WHU
West Ham United
Premier League
27.04.2024
13:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 1062

Sukces w FA Cup był jak najbardziej zasłużony

Artykuł z cyklu Artykuły


Każdy wielki mecz zasługuje na sequel i The Reds pokazali drugą odsłonę Stambułu w sobotnie popołudnie na Millennium Stadium w Cardiff.

W zasadzie, gdy zaczynaliśmy powoli przestawać żyć cudem ze Stambułu nasi chłopcy odtworzyli ponownie tamte wydarzenia.

Całkiem słusznie ten mecz został okrzyknięty najbardziej dramatycznym w historii, to był wspaniały dzień. Byłem dumny i zachwycony, że mogłem obejrzeć siódme i zarazem najwspanialsze zwycięstwo The Reds w Finale FA Cup. Liverpool jakimś cudem wydarł się z paszczy porażki, powrócił z martwych, żeby pożegnać Millennium Stadium jako stadion, na którym rozgrywano Finały różnych Pucharów.

Czy nam się to podobało, czy nie zaczęliśmy to starcie z Młotami jako faworyci, West Ham nie miał nic do stracenia i od samego początku starał się wszystkich zaskoczyć. Myślałem, że The Reds nauczyli się czegoś ze Stambułu, ale i tym razem zaczęli mecz nerwowo. Byłem bardzo zaskoczony, że mieliśmy tak ogromne problemy z utrzymaniem piłki w swoim posiadaniu.

West Hamowi należą się pochwały za dobry początek meczu, ale tak naprawdę dwa momenty prawdziwego niezdarstwa z naszej strony dały im dwubramkowe prowadzenie. Po takim sezonie, jaki rozegrał Jamie Carragher nie zasłużył, żeby został zapamiętany jako strzelec bramki samobójczej w Finale FA Cup zwłaszcza po tym, jak w czwartek żartował z samobója Stevena Gerrarda z Finału Carling Cup sprzed roku.

The Reds zaczęli grać w piłkę, gdy przegrywali już 0-2. Gol Djibrila Cisse przed przerwą był kluczowy i zwiększył nadzieję, że możemy po raz kolejny w spektakularny sposób wrócić do gry. Jednak tak samo, jak w meczu z Milanem na początku drugiej połowy to nasi rywale próbowali podwyższyć prowadzenie. Niezwykle ważna była dwukrotna obrona w wykonaniu Pepe Reiny i w tym momencie sobie pomyślałem, że piłkarscy bogowie po raz kolejny są po naszej stronie.

Gdy Stevie Gerrard zdobył swoją drugą bramkę jestem pewien, że większość pomyślała tak samo, jak ja – zmierzamy po kolejny sukces. Jednak tak samo, jak w Stambule nie potrafiliśmy przygnieść przeciwnika po doprowadzeniu do wyrównania. Po tak wspaniałym sezonie w wykonaniu naszej defensywy nikt nie przypuszczał, że stracimy trzy gole, a po tym jak Paul Konchesky zdobył tą trzecią bramkę wydawało się, że ktoś inny niż The Reds sięgnie po Puchar.

Nie mogłem uwierzyć, jak widziałem tak wielu piłkarzy z kontuzjami albo skurczami, ale Rafa miał różne możliwości i mógł wprowadzić w życie plan B i C. Po raz kolejny kluczowe było wejście na boisko Didiego Hamanna – solidny występ, gdy był najbardziej potrzebny. Pozwolił Stevonowi ratować zespół.

Kapitan był niesamowity, bez wątpenia zasłużył na miano zawodnika meczu. Jednak nawet on miał gorszy początek meczu, jednak gdy już odnalazł swoje miejsce na boisku, gdzie mógł błyszczeć był fantastyczny. Najpierw podał do Petera Croucha, jednak sędzia podjął kontrowersyjną decyzję i gola nie uznał. Potem popisał się niezwykłą asystą przy golu Cisse. W drugiej połowie przynajmniej dwukrotnie zmieniał swoją pozycję bez żadnych problemów. Najlepsze zostawił na sam koniec, uratował dzień najwspanialszym ze strzałów z 35 metrów, gdy zaczynał się doliczony czas gry. To była jego 23 bramka w sezonie.

