Quo Vadis Stevie?
Artykuł z cyklu Artykuły
Bohater czerwonej części Liverpoolu, charyzmatyczny kapitan w pojedynkę rozstrzygający najważniejsze spotkania The Reds, lokomotywa zespołu, jego serce i płuca. Nieustępliwy i waleczny, przy tym wzór i punkt odniesienia dla młodszych piłkarzy, chłonących jego styl gry i niezłomną postawę. Właśnie tak mógłby się rozpoczynać panegiryk na cześć naszego talizmanu – na cześć Stevena Gerrarda. Niestety, nie rozpocznie się w ten sposób. Co więcej, nie będzie to panegiryk.
Postawa naszego kapitana jest w tym sezonie przedmiotem licznych sporów czerwonej, kibicowskiej rzeszy. Powodem tej debaty jest jeden z najsłabszych sezonów, jaki w pierwszej drużynie Liverpoolu rozgrywa nasza „ósemka”. Nie waham się użyć tych słów; statystyki, wpływ na drużynę oraz styl, jakim Gerrard raczy nas w sezonie 2009/2010, wszystko to kwalifikuje się na ocenę najwyżej dostateczną. Nie tego od niego oczekujemy, nie po to nazywamy go „Captain Fantastic”. Nie chciałbym tworzyć wrażenia nagonki, bezpodstawnej krytyki, mieszającej się z frustracją wynikającą ze słabych wyników naszej ukochanej drużyny. Regres w grze Gerrarda widać jednak gołym okiem a wspomniana wcześniej frustracja zdaje się sączyć właśnie z ruchów, boiskowych decyzji i wyrazu twarzy samego kapitana.
Gdy latem zeszłego roku, Xabi Alonso zamieniał deszczowy Liverpool na słoneczny, galaktyczny Madryt, pocieszaliśmy się myślą, że jakoś to będzie – jest Mascherano, Lucas oraz ściągnięty z Romy Alberto Aquilani. Dodając do tego Gerrarda, nadal mogliśmy śpiewać, choć może nieco ciszej o „najlepszej pomocy świata”. Rzeczywistość okazała się jednak inna a strata Alonso, póki co, okazuje się stratą niepowetowaną. Sam Gerrard kilkukrotnie zwracał na to uwagę, wskazując na wyraźny brak stabilizacji w środku pola. Kolejne ciosy los zadał już w trakcie sezonu, problemy z kontuzjami kluczowej postaci LFC, Torresa oraz samego Stevena, bardzo szybko zaowocowały szybkim odpadnięciem z wyścigu o upragniony mistrzowski tytuł oraz końcem przygody w LM. Na dobicie Liverpool bo bardzo słabej grze odpadł z Pucharu Anglii i marzenia o kolejnych trofeach siłą rzeczy zostały przeniesione na kolejny sezon. Wszyscy zaś dobrze wiemy, jak wielki głód sukcesów, szczególnie na krajowym podwórku drzemie w Gerrardzie. Trzydzieste urodziny, które będzie obchodził w maju, skłaniają zatem do kilku refleksji.
Ostatnim trofeum, jakie Gerrard wznosił był Puchar Anglii, zdobyty po pamiętnym finale z West Ham Londyn. Od tamtego wydarzenia mijają cztery lata. Cztery lata posuchy. Cztery lata totalnej ligowej dominacji Chelsea oraz Manchesteru United. Cztery lata sukcesów takich zawodników jak Lampard, Terry, Ferdinand, Rooney czy Carrick. Cztery lata frustracji, pogłębionej przez przegrany o włos wyścig w minionym sezonie. Stawiam tezę, iż wszystko to razem wzięte, dopełnione porażkami (już osiem w lidze!) z tego sezonu, po prostu Gerrarda przerosło.
Tak po ludzku, nie wgłębiając się w jego psychologiczną konstrukcję, przerosło. Widząc regres całej drużyny, trapiące kluczowych graczy kontuzje, niestabilną sytuację związaną z przyszłością klubu, biorąc pod uwagę fakt, iż z każdym rokiem jego zdrowie będzie bardziej jego wrogiem niż sprzymierzeńcem – Gerrard się zaciął. Widzimy to wszyscy, narzekając na brak zaangażowania, odpuszczanie, mizerne statystyki, kiepsko wykonywane stałe fragmenty czy też notoryczne, żenujące wymuszanie fauli. Mając wciąż zaufanie Beniteza oraz wsparcie kibiców, nie grozi mu zsyłka na ławkę rezerwowych, szczególnie w sytuacji gdy ostatnie spotkania dają nadzieję na nieco lepsze występy. Kto jednak wie, czy kilka kolejek temu, nie mógłby być zastąpiony z dobrym skutkiem przez kogoś innego? Wszyscy doskonale zdajemy sobie sprawę z możliwości naszego kapitana, z jego potencjału i charakteru. Niestety, próżno szukać tej iskry w obecnym sezonie. Czy może być lepiej? Musi.
Wszystko to, brzmi być może bardzo pesymistycznie. Co więcej, nasuwa mi może nie identyczną, lecz po części podobną historię innej legendy europejskiej piłki – Raula Gonzaleza. Noszony niegdyś na rękach napastnik Realu, dziś w wieku 32 lat staje się dla własnej drużyny ciężarem, prawdopodobne wydaje się jego odejście do MLS. Tak jak Gerrard jest charyzmatycznym kapitanem, autorem wielu sukcesów klubu. Podobnie zaś jak Liverpool, Real Madryt ponosił w ostatnich latach raczej bolesne porażki, niż dyktował warunki. Raul nie osiągnął żadnego sukcesu z reprezentacją Hiszpanii, Gerrard będzie miał jedną z ostatnich okazji w RPA.
Nie mamy jednak żadnej pewności, czy jego forma przekona Capello, u którego nikt za zasługi nie gra. Aby nie dopuścić do powtórzenia kazusu Raula, Gerrardowi oraz LFC potrzebny jest sukces, najlepiej na krajowym podwórku. Inaczej może się okazać, iż to Lampard, Carrick lub Rooney zostaną w kronikach symbolami angielskiej piłki. Gerrard zaś pozostanie niespełnionym graczem, wygwizdywanym za nieudolne próby wymuszania przewinień, oświetlanym przez blednącą łunę stambułskiej chwały. Czas ucieka, przyszłość nie może tak wyglądać.
Autor: Openmind
Data publikacji: 12.02.2010 (zmod. 02.07.2020)