mecz. I choć przewaga umiejętności technicznych będzie po stronie Portugalczyków (choć nie taka wyraĽna, jak byłaby rok temu), to wydaje się, że jak zwykle kluczowa będzie taktyka, a tu wystarczy jedno słowo: Benitez.
Również nie można lekceważyć Marsylii. Choć Francuzi mają tendencję do gry w kratkę (z przewagą tych słabszych meczy), to jest to z pewnością ciekawa i dobra drużyna, którą stać na urwanie punktów faworytom. Języczkiem uwagi będzie powrót na Anfield Djibrila Cisse i Bolo Zendena, którym fani The Reds zgotują na pewno serdeczne powitanie.
Stawkę naszych grupowych rywali uzupełnia Besiktas Stambuł. Jest to drużyna groĽna na własnym stadionie, kiedy gra przed swoją fanatyczną publicznością. Problemem dla Turków może być jednak fakt, że Ataturk Stadium jest również szczęśliwy dla Liverpoolu.
Patrząc na obsadę naszej grupy można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze: jest to najsilniejsza grupa, w jakiej grał Liverpool pod wodzą Beniteza. Po drugie: The Reds nie powinni mieć problemów z awansem do 1/8 finału LM. Przepaść w zakresie poukładania taktycznego, zgrania, wyrównanego składu i nowoczesności gry, jest tak duża między klubem z miasta Beatlesów, a pozostałą trójką, że tylko jakaś katastrofa mogłaby sprawić, iż nie zobaczylibyśmy naszych pupili w rundzie pucharowej. A to jest chyba to minimum, jakie należy postawić przed Liverpoolem. Bo chociaż jesteśmy jednymi z ścisłych, głównych kandydatów do końcowego tryumfu, to nie Liga Mistrzów jest naszym priorytetem. W tym sezonie liczy się tylko Premiership, Champions League może być co najwyżej perłą w koronie mistrzów Anglii. Co nie zmienia faktu, że lepiej tę perłę mieć, niż jej nie mieć.
Przed nami fascynujące 9 miesięcy z Ligą Mistrzów. Miejmy nadzieję, że będzie to 9 miesięcy z Liverpoolem w LM. Jak już podkreśliłem wcześniej, patrząc na umiejętność gry The Reds w Europie, możemy z optymizmem i wiarą w końcowy sukces śledzić poczynania Dumy Merseyside. Jednak (jak również podkreśliłem), to nie zdobycie szóstego Pucharu Europy jest zadaniem Czerwonych, a odzyskanie utraconego 17 lat temu mistrzostwa. I być może to będzie naszym kolejnym atutem. Przecież gra się jeszcze łatwiej, gdy nie czuje się na sobie presji.
Autor: Miro
Data publikacji: 17.09.2007 (zmod. 02.07.2020)