Mozambik pozdrawia Liverpool
Artykuł z cyklu Artykuły
Mieszkający za oceanem kibic Philip Reviere napisał do oficjalnej strony klubu prosto z Mozambiku, żeby opowiedzieć nam o swojej miłości do Liverpoolu w cotygodniowej kolumnie „List do LFC z...”
Eusebio da Silva Ferreira, jeden z najwspanialszych piłkarzy w historii świata, często jest nazywany najsłynniejszym Reprezentantem Portugalii.
Eusebio zyskał sławę w latach 60 i 70-tych reprezentując barwy Benfiki, jednak tak naprawdę to narodził się w Mozambiku. W państwie położonym we wschodniej części Południowej Afryki, na południe od Tanzanii, wzdłuż Kanału Mozambiku aż do Madagaskaru. Od czasów Eusebio ten kraj nie zasłynął niczym wyjątkowym w piłkarskim świecie.
Jakoś lokalnej ligi piłkarskiej jest generalnie niska i rozwój telewizji satelitarnej spowodował wzrost zainteresowanie portugalską BWINLIGA i angielską Barclays Premiership. Większość spotkań oglądamy dzięki kanałowi z RPA o nazwie StarSports, który chwali się obecnością w swoich szeregach Terry’ego Paine’a i Gary’ego Bailey’a. Także w soboty i niedzielę najczęściej oglądam, jak były bramkarz Manchesteru United (wraz z kolegami) zapowiadają nadchodzące mecze.
Więc, co robi niebieskooki Amerykanin/Niemiec, kibic Liverpoolu w Mozambiku wśród tych niezliczonych mas fanów Benfiki? Wcześniej mieszkałem na Cape Verde (nieopodal wybrzeża Senegalu) i okazjonalnie miałem oglądałem Ligę Mistrzów i to właśnie wtedy zauroczył mnie mały, młody, z twarzą dziecka, Michael Owen, który był postrachem obrońców pod koniec lat 90-tych i na początku nowego tysiąclecia.
Wtedy Owen i Gaizka Mendieta – który występował na tej samej pozycji na boisku, co ja – byli moimi idolami. Jednak to Owen i jego koledzy zdominowali mój piłkarski umysł i gdy w 2002 roku przybyłem do Mozambiku, to za wszelką cenę starałem się na bieżąco szukać informacji dotyczących The Reds.
Zapewne pytacie się po, co to wszystko? No cóż, ze względu na pracę moich rodziców przemierzyłem wiele kontynentów. Mój ojciec jest Amerykaninem, a matka Niemką (oboje są trenerami piłkarskimi), więc zapewne większość osób sądzi, że moje zainteresowanie piłką wywodzi się z niemieckich tradycji. Błąd. Mój ojciec (który także przeszedł na Liverpoolską wiarę) zaczął grać w piłkę, gdy w USA był to bardzo mało popularny sport, ale to dzięki niemu pokochałem tę dyscyplinę, którą w Stanach nazywają ‘soccerem’.
Mógłbym opowiedzieć wiele historii o 25/05/05, albo jakimś innym niedawnym sukcesie The Reds, jednak mam jedno wspomnienie, cenniejsze od innych. Moja miłość do tego Czerwonego klubu osiągnęła jeszcze wyższy pułap, gdy udało mi się ubłagać rodziców i wraz z częścią mojej rodziny pojechałem do Liverpoolu.
Do tego momentu mój ojciec był „neutralny”, jednak wizyty na Goodison Park, Anfield Road i Reebok Stadium w czasie zimy 2005/06 zmieniły jego przynależność – i jak najbardziej słusznie. Najpierw obserwowaliśmy wspaniale zwycięstwo nad The Toffess 3-1 w mroĽny wieczór, jednak chłód nie powstrzymał naszych szerokich i szczerych uśmiechów, gdy zmierzaliśmy w kierunku centrum miasta. Razem z pijanym kibicem The Reds, który dosłownie wpadł na McDonalda, zaczęliśmy nucić „Ring of Fire”.
