Zgotujmy Diabłom piekło na Anfield
Artykuł z cyklu Artykuły
Nie opadły jeszcze emocje związane ze spotkaniem z Barceloną, a The Reds czeka już kolejny wielki mecz, który elektryzuje kibiców piłkarskich na całym świecie. W najbliższą sobotę dojdzie do największego klasyku FA Premier League, spotkania dwóch odwiecznych rywali, dwóch najbardziej utytułowanych klubów Anglii, dwóch szczerze się nienawidzących drużyn, które zrobią wszystko, aby wygrać ten mecz. Panie i Panowie, na Anfield Road Liverpool podejmie Manchester United.
O pojedynkach tych dwóch klubów można by napisać parę opasłych tomów książek, a i tak nikt nie byłby w stanie przekazać w nich emocji, jakie z sobą te spotkania niosą. To nie są zwykłe piłkarskie mecze, to istne bitwy, w których dwie armie, prowadzone przez swoich dowódców, walczą o chwałę i honor. Porażka w takich bataliach boli podwójnie, zwycięstwo smakuje bardziej wyjątkowo niż wszelkie inne. Takie mecze przechodzą do legendy, w takich meczach rodzą się bohaterowie, dla takich meczy warto żyć. Kto zwycięży tym razem?
Przez ostatnie lata to Manchester miał zdecydowanie więcej powodów do radości w pojedynkach z The Reds.
Dość powiedzieć, że pod wodzą Beniteza nie wygraliśmy z nimi ani razu w lidze. Na pięć spotkań, cztery wygrało ManU, raz padł bezbramkowy remis. Z kolei w zeszłorocznym marszu po 7 Puchar Anglii wyeliminowaliśmy Diabły w meczu na Anfield. Podobną sytuację mieliśmy z Chelsea, z którą również nie radziliśmy sobie w lidze, ale za to byliśmy lepsi w pucharach. Zmieniło to się 20 stycznia tego roku, kiedy to po kapitalnym spotkaniu wreszcie wygraliśmy w Premiership z The Blues. I właśnie to zwycięstwo, wraz z katalońską wiktorią, dają nam największe powody do optymizmu przed meczem z Manchesterem. Szczególnie, gdy przyjrzymy się przyczynom tych sukcesów.
Rafael Benitez wielkim strategiem jest, co do tego nie ma żadnych wątpliwości. Najlepiej obrazuje to spotkanie z Dumą Katalonii, w którym Liverpool wygrał dzięki świetnie nakreślonej przez Hiszpana taktyce na ten mecz. Umiejętna strefowa obrona, łatwość w przechodzeniu z ataku do obrony i na odwrót, świetna współpraca wszystkich linii - to zadecydowało o zwycięstwie The Reds na Camp Nou, a największą w tym zasługę miał właśnie szkoleniowiec Czerwonych. Jego umiejętności trenerskie są naszym wielkim atutem w każdym spotkaniu i nie inaczej będzie w sobotnie popołudnie. Oczywiście należy pamiętać, że naprzeciw niego stanie legendarny już menadżer Czerwonych Diabłów, sir Alex Ferguson. Będzie więc to pojedynek zasłużonego już trenera z tym, który tak naprawdę jest dopiero u początku swojej kariery. Kogo należy upatrywać za faworyta tej konfrontacji? Paradoksalnie, patrząc na poprzednie spotkania obu klubów, Beniteza. W większości spotkań z ManU The Reds prezentowali się lepiej od swoich przeciwników i jeżeli można mieć do kogoś pretensje za to, że tych spotkań nie wygrali, to wyłącznie do piłkarzy. Oni bowiem nie podołali założeniom Beniteza, a trzeba przyznać, że to trudne, gdyż Hiszpan jest z natury perfekcjonistą, tak i względem siebie, jak i innych.
Jeżeli mówimy o atutach Liverpoolu, to oczywiście nie możemy nie wspomnieć o Stevenie Gerrardzie. Nasz kapitan, po okresie słabszej gry, wraca do wysokiej formy. W meczu z Barceloną miał udział przy obu bramkach, a w miniony weekend rozegrał (mimo tego, że wyraĽnie oszczędzał siły) bardzo dobre spotkanie z Scheffield United. Możemy więc być pewni, że nie zawiedzie nas w meczu z Diabłami, tym bardziej, że przecież nie ma chyba osoby, która bardziej niż on chciałaby pokonać Manchester.
Jednak tym, co w największym stopniu działa na korzyść The Reds jest kapitalna atmosfera w zespole, którą wyczuwa się w każdej wypowiedzi piłkarzy i Beniteza. Po legendarnej już „golfowej aferze” drużyna niesłychanie się zjednoczyła. To, co (zgodnie z nadziejami przeciwników Liverpoolu) miało rozbić zespół, tak naprawdę tylko go wzmocniło. Okazało się, że słowa Jerzego Dudka, który stwierdził, że pod panowaniem Rafy atmosfera w drużynie jest dobra jak nigdy, nie były tylko robieniem dobrej miny do złej gry. Rzeczywiście okazuje się, że zrozumienie w drużynie jest wyśmienite i że wszystkim piłkarzom zależy przede wszystkim na dobru drużyny i osiągnięciu wspólnych celów- jak najwyższego miejsca w Premier League i zwycięstwa w Lidze Mistrzów. Można więc śmiało powiedzieć, że nie tylko Manchester będzie w sobotę Zjednoczony.
Wszyscy kibice The Reds z wielką niecierpliwością odliczają godziny do tego wielkiego hitu. Meczu, który może zapoczątkować niezwykły okres w historii najlepszego angielskiego klubu wszech czasów. Zwycięstwo z Manchesterem musiałoby przekonać największych niedowiarków do tego, że Liverpool stać na rzeczy wielkie.
Po rozczarowującym początku sezonu i odpadnięciu z obu krajowych pucharów, wydawało się, że ten sezon będzie można spisać na straty. Zwycięstwo z Barceloną zmieniło ten pogląd diametralnie i dało nowe siły dla The Reds. Siły, które należy dobrze spożytkować w zbliżających się derbach Anglii. Bo chociaż mistrzostwo jest już poza zasięgiem, to nadal trzeba walczyć o trzecią pozycje, a kto wie czy i Chelsea nie da się przeskoczyć.
Legendarny Ray Clemence powiedział kiedyś: "Statystyki nie znaczą nic, jeśli nie będziesz wychodził z myślą, aby zdobywać trofea”. Najważniejsze jest nastawienie. Jeżeli piłkarze Liverpoolu wyjdą na ten mecz przekonani, że mogą wygrać z liderem tabeli Premiership, tak też się stanie. Jedyne, co może w tym meczu zagrozić The Reds, to oni sami. Jednak ostatnie wydarzenia pokazują, że tego problemu już nie ma. A więc sprawmy, aby Diabły czuły się na Anfield jak w domu! Zgotujmy im piekło!
Autor: Miro
Data publikacji: 01.03.2007 (zmod. 02.07.2020)