Paul Tomkins o Carragherze
Artykuł z cyklu Artykuły
Uśmiechy tych wszystkich ludzi stojących na The Kop mówiły wszystko: Jamie Carragher strzelił gola. Nie, niemożliwe.
Znalazł się w odpowiednim miejscu przy dalszym słupku i była to niemal replika sytuacji sprzed 13 lat, gdy Robbie Fowler zdobył swoją pierwszą bramkę dla The Reds, także z Fulham (za jakieś 600 lat Jamie może zrówna się pod względem ilości bramek z Robbiem).
Nie mogłem odmówić napisana kilku słów o Carragherze, gdy zostałem o to poproszony. Na tej witrynie miał miejsce już tydzień Stevena Gerrarda (czy przegapiłem w międzyczasie tydzień Seana Dundeego?) i bardzo słusznym posunięciem jest oddanie hołdu naszemu Wicekapitanowi w ten sam sposób.
Jamie Carragher ma w sobie coś staromodnego: bezkompromisowy obrońca, człowiek jednego klubu. Jednak jak najbardziej pasuje do współczesnej, wymagającej gry, w której przychodzi mu się zmierzyć co tydzień z silnymi i świetnie wyszkolonymi atletami. Jedynie Thierry Henry wzbudza koszmary w Angliku, jednak to nie jest żaden wstyd.
Już wcześniej się do tego przyznawałem, ale powiem jeszcze raz, że kiedyś myślałem, iż Carragherowi brakuje czegoś wyjątkowego. Według mnie był idealnym 12 zawodnikiem - takim piłkarzem, który może zagrać na każdej pozycji w defensywie i nikogo nie zawiedzie. Jednak nic nie wskazywało na to, że kiedyś stanie się filarem linii obrony The Reds.
Prawdę mówiąc to obawiałem się wizji "drużyny Carragherów." Miałem koszmary, że każdy mecz kończyłby się wynikiem 0-0. Żaden napastnik nie ograłby tych wszystkich Carragherów w obronie, ale ofensywni Carragherowie mieliby problem z trafieniem w farmę, a co dopiero w bramkę. Jednak oczywiście, Gerard Houllier wypowiadając te słowa miał na myśli charakter.
I to jest prawda, jeśli wszyscy piłkarze The Reds mieliby taką samą determinację, jak Jamie Carragher, to praca Rafy byłaby znacznie prostsza. Jednak niesprawiedliwym byłoby oczekiwanie od ofensywnych, technicznych piłkarzy woli walki, której brakuje nawet niektórym najtwardszym obrońcom, tak samo, jak nie można oczekiwać od Carraghera, żeby grał z gracją Zinedine'a Zidane'a. Są piłkarze, których trzeba doceniać za to, co potrafia bez krytyki ich wad. Potrzebni są zawodnicy świetnie wyszkoleni technicznie i ci zostawiający serce na boisku.
Latem ubiegłego roku, gdy przeglądałem statystyki do książki "The Red Review", Oliver Anderson utwierdził mnie w przekonaniu, że Carra nie popełnił choćby jednego błędu prowadzącego bezpośrednio do utraty bramki w Premiership. Błedy są subiektywną miarą i każdego piłkarza można obwiniać za utratę danej bramki, jeśli tego się naprawdę chce. Jednak jeśli zastosujemy realistyczny miernik, według którego piłkarzowi przypisywany jest błędy tylko, gdy go naprawdę popełni, to nie można w żaden sposób zagiąć Wicekapitana.
W FA Cup już nie był taki perfekcyjny, gdy to w Finale otworzył wynik meczu, ale trafiając nie do tej bramki, co trzeba. I tak samo, jak Pepe Reina, rozpoczął ten sezon popełniając kilka błędów. Obaj wspomniani zawodnicy pojechali na Mistrzostwa ¦wiata i chyba mieli problemy ze zmęczeniem, które dotyka wielu piłkarzy po takich imprezach, nawet jeśli odgrywają tylko drugoplanowe role.
Carra nie strzelił kluczowej jedenastki dla swojej Reprezentacji podczas Mistrzostw ¦wiata, mimo że pokazał charakter w ogóle takiego zadania się podejmując (i tak naprawdę najpierw trafił do siatki, ale arbiter okrutnie kazał powtórzyć rzut karny).
Jednak teraz Carragher, tak samo jego bramkarz, odzyskał formę z poprzedniego sezonu, gdy defensywa Liverpoolu była nie do przejścia. Zmęczenie odeszło w zapomnienie i w zasadzie Carra nie popełniał już błędów. I nawet te błędy z początku sezonu w meczach z Evertonem i Manchesterem United - dwa spotkania, których Carra nienawidzi przegrywać - miały miejsce, gdy Anglik borykał się z kontuzją, albo dopiero wracał po urazie do gry. Tymczasem błąd, jaki popełnił w meczu FA Cup z Arsenalem na rzecz Thierry'ego Henry'ego, miał miejsce chwile po tym, jak Jamie wspaniale ubiegł Francuza; normalnie piłka wylądowałaby na aucie. Anglik chciał za wszelką cenę utrzymać ją w boisku i gdyby nie ten błąd, to by mu się to udało.
Patrick Barclay z gazety "The Telegraph" niedawno napisał, że trzeba zobaczyć Dirka Kuyta na żywo, żeby docenić jego grę. To samo można powiedzieć o Carragherze, którego umiejętność ustawienia siebie i kolegów często jest pomijana przez kamerę. On ma w sobie tę prezencję, którą posiadają jedynie piłkarze wyjątkowi i dzięki temu trzyma obronę w ryzach.
Ciężko jest napisać coś nowego o Carragherze. Oprócz tej jesiennej obniżki formy, jego gra się nie zmienia. Utrzymuje swoje występy na równym, wysokim poziomie: chodzi równo, jak w zegarku. Bardzo szybko wyczuwa niebezpieczeństwo i potrafi się z nim uporać w jak najprostszy sposób. Na próżno szukać w jego grze efektywności, którą można by opisywać wieloma przymiotnikami.
Jeśli miałbym opisać Carrę jednym słowem to powiedziałbym: pełen serca. Niektórzy piłkarze nie potrafią grać z kontuzją i nie można ich winić za to, że nie wytrzymują. Jednak Jamie jest jednym z tych piłkarzy, których lekarz siłą musi zabierać z boiska.
Jego waleczność, która najlepiej została podkreślona w Stambule, przypomina mi scenę ze "¦więtego Graala" Monthy'ego Pythona, gdy Król Artur uciął rękę Czarnemu Rycerzowi - a ten zupełnie to zignorował i walczył dalej. Następnie Król Artur odcina Czarnemu Rycerzowi trzy kolejne kończyny i ten ciągle się nie poddaje i stwierdza, że w takim razie będzie remis.
Teraz najlepszą nagrodą dla Króla Carry byłoby odegrani kluczowej roli w ukończeniu poszukiwań ¦więtego Graala przez The Reds. Po 17 latach, ten 19 tytuł Mistrzów Anglii wydaje się być odrobinę bliżej z pewnym numerem 23 w sercu defensywy. Przecież wiemy, że wszystko jest możliwe; w końcu Jamie Carragher zdobył gola.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 24.01.2007 (zmod. 02.07.2020)