Klucz do Mistrzostwa Anglii
Artykuł z cyklu Artykuły
W ostatnim sezonie ‘przegraliśmy’ tytuł – jeśli w ogóle mogliśmy go zdobyć – w dwóch elementach gry.
Po pierwsze, prawda jest taka, że od paĽdziernika forma The Reds była wyższa od Chelsea. Więc słaba gra na początku sezonu kosztowała Liverpool utratę zbyt dużej ilości punktów; jednak trzeba pamiętać, że zmiany w składzie zawsze powodują, że początki są trudne.
Dużo większe znaczenie miały mecze z czołowymi zespołami: tak zwane mecze o ‘sześć punktów’. Jednak jest wiele dowodów, które świadczą, że Liverpool mógł zdobyć znacznie więcej w tych spotkaniach. Więc teraz, gdy Rafa latem wzmocnił drużynę, The Reds mają znacznie większe szanse, żeby przechylić szalę na swoją korzyść.
WyraĽnie widać, że Chelsea została Mistrzem Anglii dzięki dobrym wynikom w spotkaniach z czołowymi zespołami; zwyciężyli siedem z ośmiu spotkań. Ich dokonania w meczach z Liverpoolem, Manchesterem United, Arsenalem i Tottenhamem są tak naprawdę lepsze niż w starciach z 15 pozostałymi zespołami. Jednak są statystyki, które sugerują, że Liverpool może znacznie zbliżyć się do zespołu Jose Mourinho i wyprzedzić United.
Jeśli utworzymy taką mini-ligę z pięciu czołowych zespołów i porównamy te zespoły, to wyraĽnie widać, że The Reds mieli największe problemy z wykańczaniem akcji. Z oczywistych powodów liczba zdobytych punktów, bramek i straconych goli to są najważniejsze statystyki w piłce. Jednak są pewne cyfry, które pokazują, że The Reds mają możliwość zdobycia znacznie większej ilości oczek w tych spotkaniach.
Po pierwsze, Liverpool był dłużej w posiadaniu piłki niż pozostałe cztery zespoły. The Reds wykonywali także najwięcej rzutów rożnych i najmniej takich stałych fragmentów gry ‘oddali’ przeciwnikowi. Żeby wszystko było w 100 % jasne – to nie oznacza, że Liverpool zasłużył na coś więcej w tych meczach – ale świadczy to o tym, że mieli przewagę. W pierwszym sezonie Beniteza było inaczej, więc jest zdecydowany postęp pod względem kontrolowania przebiegu gry.
Tylko Chelsea oddała więcej strzałów na mecz niż Liverpool, ze średnią 7,4 uderzenia na mecz. The Reds byli drudzy z 6 strzałami na mecz. Trzecia lokata przypadła Manchesterowi z 5 uderzeniami.
Jednak zwróćmy uwagę na coś innego – wszystkie cztery drużyny pozwoliły oddać przeciwnikowi średnio sześć strzałów na bramkę, a bramkarze Tottenhamu, Arsenalu i Manchesteru musieli obronić więcej uderzeń, niż ich koledzy zatrudniali bramkarza drużyny przeciwnej.
Tymczasem The Reds strzegli bramki Reiny, jak nikt inny i Reina musiał bronić zaledwie 3,9 strzału na mecz (o 2,1 uderzenia mniej niż Chelsea). Więc w przeciwieństwie do innych czołowych drużyn, Liverpool stwarzał dużo okazji strzeleckich i nie pozwalał na wiele przeciwnikowi.
Problemem było wykorzystanie tych okazji i jak to mówią niewykorzystane sytuacje się mszczą. Najlepiej było to widać w meczu na Old Trafford, gdy Djibril Cisse zmarnował najlepszą okazję w meczu, nie trafiając na pustą bramkę (nawet, jeśli piłka nie należała do najłatwiejszych), a United zdobyli bramkę w 91 minucie, wykorzystując tak naprawdę swoją pierwszą sytuację w meczu.
Manchester zazwyczaj był gorszy w tych wymienionych przez mnie statystykach, jednak ciągle zdobył 15 punktów w tych starciach, a Liverpool zaledwie 8. United wygrywało spotkania nie mając przewagi na boisku, jak choćby w meczu z Chelsea u siebie. Jednak dla mnie najbardziej interesujący jest fakt, że bramek nie zdobywał ich najlepszy strzelec – Ruud Van Nisterlooy – zdobył gole w wielu innych spotkaniach, ale nie trafił do siatki w żadnym meczu z czołowymi drużynami.
