O tym jak zachwycił mnie Gerrard
Artykuł z cyklu Artykuły
Zanim przejdę do tematu, muszę zaznaczyć, że to będzie prawdopodobnie mój jedyny listopadowy artykuł. Biorę pierwszą przerwę od momentu założenia w 2009 wielokrotnie nagradzanego Tomkins' Times (podczas mojej nieobecności nadal będą pracować utalentowani, tak dobrzy, że często wręcz zawstydzający mnie autorzy).
Pracowałem, chociaż mój tata chorował nieuleczalnie na raka, aż w końcu poddał się w ostatnie święta Bożego Narodzenia. Pracowałem przez cały rok bez przerwy, jednak w końcu moje prywatne problemy zaczęły odbijać się na artykułach.
Niekiedy ciężko jest dostrzec, że pewne sprawy mogą mieć negatywny wpływ na twoją pracę.
Śmiało można rzec, że ostatnie trzy lata były dla klubu jednymi z najbardziej obfitych we wszelkiego rodzaju wydarzenia. Czterech różnych trenerów, dwie zmiany właścicieli, ogromne przetasowania kadrowe, problemy ze stadionem, kilka poważniejszych kontrowersji, czy też wielka sprawa z Hillsborough. Nie da się też ukryć, że na samym boisku również działo się wiele interesujących rzeczy.
Nosiłem się z zamiarem wzięcia sobie wolnego na cały listopad, jednak poczułem, że jestem winien poświęcić Gerrardowi chwilę uwagi ze względu na jego sześćsetny występ. Ten zawodnik uczynił na murawie tak wiele, że na przestrzeni ponad dekady niezmiernie ciężko jest wybrać ten jedyny, ulubiony moment.
Jest jednak rzecz, której nigdy przedtem nie doświadczyłem podczas oglądania piłki nożnej - jego gol w meczu z West Hamem w Cardiff. Siedziałem wtedy na trybunach. Kiedy przejął piłkę na około 35 metrze, w życiu bym nie przypuszczał, że zdecyduje się na strzał. Nawet jeśli by się tak stało, musiałby wpierw zbliżyć się do bramki o 10-15 metrów, by znaleźć się na skraju pola karnego. Ale on po prostu uderzył. Bach.
To wyczyn równie wielki, jak gol w spotkaniu z Olympiakosem, równie kluczowy, jak ten ze Stambułu, ostatni strzał, ostatni ruch podczas tego finału, w momencie, w którym the Reds przegrywali 2:3. W powyższych przypadkach nadal był czas na odrobienie strat, tutaj już nie. Chyba nigdy nie widziałem celnego strzału z tak dużej odległości. To było po prostu zdumiewające. Piłka leciała nisko, dokładnie, szybko. Trafił w najlepsze miejsce z możliwych.
Zanim zacząłem zawodowo pisać o piłce, udało mi się we wrześniu 2000 roku, w ramach regularnej kolumny kibiców, wysłać do oficjalnego klubowego magazynu moją drużynę marzeń. Szczęśliwie została opublikowana. W mojej linii pomocy grał Steven Gerrard.
W tym samym czasie stałem się, z moim karnetem, stałym bywalcem Anfield. Często też podążałem za drużyną na mecze wyjazdowe. Czułem wtedy, że jeszcze nigdy na własne oczy nie widziałem tak dobrego zawodnika, jakim był ten 20-latek. Moje osądy były rzecz jasna przedwczesne, gdyż nie dość, że póki co nic nie osiągnął, to w dodatku tydzień później kontuzja omal nie zakończyła jego kariery. Miałem jednak stale obecne przeczucie. Cóż, nie jestem pewien, czy widziałem w nim zawodnika zdolnego zdobyć 24 gole w sezonie. Gérard Houllier wykonał na tym polu wspaniałą pracę. Rafa Benitez uczynił go jednym z czołowych atakujących pomocników na świecie. Jednak to sam Gerrard musiał udźwignąć odpowiedzialność, jaka spoczywa na światowej klasy talencie.
Najtrudniejszą rzeczą dla takiej osoby, jak Steven Gerrard, jest sprostanie własnym oczekiwaniom. Na największym klubowym dobru ciąży ogromna presja.
Nigdy nie przekonały mnie opinie, wedle których tylko on "ciągnął" zespół, że Liverpool kiedykolwiek był drużyną jednego aktora, szczególnie wtedy, kiedy w zespole obecni byli tacy gracze, jak Fowler, Owen, McManaman, Hamann, Babbel, McAllister, Hyypia, Carragher, Reina, Torres, Alonso, Garcia, