Forteca Anfield zaczyna ponownie oczarowywać przeciwników
Artykuł z cyklu Artykuły
GDY Thierry Henry mówi, że jesteście jedynym angielskim klubem oprócz Arsenalu, dla jakiego gotów byłby zagrać, to wiesz, że robisz, coś naprawdę dobrze.
Henry powiedział, że głównym powodem takiego komplementu jest wyjątkowe Anfield, na którym gromadzą się niezwykli kibice. I to właśnie może być główną przyczyną sukcesów Liverpoolu.
Jeśli Henry chciałby grać dla takich kibiców i czułby się wspaniale przy takim dopingu, to widać, jak wielki wpływ na poczynania zawodników mają właśnie kibice.
Liverpool wygrał jak do tej pory wszystkie mecze w tym sezonie na Anfield, a ostatnie dwa zwycięstwa spowodowały, że The Reds wrócili do walki o Mistrzostwo.
Czuję, że Anfield ponownie staje się fortecą i drużyny przeciwne nie lubią tam grać – ciężko jest tam im osiągnąć korzystny rezultat.
Nie dzieje się tak dzięki mitom, którym wielokrotnie zaprzeczaliśmy, jakoby sędziowie faworyzowali Liverpool na Anfield ze względu na ogromny tumult dochodzący z gardeł tysięcy ludzi zgromadzonych na The Kop.
Ja zawsze na takie zarzuty odpowiadałem, że to normalne jest mieć więcej rzutów karnych, jeśli ma się ogromną przewagę w posiadaniu piłki i 85% czasu gry spędza w polu karnym przeciwnika. Tak to właśnie jest na Anfield.
Jednak głównym powodem jest nacisk, jaki nakłada Rafael Benitez na to, żeby drużyny przyjezdne bały się tu grać. Gerardowi Houllier nigdy się to nie udało.
Hiszpan każe swoim zawodnikom nieustannie atakować przeciwników. Tak, jakby chcieli powiedzieć: „jeśli chcecie coś wywieĽć z tego terenu, to będziecie musieli naprawdę ciężko się napracować.”
To powoduje, że tempo meczu jest wysokie i zapewnia ci przewagę w starciu, co automatycznie sprawia, że kibice są podekscytowani, ponieważ doceniają pracę włożoną w ten mecz przez piłkarzy. Widoczna jest reakcja.
Jeśli tylko czasami atakujesz przeciwników, gdy są w posiadaniu piłki to dajesz im czas na rozegranie piłki, uspokojenie tempa i kibiców.
To nic dziwnego, że Rafa zawsze nakazuje swoim piłkarzom, żeby jak najszybciej odbierali piłkę, ponieważ chce, żeby jego podopieczni wywierali nieustanną presję na drużynie przeciwnej.
To stwarza idealne relacje pomiędzy kibicami i piłkarzami i właśnie z tego Liverpool czerpie ogromne korzyści.
Ostatnio awansowali w tabeli, znajdują się na idealnej pozycji, żeby zaatakować lidera. Tabela tak naprawdę kształtuje się dopiero po 10 spotkaniach i właśnie wtedy można już ujrzeć, czego można oczekiwać od poszczególnych zespołów.
Więc teraz Liverpool osiągnął taki poziom, który pozwala im całkiem pewnie wygrywać na własnym stadionie i te sześć punktów sprawiły, że sprawy zaczynają wyglądać coraz to lepiej.
Moje jedyne zmartwienie, o którym wspominałem już wcześniej, powoli zaczyna zanikać, ponieważ Benitez jest coraz bliższy skrystalizowania najlepszej jedenastki.
Teraz powinni grać najlepsi piłkarze i jeśli zajdzie taka potrzeba to rotacja powinna się pojawić dopiero w dalszej części sezonu, gdy piłkarze zaczynają odczuwać większe zmęczenie. Menadżer chyba zaczyna sobie powoli zdawać z tego sprawę.
Powiedziałbym, że Reina wraz z Carragherem, Finnanem, Riise w obronie, Gerrard, Alonso i Sissoko w pomocy i atak Kuyt/Bellamy są kręgosłupem tego zespołu.
Tego potrzebują wszelkie najlepsze zespoły. Mourinho i Wenger mają podobne przekonanie, a gdy Ferguson zaczął zmieniać po czterech, pięciu piłkarzy w tygodniu to Manchester United wpadł w mały kryzys.
Wygląda na to, że wspomniana przeze mnie wcześniej dziewiątka piłkarza wywalczyła sobie miejsce w pierwszej jedenastce, więc jak dla mnie można zmienić dwóch piłkarzy z meczu na meczu. To nie powinno zbytnio zaburzyć rytmu meczowego.
Myślę, że wszystkim na Anfield spadł kamień z serca, że tak się mają te sprawy. Jakoś trzeba sobie radzić z napiętym terminarzem zarówno w klubie, jak i reprezentacji.
Mark Lawrenson
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 26.09.2006 (zmod. 02.07.2020)