W czasie kolejnego meczu zająłem miejsce na szycie The Kop i z całych sił śpiewałem YNWA razem z moim przyjacielem (także kibicem The Reds), dzięki któremu zdobyłem bilety na spotkanie. Gol głową Petera Croucha przesądził o naszym zwycięstwie 1-0 nad zespołem WBA. Na Reebok Stadium obejrzałem znacznie bardziej emocjonujące spotkanie, w którym było mnóstwo walki, a gwiazdą wieczoru został Steven Gerrard. Wiele osób mi niedowierza, że obejrzałem trzy mecze w ciągu ośmiu dni, zwłaszcza, że nie jestem szczęśliwym posiadaczem karnetu. OdpowiedĽ jest prosta – przyjaciel, przyjaciela załatwił nam bilety, jednak największą radość sprawiły mi wyniki tych spotkań i mogę uczciwie powiedzieć, że były to jedne z najwspanialszych chwil w moim życiu.
W porównaniu do poprzedniego sezonu w tym jeszcze nie osiągnęliśmy optymalnej formy. Kupiliśmy dwóch świetnych napastników: Dirka Kuyta i Craiga Bellamy’ego, jednak wciąż nam czegoś brakuje. Na początku sezonu zawodziła defensywa, jednak teraz wygląda to lepiej, gdy przed Pepe gra ta sama czwórka obrońców, co przed rokiem. Fowler i Bellamy jeszcze nie osiągnęli wysokiej formy, jednak Crouch i Kuyt radzą sobie naprawdę dobrze i Latający Holender ma potencjał, żeby zdobyć dla nas w tym sezonie ponad 20 bramek.
Crouch także ma coraz pewniejsze miejsce w zespole Synów Albionu dzięki kilku wspaniałym występom w tym sezonie (na przykład ten z Galatasaray). Więc, gdzie leży problem? Niestety żaden z naszych pomocników nie osiągnął jeszcze wysokiej formy.
Jednak to nie jest tak, że naszym zawodnikiem brakuje umiejętności; wręcz przeciwnie, mamy najlepszą linię pomocy pod względem indywidualnego talentu. W tym sezonie nie zdominujemy wszystkich rozgrywek, jednak jeśli się odpowiednio przygotujemy i zaczniemy piąć się w górę tabeli, to następny już takim może być. Ktoś musi poprowadzić naszych zawodników. W przeszłości zwykł to czynić Stevie Gerrard i chciałbym, żeby tak się stało i tym razem, jednak on jest tylko człowiekiem. To jest różnica pomiędzy świetną, a dobrą drużyną: świetny zespół gra idealnie jako drużyna. Musimy zacząć tak też się prezentować – ponieważ umiejętności, co do tego posiadamy.
Więc, co jeszcze mogę dodać o Liverpoolu FC z Maputo? Regularnie w każdy weekend wraz z ojcem i jeszcze jednym moim najlepszym przyjacielem (także fan Liverpoolu) zbieramy się na najwyższym piętrze wynajmowanego przez nas domu i oglądamy The Reds z pomocą projektora.
Po meczach Ligi Mistrzów często następnego dnia w szkole czuje się, jak po nieprzespanej nocy, ponieważ mecze na żywo odbywają się tutaj o dwie godziny póĽniej niż w Anglii. Jeśli chodzi o ogół kibiców z Maputo to jest ich całkiem sporo – i część z nich to fani Liverpoolu. W mojej szkole znam kibiców Kanonierów, Czerwonych Diabłów, Chelsea i jest nawet jeden fan Aston Villi. Czasem droczymy się z kibicami Manchesteru, jednak jest to zjawisko naprawdę minimalne.
Moja opowieść o kibicowaniu LFC jest jak na razie krótka. Pełna wzlotów i upadków, z interesującymi osobistymi opowieściami i wspaniałymi momentami oglądania The Reds. Jednak ja wolę nie myśleć o tym w ramach cudu, albo okazji mojego życia. Wolę się skupić na najbliższym weekendzie i wywiezieniu trzech punktów z Riverside.
Philip Reviere
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 16.11.2006 (zmod. 02.07.2020)