SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1240

Drenaż

Artykuł z cyklu Artykuły


0 – właśnie tyle bramek strzeliły dotychczas w Premier League nowe nabytki Liverpool FC. Milan Jovanovic, Raul Meireles oraz Joe Cole, gracze ze wszelkimi inklinacjami do gry ofensywnej, nie potrafili choćby raz wepchnąć futbolówki do siatki przeciwników. Z litości nie wymagam bramek od Konchesky'ego oraz Poulsena. W sumie w lidze do tej pory Liverpool zdobył 7 bramek, co przy 22 zdobytych w analogicznym okresie poprzedniego sezonu jawi się jako niesmaczny żart. Dwa bezbramkowe remisy w Lidze Europejskiej nijak nie próbują zaprzeczyć faktom. A te są nieubłagane – nie potrafimy strzelać bramek.

Wielkie nadzieje i plany związane z nowym sezonem kurczą się w tempie ekspresowym, nikt już nie myśli o walce o najwyższe cele, a nad Anfield unosi się przykry zapach strefy spadkowej. I o ile na pierwszy rzut oka ciężko znaleźć jednoznaczną przyczynę takiego stanu rzeczy, o tyle patrząc na klub z nieco szerszej perspektywy, można zaobserwować bardzo niepokojące zjawisko. Drenaż naturalnych talentów, jaki postępuje na Anfield od dwóch lat jest zatrważający. Strata Alonso okazała się być wyłącznie preludium do smutnego koncertu, jaki przychodzi nam obserwować obecnie. Nie potrafiliśmy, co gorsza nie potrafimy do dziś, utrzymywać jakości na boisku. Każdy kolejny transfer utwierdza mnie w przekonaniu, że na miejsce wartościowych, uznanych zawodników otrzymujemy ładnie opakowaną chińską podróbkę, bez gwarancji i paragonu. Niestety, dotyczy to również ławki trenerskiej.

Wielki zawód. Tak w skrócie można określić postawę największej tegorocznej nadziei – Joe Cole'a. Zawodnik, którego klasa zdawała się być potwierdzona, zawodnik, który miał swym spokojem, doświadczeniem, techniką i stylem skruszyć ofensywną skamielinę, sam się w tę skamielinę zamienia. Chelsea zrezygnowała z niego bez większego żalu, widać wiedząc dokładnie, że Cole jest już tylko cieniem samego siebie. W zamian oddaliśmy Benayouna, który co by o nim nie mówić, był nieprzewidywalny, a przede wszystkim skuteczny. Milan Jovanovic, mimo obiecującego startu nie potrafi wybić się ponad przeciętność, nie posiada ponadto błysku, jaki na lewej flance prezentował choćby Albert Riera. Paul Konchesky, nie z własnej winy rzucony na zbyt głęboką wodę, błyskawicznie ujawnił wszystkie swoje braki, od defensywnych zaczynając. Strata Aquilaniego i Mascherano pozostawiła wielką wyrwę w środku pola, niezręcznie łataną Poulsenem i Lucasem, którzy nijak nie pasują zarówno do siebie, jak i do Liverpoolu. Pozostaje nam wiązać nadzieje z Meirelesem, który póki co nie zawodzi ale i nie zachwyca. Danny Wilson zaś nie wiedzieć czemu w ogóle nie mieści się w koncepcji trenera, który go sprowadził. A szkoda, gdyż przy marnym zdrowiu Aggera, szaleństwach Skrtela i postępującym wieku Carraghera, warto byłoby go sprawdzić.

Największą póki co jednak stratą, jest strata Beniteza. Sam będąc jego przeciwnikiem, doceniam dziś jego pomysł na grę, umiejętność poukładania drużyny, wyznaczenia zadań i utrzymywania dyscypliny na boisku. Roy Hodgson robi zaś wszystko, by od Hiszpana się odróżniać. Indolencja, brak jakiejkolwiek myśli przewodniej, niemoc i bezradność, bijąca wręcz z naszej ławki nie pozostaje bez wpływu na piłkarzy, którzy mają coraz większe problemy z pewnością siebie. To wszystko razem wzięte, każe dziś sądzić, że dni Hodgsona na Anfield są policzone. Bez żalu z mojej strony.

Drenaż. Drenaż umiejętności, charyzmy i zaangażowania. Drenaż wizji, pomysłu, kreatywności. Drenaż wiary i odpowiedzialności, która bez Torresa i Gerrarda rozmywa się i każe wszystkim sądzić, że to nie jego wina. Nie od dziś wiadomo, że gorszy pieniądz wypiera lepszy.



Autor: Openmind
Data publikacji: 22.10.2010 (zmod. 02.07.2020)