Perska inwazja
Artykuł z cyklu Artykuły
Za niespełna dwa miesiące minie rok, od momentu gdy Kenny Dalglish zastąpił na trenerskiej ławce Roya Hodgsona. W tym czasie Liverpool zanotował najlepszą rundę wiosenną od dłuższego czasu, przebudował skład i rozegrał kilka spotkań, w których gra wyglądała tak, jak wyglądać powinna i które pokazują, że ta drużyna ma wystarczający potencjał, by wrócić na miejsce, w którym powinna być, czyli do grona aktualnie najlepszych drużyn na świecie.
Bo to, że jest jednym z najwspanialszych piłkarskich klubów, jaki kiedykolwiek powstał na tej planecie nie ulega wątpliwości, a jeśli ktoś ma co do tego wątpliwości, to pozostaje pogratulować ignorancji.
Rzecz w tym, że Hodgson jeszcze bardziej zepsuł to, co nie działało zbyt sprawnie już u schyłku kadencji Beniteza. Rafa miał swoją koncepcję drużyny, która jednak po jakimś czasie przestała się sprawdzać, a w zasadzie w późniejszym okresie sprawdzała się jedynie wtedy, gdy umiejętnościami błysnął Gerrard lub Torres. Benitez z trenerskiej ławki zawędrował do grona jednej z klubowych legend, Gerrard dochodzi do siebie po kontuzji i z coraz większym niepokojem zastanawia się, czy kiedykolwiek wywalczy mistrzostwo Anglii, a Torres cierpliwie zbija cenę, jaką Chelsea płaci za każdą jego bramkę w ich barwach.
Wracając do Hodgsona, osobiście nie uważam go za złego trenera (zwłaszcza mając na uwadze jego bogate trenerskie doświadczenie), ale styl, jaki Liverpool prezentował pod jego sterami, był po prostu koszmarny i odbierał jakąkolwiek radość z oglądania the Reds w akcji. Murowanie bramki i toporne, długie piłki na napastników, schematyczność do bólu i zwykłe zabijanie futbolu. Benitez w swoim pierwszym sezonie też ustawiał drużynę defensywnie, ale była to swego rodzaju konieczność, biorąc pod uwagę zawodników, jakich wówczas miał do dyspozycji. Tymczasem Hodgson, z lepszymi piłkarzami w kadrze, zamieniał mecze Liverpoolu w horror. Nie tylko dla przeciwników, ale przede wszystkim dla kibiców na stadionie, fanów przed telewizorami i zapewne również dla samych piłkarzy.
Londyńczyk wyleciał z klubu wspólnie ze znienawidzonymi właścicielami, a na ławkę zawitał człowiek, którego nikomu w Liverpoolu przedstawiać nie trzeba. Na dzień dobry Torres powiedział do widzenia, co zaowocowało przepłaceniem transferu Andy’ego Carrolla, który miał się stać partnerem w ataku dla przybyłego z Amsterdamu Luisa Suareza. Latem do Carrolla dołączyli kolejni Wyspiarze: Adam, Bellamy, Downing i Henderson. Drużyna odzyskała charakter, który zaczęła tracić pod koniec ery Beniteza i totalnie zatraciła za Hodgsona. Albo za Hodgsona może i nie zatraciła, ale miała wówczas wyjątkowo paskudny.
W tym sezonie Liverpool gra nieźle, z zamiłowaniem ostrzeliwuje słupki i poprzeczki bramek rywali, gubi punkty ze średniakami i ogrywa potentatów. Czyli robi wszystko to, do czego przyzwyczaił swoich kibiców od połowy lat dziewięćdziesiątych.
W międzyczasie w Premier League pojawiły się jednak osoby typu Romana Abramowicza, czy szejków z Abu Dhabi Group i piłka nożna już nigdy nie będzie taka jak przedtem. Daleki jestem od narzekania na ten fakt, raczej traktuje go jako pewien niezbyt sympatyczny przejaw współczesności. Wielkie pieniądze wpompowane w Chelsea, czy Manchester City w prostej linii przełożyły się na wyniki i ukazały pewną prawdę o futbolu początków XXI wieku. Chcesz mieć wyniki, musisz zapłacić. Tą prawdę zdają się rozumieć właściciele Liverpoolu z Fenway Sports Group, którzy również nie skąpią grosza na nowych zawodników. W szerszej perspektywie, na szczęście wciąż im daleko do horrendalnych kwot wydawanych przez Chelsea, Man City, czy zadłużonych po uszy gigantów z BBVA. Liverpool, nie chcąc oddawać pola bez walki, po prostu dostosowuje się do wymogów nowoczesności, ale pieniądze nigdy nie będą odgrywały w tym klubie pierwszoplanowej roli. Wciąż chodzi przede wszystkim o dumę i tradycję, ale do klubowych gablot przydałyby się jakieś świeże zdobycze.
Dzisiaj Anfield czeka perska inwazja, niczym z kasowego filmu Zacka Snydera sprzed 5 lat. W przeciągu tych pięciu lat Liverpool potrafił ogrywać Barcelonę, Inter, Milan, Real i innych wielkich europejskiej piłki nożnej. Nie widzę powodu, dla którego miałby być bez szans w starciu z podopiecznymi Manciniego, ale wszystko zweryfikuje boisko. Oby mecz był dobry.
Autor: Mendel
Data publikacji: 27.11.2011 (zmod. 02.07.2020)