Centrum wszechświata LFC
Artykuł z cyklu Artykuły
Dziesięć lat temu właśnie w tym tygodniu odbył się bardzo pamiętny mecz. Wybrany najlepszym w historii Premiership (czyli oczywiście nie brano pod uwagę spotkań rozegranych w czasie ponad 100-letniej historii ligi angielskiej, gdy nie nazywała się Premiership) – pierwsze zwycięstwo 4-3 z Newcastle.
Szczęśliwie dla mnie, nie tylko zasiadłem na trybunie The Kop, ale także spełniło się moje dziecięce marzenie – zdobyłem gola przed The Kop.
Moja piłkarska kariera zatrzymała się na półprofesjonalnym poziomie, więc były dwa sposoby, by to uczynić. Mogłem w nieoczekiwanym momencie wbiec na boisku zaskoczyć obronę Newcastle (co wtedy nie było wiele trudniejsze, niż dziś) i wpakować piłkę do siatki. Jednak czyniąc tak sami The Reds nie mogliby zdobyć gola, no i dla mnie oznaczałoby to dożywotni zakaz wstępu na piłkarskie stadiony.
Drugim sposobem, był konkurs magazynu „FourFourTwo”, w którym nagrodą było, znalezienie się w gronie pięciu ludzi, którzy dostaną szansę strzelenia karnego przed The Kop w czasie przerwy meczu i zupełnie o tym zapomnieć.
By wygrać musiałeś opisać najgorzej wykonany rzut karny, który widziałeś w swoim życiu. Wybrałem moją własną próbę, gdy miałem dziewięć lat i chciałem zaimponować dziewczynie i też miałem na pieńku z osobą, która stała na bramce. Zebrałem wszystkie swoje siły i... zamiast piłki kopnąłem w ziemię. Piłka potoczyła się kilka centymetrów – i może ciągle się toczy, choć muszę przyznać, że kawałek ziemi poleciał do bramki obok zdezorientowanego bramkarza. (Niedawno naukowcy obliczyli, że gdyby piłka z taką prędkością miała się wtoczyć do bramki, to trwałoby to tyle czasu, ile potrzeba Komecie Harleya na okrążenie Ziemi).
Oczywiście dziewczyna już nigdy nie spojrzała mi prosto w oczy, ale przynajmniej dzięki temu udało mi się wygrać konkurs, dzięki czemu spędziłem na Anfield cały dzień, jako „VIP”, spotkałem się z wszystkimi piłkarzami, zostałem oprowadzony po całym stadionie, zjadłem coś i nawet zostałem w klubowym hotelu. Jak się póĽniej okazało był to najlepszy mecz piłki od lat, gdy dwie z trzech czołowych drużyn walczyły o Mistrzostwo.
Mecz zaczął się idealnie: Robbie zdobył gola głową uderzając w dalszy róg bramki, tak jak w poprzednim spotkaniu z Fulham. Jednak niedługo potem – Newcastle, ówczesny lider tabeli i główny kandydat do Mistrzostwa zdobył dwie bramki.
Po 25 minutach, zwycięzcy konkursy musieli udać się do szatni, by przebrać się w odpowiednie stroje, żeby być gotowym na wejście na boisko od razu po ostatnim gwizdku sędziego w pierwszej połowie. Na szczęście nie ominęła nas żadna bramka i niedługo póĽniej byliśmy gotowi, i staliśmy w tunelu prowadzącym na boisko. Gdy mijali nas piłkarze Jason McAteer prowadził bardzo burzliwą dyskusję z Markiem Wrightem na temat jednej z bramek (Uznałem, że lepie będzie, jak się nie wypowiem w tek kwestii).
Po krótkiej przemowie sponsora owego konkursu, byłem zupełnie spokojny i całkiem rozluĽniony wyszedłem na stadion na oczach 44 000 widzów. Nie mogłem zmarnować szansy, by zaimponować obserwatorom, którzy oglądali mecz, więc normalnie wyszedłem z tunelu i powędrowałem w stronę pola karnego. W pewnym momencie poślizgnąłem się i upadłem na twarz. Na szczęście trawa i błoto zakryły w tym momencie moje czerwone ze wstydu policzki. (Na moją obronę powiem, że boisko było bardzo mokre, ponieważ podczas meczu piłkarze też mieli problemy z utrzymaniem równowagi. To moja wymówka i tego będę się trzymał).
