TOT
Tottenham Hotspur
Premier League
22.12.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1866

W Hiszpanii Sangria kibicuje Czerwonym

Artykuł z cyklu Artykuły


Podczas gdy wszyscy czekamy na sobotni mecz z West Hamem, mieszkający w Hiszpanii kibic The Reds – Richard Eden opowiada nam swoją historię – jak oglądał ostatni Finał FA Cup z Młotami w swoim lokalu na Półwyspie Iberyjskim

Przeprowadzka do innego kraju zawsze powoduje, że czujesz się nieswojo, inne jedzenie, inne piwo i oczywiście inne drużyny piłkarskie.

Jednak od momentu przeprowadzki na Majorkę, sześć miesięcy temu, była taka jedna rzecz, która spowodowała, że poczułem się jak w domu. Miało to miejsce, gdy chodziłem po wyspie w mojej czerwonej koszulce z nazwiskiem Alonso na plecach.

Od chwili, gdy Benitez przybył na Anfield i sprowadził kilku Hiszpanów, na Półwyspie Iberyjskim z ogromną prędkością zaczęło przybywać kibiców The Reds, i bez wątpienia to właśnie dzięki temu, w każdym barze, do którego wszedłem w mojej czerwonej koszulce, spotykałem się z przyjacielskimi uściskami dłoni. Dzięki Rafa!

Gdy przeprowadziłem się do Hiszpanii, sezon powoli się kończył, jednak The Reds ciągle walczyli o to bezcenne miejsce w Finale FA Cup.

W końcu przyszedł dzień Finału i kolejne hiszpańskie popołudnie pełne słońca. Może to pogoda mnie uspokoiła, albo wiara w naszą drużynę, od kiedy Rafa przybył, bądĽ może to, że na papierze ten Finał wyglądał już na rozstrzygnięty (z całym szacunkiem dla West Hamu).

Gdy wszedłem do pierwszego pubu, który pokazywał ten mecz, od razu poczułem się mile widziany, zobaczyłem więcej koszulek Liverpoolu, niż kiedykolwiek miało to miejsce w moim lokalnym barze w Anglii. Jednak nie ma tak naprawdę w tym nic dziwnego – można naprawdę czuć się samotnie będą kibicem The Reds w Manchesterze!

Usiadłem na miejscu i po chwili, gdy miejscowi zobaczyli nazwisko na mojej koszulce, kilku z nich podało mi rękę. Siedziałem przy barze i barman przedstawił mi się potokiem hiszpańskich słów, z których zrozumiałem jedynie jego imię. Juan nie potrafił powiedzieć nic po angielsku, a ja po hiszpańsku, ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie? Nie, bo to był futbol.

Mecz się rozpoczął i pierwsza rzecz, jaka mnie zaskoczyła to komentarz, od początku bardzo pasował do gry, chaotyczny, szybki i po chwili pomieszany – jednak dlaczego West Ham dominował!?

Nie było żadną niespodzianką, że zespół Alana Pardew zaprezentują walkę i poświęcenie, ale przez większą część pierwszej połowy, udowodnili, że potrafią nam dorównać także pod względem technicznym.

Na koszulce mam nazwisko Xabiego, ponieważ podziwiam jego fantastyczne podania i niezwykłą trzeĽwość umysłu, jednak po 20 minutach zaprezentował coś zupełnie odwrotnego – podał piłkę zadziwiająco niedokładnie, którą przejął w okolicach linii środkowej boiska dobrze wyszkolony Benayoun. Podał do Deana Ashtona, który sprytnie zagrał do dobrze wychodzącego Scaloniego, groĽne dośrodkowania i moje serce zatonęło. Carragher? Z pewnością niemożliwe – przedziwna sytuacja, ze wszystkich zawodników, ze wszystkich dyscyplin, ale nie on, jego sezon nie może skończyć się w ten sposób.

Jednak ciągle zarówno w Cardiff i małym hiszpańskim pubie, nie traciliśmy wiary, to było takie ‘małe potknięcie’ zaraz wrócimy do gry. Do końca meczu zostało wiele czasu. Siedem minut póĽniej już nie byłem tak pewny siebie – Ashton, który błyszczał przez cały sezon, grał lepiej od naszych brylantów.