Dogrywka i karne tak samo jak regulaminowy czas gry były rozgrywane w dramatycznych okolicznościach. Były pełne heroicznych postaw, ale parady Reiny, solidność Samiego Hyypi (szkoda, że nie strzelił karnego) i niewyczerpane pokłady sił Momo Sissoko okazały się najważniejsze.

Tym samy ponownie zakończyliśmy sezon w chwale, radość była ogromna, dzięki czemu powrót do domu był jedną wielką przyjemnością. Mieliśmy czas, żeby zastanowić się nad poczynionym postępem i oczekiwać kolejnych kroków naprzód.

Myślę, że w sobotę zasłużyliśmy na zwycięstwo. West Ham miał swoje chwile i w ciągu pierwszych 25 minut przeważali, ale ciągle uważam, że The Reds na tyle dobrze się zaprezentowali, że zasłużyli na końcowy triumf. Teraz Rafa został jedynym menadżerem w historii Liverpoolu, który w ciągu dwóch pierwszych lat wygrał dwa z najważniejszych trofeów. Jednak możemy być pewni, że nie spocznie na laurach, on w przyszłym sezonie chce się zaprezentować jeszcze lepiej.

Gloria w Europie była naszym najdzikszym marzeniem, ale wszyscy pożądamy tytułu Mistrza Anglii. Zdobywając Puchar Europy w swoim pierwszym sezonie Rafa bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę na początku kariery w Liverpoolu. Jednak wszyscy wiemy, że jest to dopiero początek i on ma znacznie większe plany, gdy myśli o przyszłości.

Na początku sezonu Rafa nie chciał obiecać natychmiastowych sukcesów, ale powiedział, że oczekuje poprawy i znacznie bardziej równej gry. Wyniki na obcych boiskach budziły niepokój i jednym z pierwszych celów na początku tego sezonu była poprawa gry w meczach wyjazdowych, ponieważ sukcesy The Reds zawsze były budowane na podstawie dobrej gry zarówna na Anfield, jak i poza słynnym stadionem.

Rafa jest człowiekiem, który wie, czego chce i nie boi podejmować się trudnych decyzji, które zaważa na jego losie. Człowiek, który koncentruje się zawsze na najbliższym meczu, ale ciągle ma dalszą wizję, mimo sukcesu w Stambule mocno stąpa po ziemi i wie z kim chce dalej współpracować. Drużyny, które odniosły najwięcej sukcesów najczęściej nie są zbudowane z indywidualności, ale z kolektywu zawodników, którzy wykonają powierzone im przez trenera zadanie. Z pewnością Rafa wie, że jest coraz bliżej Chelsea, jednak na początku sezonu były wątpliwości, czy tak właśnie się stanie.

Ten sezon zaczął się od starcia z mocno przeciętnym zespołem TNS, które tak naprawdę było tylko rozgrzewką przed prawdziwymi, czekającymi nas wyzwaniami. Jednak początek w Premiership nie nastrajał nas optymistycznie. Gdy Chelsea przybyła w paĽdzierniku na Anfield, pojawiły się wątpliwości, czy tak naprawdę Liverpool kiedyś będzie walczył z Londyńczykami o Mistrzostwo. Jednak potem nasza forma była iście mistrzowska, której podstawą była solidna obrona. W środku pola dysponowaliśmy ogromnymi możliwościami i latem chyba najbardziej trzeba będzie wzmocnić linię ataku.

Po tak długim sezonie piłkarze na pewno marzą o jak najbardziej zasłużonym odpoczynku.

Na szczęście czekają nas Mistrzostwa ¦wiata, ponieważ osobiście nie mogę się już doczekać rozpoczęcia kolejnego sezonu.

David Fairclough



Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 16.05.2006 (zmod. 02.07.2020)