Chaotyczny Liverpool
Artykuł z cyklu Artykuły
I tak, do trzyletniego kryzysu poza boiskiem dołączył teraz trzymiesięczny kryzys na nim. Roy Hodgson jest menadżerem Liverpoolu przez mniej niż 100 dni.
Nie ma już na The Kop jego zagorzałych zwolenników. Wyraźnie stracili w niego wiarę, na wzór tych, którzy tej wiary nigdy nie mieli.
W sobotę rozpowszechniona została wiadomość od kibica the Reds Grahama Agg'a, który dawno stworzył specjalną więź z kibicami Borussii Monchengladbach, przeciwnika Liverpoolu w dwóch rozgrywanych w przyjacielskiej atmosferze europejskich finałach w latach 70-tych.
Mówiła ona: „Zarząd Liverpool FC musi zaakceptować, iż popełnił olbrzymich rozmiarów pomyłkę i niezwłocznie zwolnić Hodgsona.”
„Kenny Dalglish posiada aurę, charyzmę i wiedzę oraz zna klub na wylot. Przede wszystkim żąda jednak szacunku i jest zwycięzcą.”
„Powinien być niezwłocznie ogłoszony następnym menadżerem Liverpoolu.”
„Prowadzenie klubu przerosło możliwości Hodgsona, który mówi o nim jak gdyby był Fulham a nie europejskim gigantem, którym jest naprawdę.”
„Hodgsonowi muszą zostać pokazane drzwi.”
Cokolwiek sądzicie o tych cierpkich słowach – przedwczesne, rażąco niesprawiedliwe czy nawet trafne – nie można powiedzieć, że ocena Agg'a dokonywana jest z perspektywy czasu.
Niedzielnego wieczoru, kiedy piłkarze Blackpool świętowali na murawie Anfield, było jasne, że znalazło się kilku innych, którzy się z nim zgadzają.
Oczywiście część obecnej frustracji fanów skierowana jest w stronę obecnych właścicieli klubu i całego zamieszania, które przez nich powstało.
W niedzielę przed meczem ponownie odbył się marsz zagorzałych sympatyków the Reds żądających definitywnego zakończenia ery panowania Hicksa i Gilletta w klubie.
Wielu z nich nalegało także, aby obecny dyrektor wykonawczy Christian Purslow podążył w ich ślady.
To okropne, bezprecedensowe i nietypowe czasy dla Liverpoolu i jego kibiców, którzy są coraz bardziej podzieleni w kwestii przyczyn takiego stanu rzeczy i możliwości ich naprawy.
Ale o godzinie 18. w niedzielny wieczór jasnym było, że gniew the Kop skupi się bardziej na piłce nożnej niż na finansach lub zdrajcach w zarządzie, ponieważ to co zaserwowali kibicom gracze i menadżer Liverpoolu było gorsze niż największa tandeta.
To jest chaotyczne, przygnębiające i bez serca.
Taka była przynajmniej pierwsza połowa i kiedy piłkarze odnaleźli wreszcie swój rytm i wolę walki było już za późno. Co oznacza, że Liverpool, który dwa sezony temu, mając tych samych właścicieli, zakończył sezon w Premier League na drugim miejscu, znajduje się obecnie w strefie spadkowej.
To najgorszy start sezonu od 57 lat, kiedy to sezon zakończył się spadkiem z ligi.
Czy to poważne? Czy jest aż tak źle?
Nie, jak podkreślał wyglądający na oszołomionego a nie pokonanego menadżer Liverpoolu na swojej pomeczowej konferencji prasowej. Jak oznajmił, temat spadku z ligi nie istnieje..
Przyznał, że porażka z Blackpool – tak, Blackpool, które w obecnym sezonie zostało zmiażdżone 6-0 przez Arsenal i 4-0 przez Chelsea – to koszmar, jako, że zwyciężyli z Liverpoolem po raz pierwszy od 43 lat.
Ich zwycięstwo nastąpiło po upokarzającej, najgorszej od 51 lat, porażce Liverpoolu w Carling Cup z Northampton, oraz wyszarpanym remisie u siebie z Sunderlandem w zeszłym tygodniu.
O żadnym z tych wyników nie czyta się dobrze, ponieważ piłka grana obecnie przez Liverpool nie wygląda najlepiej.
They say football fans aren’t stupid and the corollary to that must be that Liverpool supporters are A Star pupils of the game, such has been their education over decades of still unparalleled success.
Not only that, the supporters on the Kop have always been renowned as being the most loyal in the game, too. Some people often argue to a fault.
Wszystko to dlatego, że kibice Liverpoolu, być może bardziej niż inni, kochają kochać swoich menadżerów, nie wyśmiewać ich. Z pewnością nie, kiedy ich praca dopiero się rozpoczęła.
Być może Greame Souness mógł być wyszydzany pod koniec jego przygody jako menadżera klubu, jednak kiedy pod koniec sezonu 2003/04 odchodził Gerard Houllier, nie było wołania o jego głowę. Jedynie cicha prośba ze strony the Kop aby wyszedł tylnymi drzwiami.
Rozstanie z Rafą Benitezem wcześniej tego roku martwiło i nadal martwi niektórych Kopites.
Ale nawet po przegraniu 20 meczów w ubiegłym sezonie i narastającej wokół niego presji, ludzie nie domagali się masowo jego odejścia.
W niedzielę nie było żadnych żądań co do głowy Hodgsona.
Ale co może nawet bardziej bolesne i upokarzające dla niego, wielu na the Kop – razem z innymi na stadionie – głośno śpiewało nazwisko Kenny'ego Dalglisha. Mógł to być przejaw zmieniającego się oblicza piłki nożnej oraz szok dla świadków kultury Anfield.
Ale w dużym stopniu było to decydujące dla sposobu, w jaki Liverpool się obecnie kształtuje.
Hodgson, o czym nie należy zapominać, staje w obliczu niezliczonych trudności stając u steru klubu i stara się sprostać oczekiwaniom.
W klubie takim jak Liverpool są one jednak niesłychanie wysokie i smutna prawda jest taka, że Hodgson nie wyciąga z piłkarzy, którymi dysponuje, tego co najlepsze.
Ten znawca gry zdaje sobie z tego sprawę. Powoduje to jego zakłopotanie i udręki oraz jest łatwo dostrzegalne.
Najwyraźniej jest menadżerem, który przy wszystkich pozytywach i osiągnięciach z jego długiego CV podjął się największego wyzwania – i szansy – w swojej trenerskiej karierze kiedy 1. lipca wkroczył do Melwood.
Mniej niż 100 dni później stało się to dla niego jeszcze większym wyzwaniem niż było na początku.
Przy wszystkich pozaboiskowych problemach, przy wszystkich ostatnich odejściach graczy pokroju Alonso czy Mascherano, które z pewnością zmniejszyły możliwości klubu, Liverpool z pewnością stać na więcej niż prezentuje obecnie.
Hodgson musi to udowodnić i powinien być tak otwarty na nowe pomysły jak lubi i tak bezwzględny jak to konieczne żeby to osiągnąć.
Ponieważ w obecnych nowoczesnych i kłopotliwych czasach na Anfield z pewnością nie może liczyć na miesiąc miodowy.
John Thompson
Autor: DWT-Adas
Data publikacji: 05.10.2010 (zmod. 02.07.2020)