Zwycięstwo numer dwa! Radujmy się!
Artykuł z cyklu Artykuły
Naszym największym sukcesem ubiegłego tygodnia był bezpieczny powrót do domu fanów spod Kopuły Gromu Mad Maksa. Ile jeszcze czasu minie zanim rozwiązany zostanie problem włoskich ultras? Logika w stylu „niech robią rozróby i tworzą chaos, w zamian damy im europejskie finały i śmieszne grzywny” nie do końca się sprawdza, Michel. Co dalej? Natychmiastowy zakaz spożywania czekolady?
Po tym co pokazaliśmy w derbach, cokolwiek miało to być, zanotowaliśmy korzystny remis na wyjeździe (wynik mógł być lepszy gdyby Babel nie spał) i zwycięstwo u siebie przeciwko komuś, kto cieszył się na myśl, że będzie naszym przeciwnikiem, więc może to jest droga, której poszukiwaliśmy?
Nowa era? Kilka już takich było, jednak nie można powiedzieć, że nie nasza gra się nie poprawiła od klęski z Blackpool. Meireles i Cole wreszcie wnoszą coś więcej oprócz swojej reputacji, wielki Grek słusznie zbiera pochwały, Torres i Gerrard wracają do formy a nasz Brazylijczyk o dziwo też nie gra źle. Obrona ciągle wymaga poprawy, ale ona nastąpi jak tylko w składzie pojawi się jakiś prawy obrońca.
Dużo się mówi o pocie i krwi, jakie gracze muszą zostawić na boisku żeby nadrobić swoje niedoskonałości, ale czasami jest to niezbędne. Colin Hendry wygrał ligę z Blackburn poimimo ograniczonych możliwości i można powiedzieć, że Carra jest kochany z powodu swojej potrzeby krzyku na wszystkich w okolicy zanim jego gra zaczęła się poprawiać. Soto ma dużo więcej do zaoferowania – krzyki, główki, sprinty i celność. Obecnie „paniczny zakup Rafy na ostatnią chwilę” jakim był Grek w zeszłe lato jest naszym czołowym strzelcem. Osobiście mianowałbym go kapitanem, ponieważ zawodnicy potrzebują ciągłej motywacji z jego strony. Oczywiście nigdy to nie nastąpi, ale podoba mi się wizja Soto biegającego dookoła zawodników, kiedy gra nam się nie układa. Tak czy inaczej, regularne miejsce w pierwszym składzie jest koniecznością. Gdybym był Martinem Skrtelem pomyślałbym o zakupie jakiejś grubej książki kiedy Johnson wróci do składu.
Pierwsza, bezbramkowa połowa mogła się skończyć naszym wysokim prowadzeniem, ale znając nasze szczęście bramka musiała paść. Widok atakującego Liverpoolu dodał otuchy, jednak później uszło z nas powietrze. Desperacka obrona przez ostatnie dwadzieścia minut była bardziej wynikiem zmęczenia fizycznego niż psychicznego. Meireles wybijał piłkę oby dalej, byle tylko nie musiał więcej biegać. Torres już na pewno wrócił, strzelając bramkę i ciesząc się jak wariat. Ciekawe ile czasu minie zanim usłyszymy „Torres wyskoczył w górę tylko 3 metry po strzeleniu bramki”?
Komentarze na żywo były wspaniałe. Tym razem to Carragher, który zaliczył przyzwoity występ na prawej obronie miał swój dzień. Oczywiście, powinien tam dać z siebie wszystko, jednak to nie jest jego pozycja. Hodgson z jakiegoś powodu nie przepada za Kellym, co jest dość dziwne, gdyż ten dostał możliwość gry przez 90 minut w Neapolu.
Ponadto, po co sprowadziliśmy z powrotem Aurelio?
Był w meczu taki piękny moment, kiedy piłka wyszła za boisko na rzut rożny po stronie trybuny Anfield Road. Kiedy przeskoczyła za bandy reklamowe, dziecko próbowało ją złapać i rzucić do Gerrarda, jednak steward złapał ją pierwszy. David Dunn wziął piłkę, podał dzieciakowi, który radośnie rzucił ją do kapitana. Miło było to zobaczyć. Poza tym miło było zobaczyć chichot Blackburn kiedy Salgado powoli podnosił się po tym jak przyjął na głowę strzał Meirelesa. To było jak scena śmierci Minga z Flasha Gordona. Może to jednak jest nowa era, skoro piłkarze też zaczynają czerpać radość z gry.
I jeszcze jedno. Gerry Marsden śpiewający You'll Never Walk Alone na żywo na boisku? Proszę, nie rób tego nigdy więcej.
Jest dużo, dużo lepiej. Miło było w końcu opuścić Anfield z uśmiechem i opalenizną.
Karl Coppack
Autor: DWT-Adas
Data publikacji: 26.10.2010 (zmod. 02.07.2020)