W niektórych starciach The Reds mieli pecha, jak choćby w meczu na Highbury z Arsenalem, gdy udało im się wyrównać mimo ogromnej przewagi Kanonierów. Wydawało się, że po wyrównaniu Liverpool kontroluje przebieg wydarzeń na boisku, jednak ciągle głupi atak, albo raczej poślizgnięcie się Xabiego Alonso, spowodował, że mieliśmy na boisku jednego zawodnika mniej. Jednak głupotą byłoby zwalić wszytko na brak szczęścia. Trzeba wykorzystywać swoje okazje.
Zastąpiliśmy Fernando Morientesa i Djibrila Cisse, Robbiem Fowlerem i Craigiem Bellamym – obaj nowi piłkarze potrzebowali mniej okazji, by zdobyć bramkę, a także zdobywali więcej goli na 90 minut w Premiership – więc teoretycznie już poprawiliśmy skuteczność. Na tym się wzmocnienia nie kończą.
Prawdopodobnie warto wspomnieć o tym, że pod koniec sezonu pokonaliśmy zarówno Manchester United, jak i Chelsea (dwa mecze w FA Cup). Rozegraliśmy cztery spotkania z czołowymi zespołami na początku lutego, więc można powiedzieć, że w najgorszym momencie z możliwych, ponieważ wtedy przypadł gorszy okres dla Liverpoolu w sezonie. Zwłaszcza mecze z Chelsea w Premiership, The Reds rozgrywali będąc w kryzysie, a w kwietniu już zasłużenie pokonali Londyńczyków.
Robbie Fowler przybył do klubu pod koniec stycznia, więc w trzech z czterech tych spotkań nie mógł wystąpić. Więc najskuteczniejszy snajper w zespole nie mógł pomóc drużynie w tak ważnych starciach.
W ostatnim sezonie Fowler zdobył gola w meczu z United, gdy jeszcze reprezentował barwy Manchesteru City. Uczynił to wchodząc na boisku jako rezerwowy. Tym samym udowodnił, że potrafi zdobywać bramki w kluczowych spotkaniach. The Reds brakowało bezlitosnego napastnika, który wykorzystałby stworzone sytuacje i takim kimś na pewno może być Robbie Fowler.
Teraz Liverpool posiada jeszcze jeden atut – szybkość, która jest kluczowa w kontratakach. Dysponujemy ją zarówno na flankach, jak i w środku boiska – Gerrard, Bellamy, Goznalez i Pennant są bardzo szybkimi piłkarzami – więc przynajmniej w teorii, The Reds będą mogli zdobyć więcej bramek w sytuacjach, gdy przeciwnik jest najbardziej odkryty.
Bardzo łatwo jest wyjaśnić porażkę 1-4 z Chelsea na Anfield. Dwie bramki, które zdobyli wzięły się z tego, że oddawali tragiczne strzały, które przerodziły się w wspaniałe podania właśnie po szybkich kontratakach. Mieli w tych sytuacjach dużo szczęścia.
Dzięki temu, że Chelsea dysponowała szybkością na całym boisku, pod bramką Liverpoolu znaleĽli się piłkarze, którzy naprawiali błędy kolegów w wykańczaniu sytuacji. Właśnie to jest nowa broń Liverpoolu, która będzie kolejnym atutem pamiętając o tym, że The Reds bardzo długo utrzymują się przy piłce. W wielkich meczach, gdy drużyny przeciwne będą atakować naszą bramkę, mamy szanse wyprowadzić skuteczniejsze kontry.
Jeden zwycięski mecz w spotkaniach z Chelsea, bądĽ Manchesterem zrobiłby wielką różnicę; zwłaszcza jeśli Arsenal, który nie wygrał żadnego spotkania z czołowymi drużynami (oprócz jednego z Liverpoolem) wydrze kilka oczek najgroĽniejszym rywalom. Jeśli Arsenal, który z pewnością w tym sezonie będzie lepszy, pokona Chelsea i Manchester na własnym obiekcie to bardzo dużo to zmieni.
Oczywiście dobre rezultaty w tych meczach o sześć punktów nie dadzą żadnych korzyści, jeśli nie będziemy regularnie grać na wysokim poziomie w starciach z pozostałymi 15 drużynami. W ostatnim sezonie wygraliśmy oba mecze tylko z 10 z nich. Oczywiście wiele zależy od wzmocnień pozostałych drużyn. Jednak na to Rafa nie ma już najmniejszego wpływu; on musi stworzyć najsilniejszy zespół.
Jak na razie w tym okienku transferowym wzmocnił niemal każdy obszar boiska. Lepsza skuteczność pod bramką przeciwnika – odrobina szczęścia – i The Reds mogą być bardzo blisko tytułu na wiosnę w przyszłym roku.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 09.08.2006 (zmod. 02.07.2020)