Odetchnąłem sobie i byłem pierwszym, który dostanie trzy próby na pokonanie Joe Corrigana, z uwagi na czas zawodnicy nie robili tego naprzemian. Ciągle czułem się dobrze, pewnie poszedłem do piłki i zmyliłem Corrigana, jednak niestety piłka trafiła w słupek i wróciła pod moje nogi. Za drugim razem spróbowałem strzelić tak samo – jednak użyłem tym razem za dużo siły i piłka poszybowała prosto w The Kop. Dwa karne i jedyne, co udało mi się zrobić to wybić sztuczną szczękę, jakiemuś staruszkowi siedzącemu na trybunach.
Więc tak było: marzenie mojego życia, wisiało na włosku. Czułem się niezbyt pewnie, ustawiłem piłkę, zamknąłem oczy i wykonałem ostatni strzał; zobaczyłem, jak piłka znalazła się w bramce. Jednak bardziej kamień spadł mi z serca, niż byłem zadowolony. Mój kolega, który zajmował nasze stałe miejsce zrobił mi zdjęcie, jak wykonywałem tego karnego, więc mogłem zobaczyć, jak to wyglądało z innej perspektywy. Następnym w kolejce był Chubby, zażarty fan Chelsea, który wykorzystał trzy karne, jednak Corrigan nie włożył żadnego wysiłku w obronę tych strzałów. Tym samym zdobył srebrną nagrodę, wręczoną przez Steve’a McManamana po meczu.
Wróciliśmy na swoje miejsce pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy i zobaczyliśmy, jak dobry mecz przeobraża się w prawdziwy klasyk. Fowler wyrównał i zanurkował do bramki przed rozszalałą The Kop (pomogła mu w tym śliska murawa), jednak to nie był koniec emocji, które trwały do ostatniej minuty spotkania. Wynik był 3-3, Barnes z Rushem rozegrali dwójkową akcję (trzy, cztery, pięć, sześć tak wymieniali między sobą podania). W końcu Barnes odnalazł w polu karnym Collymore’a, a „Stan Bohater” zdobył zwycięską bramkę.
Po meczu pięciu zwycięzców poszło do baru razem z niektórymi piłkarzami i zobaczyłem, jak gazety mogą zniszczyć reputację piłkarza. Siedzieliśmy przy stole, bardzo blisko Robbiego Fowlera i Phila Babba. Podczas gdy my piliśmy Carslbergi, oni (powoli i po cichu) rozmawiali i wypili jedno piwo. Następnego ranka, Robbie był zaproszony do radia, by porozmawiać z Chrisem Evansem, jednak zasnął podczas nagrania. Dzień póĽniej przeróżne brukowce napisały, że Fowler spędził kolejną noc na zabawie, a ja widziałem, jaka była prawda.
Także byłem świadkiem pewnych plotek transferowych, gdy usiadłem nieopodal mojego bohatera z dzieciństwa, Iana Rusha, który mówił przyjacielowi, że jest niemal pewny transferu do Leeds United. (Instynkt samozachowawczy podpowiedział mi, że nie jest to najlepszy moment, by prosić o autograf).
Przez 24 godziny czułem się, jakbym był w centrum wszechświata Liverpoolu. Spotkałem niektórych bohaterów, między innymi byłego zawodnika The Reds, Petera Bardsleya. Dotknąłem znaku This is Anfield, miałem zdjęcia siebie na boisku w stroju The Reds, żartowałem sobie, że jestem nowym piłkarzem LFC. I przez większą część dekady to był dla mnie najlepszy moment, jako fana LFC.
A potem przyszedł Stambuł i kilka karnych, które miały odrobinę większe znaczenie.
Paul Tomkins
Autor: Liverpoollover
Data publikacji: 05.04.2006 (zmod. 02.07.2020)