Wirtualne transfery Liverpoolu
Artykuł z cyklu Artykuły
Minął już miesiąc od zakończenia sezonu dla Liverpoolu FC. Miesiąc, który z racji przejęcia klubu przez parę amerykańskich miliarderów, Gilletta i Hicksa, wzbudził spore oczekiwania fanów w kwestii klubowych transferów. Okazało się jednak, że rzeczywistość nie jest tak różowa, jak wielu przypuszczało. Tak naprawdę miniony miesiąc przyniósł wszystkim sympatykom The Reds więcej trosk, niż radości. Faktycznych wzmocnień zespołu brak, nie brakuje za to niezliczonej liczby spekulacji, łączących Liverpool z coraz to nowymi piłkarzami.
A zaczęło się z przysłowiowego „wysokiego C”. Już w niedługim czasie po ostatnim gwizdku sezonu w meczu z Milanem, fanów The Reds zelektryzowała wiadomość o możliwym transferze Samuela Eto. Podobne spekulacje pojawiały się co prawda od czasu do czasu już wcześniej, ale na przełomie maja i czerwca osiągnęły takie natężenie, że zaczęto brać je na poważnie. Całą atmosferę podgrzewały na dodatek wypowiedzi samego zawodnika, który wielokrotnie podkreślał swój podziw dla Liverpoolu i jego kibiców i wyrażał chęć spróbowania swoich sił w Anglii. Do akcji wkroczył również Milan i gdy wydawało się, że może dojść do pasjonującego pojedynku obu klubów o gwiazdę Barcelony, Eto, stwierdziwszy zapewne, że dostatecznie postraszył działaczy swojego obecnego klubu, ogłosił wszem i wobec, że kocha Dumę Katalonii i chce grać w niej do końca kariery. I choć z pewnością nie należy traktować sprawę Kameruńczyka jako całkowicie upadłą, to ta sytuacja podrażniła nastroje wielu kibiców, marzących o spektakularnym transferze. Tym bardziej, że niepokojące wieści nadeszły z samego Liverpoolu.
Okazało się, że nie do końca ciepłe stosunki mogą panować między Rafą Benitezem, a jego amerykańskimi przełożonymi. Jak donosiły media, ci ostatni mieli niezwłocznie opuścić stadion w Atenach po przegranym finale z Milanem, czym wzbudzili niezadowolenie menadżera The Reds. W udzielanych póĽniej wywiadach Hiszpan dawał delikatnie do zrozumienia, że nie podoba mu się brak pomysłu Amerykanów na szybkie i konkretne działanie w oknie transferowym. I choć cała sytuacja została najprawdopodobniej nieco wyolbrzymiona przez media, to coś jednak musi (musiało?) być na rzeczy, skoro, mimo obiecanych funduszy na 2-3 klasowych zawodników, Rafa zmuszony jest walczyć o każdego pensa przy kolejnych negocjacjach.
A kolejne „transfery”, jeden po drugim, padały. Przez pewien czas bardzo realne wydawało się przejście Florenta Maloudy- informacje podawane przez media były bardzo dokładne i kwestią dni miało być jego zawitanie na Anfield Road. Jednak i tym razem nie udało się dojść do ostatecznego porozumienia, kwota, jaką żądał Lyon, okazała się zbyt duża jak na możliwości (i chęci) Beniteza. Nie powiódł się też hiszpański zaciąg- zarówno David Villa, jak i jego klubowy kolega z Valencii David Silva postanowili kontynuować kariery w drużynie Los Ches. Również nie doszło do żadnych ustaleń w sprawie Simao Sabrosy, który (jak ogłosił Rick Parry) miał być oficjalnym celem transferowym The Reds. Prędzej do Liverpoolu trafi Yossi Benayoun, izraelski pomocnik West Hamu, zawodnik z pewnością zdolny, ale nie będący szczytem transferowych marzeń kibiców Dumy Merseyside.
Lekiem na całe zło mógłby być powrót Złotego Dziecka Liverpoolu, Michaela Owena, jednak o ile sam piłkarz byłby tym zainteresowany, to trudno liczyć na to, że zechce go Rafa, gdyż Anglik nie mieści się w koncepcji Hiszpana. Krążyły jeszcze pogłoski o Forlanie, Milito, Alvesie, Mancinim, Defoe- wszystkie one pozostały jednak pogłoskami, lub zostały już definitywnie zdementowane (najczęściej przez samych piłkarzy). Tak więc jedynymi nowymi zawodnikami Liverpoolu pozostają: Lucas Leiva i pozyskany za darmo Voronin.
I o ile młody Brazylijczyk jest inwestycją na przyszłość, o tyle po doświadczonym Ukraińcu nie można się niczego pewnego spodziewać i trudno traktować go jako faktyczne wzmocnienie.
Opieszałość. To charakteryzowało działaczy Liverpoolu FC w minionym miesiącu. Nie wyciągnięto wniosków z poprzednich lat i może się to na klubie zemścić. Nie widać, aby Benitez otrzymywał dostateczną pomoc od Amerykanów i od Ricka Parrey’ego, przez co trudno oczekiwać szybkich transferów. Nie powinniśmy jednak popadać w rozpacz. Wydaje się bowiem, że wreszcie doczekamy się wielkiego transferu, a ma nim być przejście Fernando Torresa z Athletico Madryt. Utalentowany Hiszpan powinien w najbliższym czasie stawić się na Anfield, o ile oczywiście (odpukać!) nie wydarzy się coś nieoczekiwanego, a to w przypadku The Reds jest możliwe.
To jest dopiero początek transferowej karuzeli, więc wypadałoby zachować spokój. Przez kibiców i przez działaczy. Choć ci ostatni z tym spokojem nie powinni przesadzać. Chociaż bowiem już obecny skład The Reds teoretycznie powinien być w stanie zdobyć mistrzostwo Premier League, to wszyscy wiemy jak to wygląda w praktyce. Liverpool potrzebuje przede wszystkim napastnika i lewoskrzydłowego, a o klasowych zawodników na tych pozycjach jest trudno. Nie powinniśmy więc szczędzić grosza podczas negocjacji, zwłaszcza teraz, kiedy go nam nie powinno brakować. Szkoci mieszkają przecież 200 kilometrów dalej. Przed nami jeszcze dwa miesiące i żaden wielki klub w Europie (z wyjątkiem Bayernu i Barcelony) nie dokonał na razie naprawdę istotnych wzmocnień. Możemy więc wszystkich jeszcze przebić. Pamiętajmy, że to miał być początek Złotej Ery Liverpoolu. I tego się trzymajmy.
Miro
Autor: Miro
Data publikacji: 27.06.2007 (zmod. 02.07.2020)