Instynktownie podbiegł do piłki po strzale Etheringtona i nie dał Reinie szans. Nie mogłem nic poradzić na to, że po prostu wiedziałem, iż błąd popełnił nasz niezwykle regularny Hiszpan. Zawiedziony ruch głową barmana – Juana mówił wszytko: „Co się dzieje!?”

Czułem się jeszcze gorzej, jak gol Croucha został niesłusznie nieuznany po domniemanym spalonym, jednak nastrój mi się poprawił, gdy Cisse pięknym wolejem posłał piłkę do siatki po niezwykłym zagraniu Stevena Gerrarda. Ciężko jest po raz kolejny w takiej chwili nie pomyśleć o Stambule, dzięki temu kibice Liverpoolu na całym świecie odzyskali wiarę. Wiedzieliśmy, że ta drużyna jest zdolna do wszystkiego.

W drugiej połowie wszystko wróciło do jak najlepszego porządku, to mi się już bardziej podobało, gol wyrównujący, któż to mógł być inny, jak nie Stevie? Uścisnąłem dłoń Juana. My wiedzieliśmy i Liverpool wiedział, że wkrótce zdobędzie kolejną bramkę, Puchar był nasz.... jednak West Ham miał inny pogląd na taką sprawę.

Co dalej? 30 metrów od bramki na lewym skrzydle, piłka wpadła do siatki – z pewnością niemożliwe! Czy to właśnie...?? Tak jest, wpadła do bramki, niewiarygodne. Reina miał sytuację a la David Seaman (Anglia – Brazylia) i West Ham wyszedł na prowadzenie po kuriozalnej bramce, to nie był nasz dzień.

Muszę przyznać, że mimo tego, iż wiedziałem, że od tej drużyny można oczekiwać wszystkiego, myślałem, że to już jest po meczu. Spiker donośnym głosem ogłosił: „Cztery minuty doliczonego czasu gry”, za cztery minuty zakończymy sezon bez żadnego trofeum.

Wtedy, kto nas ratuje? Nie kto inny, jak wielki Stevie G i CÓŻ to był za gol, po raz pierwszy w całym meczu zrozumiałem, co mówili komentatorzy – jedno słowo wszędzie brzmi tak samo: GOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOOL!!!

Stevie nie tylko wzniósł dach Millennium Stadium w Walii, ale także we wszystkich domach, pubach i barach w Liverpoolu, a także w naszym małym pubie na Majorce, razem z Juanem wznieśliśmy okrzyk radości, który słychać było na całej wyspie...

Dogrywka się zaczęła i skończyła, nieprzerwana akcja, została zastąpiona nieprzerwanymi skurczami, i nadeszło nieuniknione... Rzuty karne!

Już byłem na krańcu wycieńczenia nerwowego, próbował poprzez gestykulację wytłumaczyć Juanowi, że kibicowanie tej drużynie, nie wpływa dobrze na serce!

Wiedziałem, dzięki aplauzowi, jaki dostał Reina, gdy stanął w bramce, że te rzuty karne będą znaczyły więcej dla hiszpańskich Czerwonych, niż jakiekolwiek poprzednie z innym bramkarzem.

Reina broni! Reina broni ponownie... i PONOWNIE! Hiszpański bohater! Co za mecz! Cały pub eksplodował tańcem i śpiewem i choć praktycznie nie potrafiłem nic powiedzieć po hiszpańsku, wiedziałem, że tego dnia zyskałem wielu „amigos”. Będąc tak daleko od domu, jeszcze nigdy nie czułem się tak wspaniale. Liverpool ma rodzinę na całym świecie.

Mam dopiero 24 lata, ale uważam, że jestem błogosławiony, ponieważ byłem świadkiem dwóch najwspanialszych finałów w historii świata (w obu brał udział Liverpool). Dane mi było zobaczyć współczesną legendę Steviego Gerrarda, która wznosi kolejne trofea i było to jeszcze słodsze uczucie.

Mój nowy przyjaciel Juan idealnie podsumował ten wieczór jednym słowem... „Magnifico!” krzyknął. Dobrze powiedziane Juan, tym razem nie potrzebne jest tłumaczenie!

Ten wieczór był kolejnym dowodem na to, że futbol na całym świecie jednoczy i wszyscy Czerwoni w Hiszpanii, życzą chłopakom i Rafie kolejnych sukcesów w zbliżającym się sezonie...

Richard Eden



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 25.08.2006 (zmod. 02.07.2020)