Nowy duet w natarciu
Artykuł z cyklu Artykuły
Być może to nieustające pragnienie odzyskania pamiętnej chwały, tłumaczy potrzebę porównywania dzisiejszych zawodników z wielkimi legendami przeszłości.
Stąd też Dirk Kuyt został ostatnio porównany do osoby Kevina Keegana.
Dla mnie podobieństwo wciąż pozostaje w obszarze wyglądu zewnętrznego. Oboje posiadają pałąkowate nogi i faliste włosy. Holender ma natomiast wciąż długą drogę do tego, aby zostać Zawodnikiem Roku w Europie.
Ale na tym nie koniec. Nazywając Kuyta supermanem dla nowego millenium, nie możemy zapominać o jego patykowatym kumplu obwołanym już Toshem II.
Wysoki i wydawałoby się wręcz niezdarny, jednakże zasłużył sobie na kredyt zaufania jaki otrzymał. Peter Crouch odegrał kluczową rolę w obu wspaniałych wykończeniach w sobotnim meczu.
Najpierw zagórował nad Marcusem Hahnemannem żeby dokładnie obsłużyć Holendra. PóĽniej trafił w światło celu, lecz nie zdołał pokonać bramkarza. Kuyt jednak ponownie był na stanowisku.
To nie czas jeszcze, aby rozdać karty i rozegrać partię brydża sprawdzając zgranie obu zawodników. Nie ulega jednak wątpliwości, że oznaki rozwijającej się współpracy dają już o sobie znać.
Do tego Rafa Benitez podpowiada nam, że obu zawodnikom będzie dana szansa na dalszy wspólny rozwój.
"Ich wzajemne zrozumienie jest bardzo dobre. Wszyscy wiemy jak trudno jest kontrolować Croucha w powietrzu. Jeżeli do tego dołożymy świetnie wchodzącego w akcje Kuyta, sytuacja powoli wymyka się obrońcom spod kontroli" - powiedział manager.
No dobrze, może nie jest to oświadczenie o tym, że Crouch i Kuyt zagrają razem kolejny tuzin gier w celu dalszej poprawy swoich wspólnych występów, ale z pewnością daje to duże nadzieje w stosunku do tego co oglądaliśmy na początku obecnego sezonu.
Sobota była dopiero ich piątą wspólną grą. Mając do dyspozycji taką ilość okazji zwrócili nam sześć bramek. Takiego wyniku nie powstydziliby się Keegan i Tosh.
I jeżeli już mówimy o ikonach lat siedemdziesiątych, to kto piątkowej nocy podrzucił wideo "Best of Becken-bauer" pod drzwi Samiego Hyypii?
Brak ambicji Reading był tak widoczny, że środkowy obrońca miał piłkę przy nodze częściej niż jakikolwiek inny zawodnik tego popołudnia. Zazwyczaj dobrze to wykorzystywał.
Kilka dalekich wypadów okraszonych dokładnymi podaniami - "Alonsowate" uderzenie z lewej nogi w 59 minucie i lecąca z godnej Xabiego odległości piłka przelatująca nad bramką przy trybunie Kop.
Próbował takich zagrań kilkukrotnie, ale taktyka Reading polegająca na chęci uniknięcia upokorzenia oznaczała, że rzadko był ktoś gotowy wykorzystać tę przewagę. Możesz jednak wygrać jedynie z tym kto stoi przed Tobą. Pod tym względem Liverpool wykonał całkowicie profesjonalną robotę.
Przed zespołem widzimy jednak daleko trudniejsze zadania do wykonania w nadchodzących miesiącach.
Drużyna Steve'a Coppell'a pojechała na północ chcąc zminimalizować potencjalne szkody. Nie zmienili swojej sztywnej formacji 5-5 nawet gdy Dirk Kuyt w 13 minucie otworzył wynik spotkania.
Być może manager Reading miał w pamięci tę straszną noc, kiedy w 1989 roku przywiózł na Anfield drużynę Crystal Palace - i przegrał 9-0.
Nie. Na Anfield Liverpool nie miewa żadnych problemów.
Ich domowy rekord budowany przez ostatnie 12 miesięcy jest fenomenalny. To przygnębiający rekord wyjazdowy stanowi problem. Mając przed sobą grę z Arsenalem i wiecznie rozchwianym Middlesbrough, możnaby powiedzieć, że to najlepszy moment na udowodnienie czegoś. Trzeba pokazać, że to przebudzenie to nie tylko wynik kilku figurujących w terminarzu wygodnych meczy na Anfield.
David Prentice
Żródło: icliverpool.icnetwork.co.uk
Autor: Macieque
Data publikacji: 07.11.2006 (zmod. 02.07.2020)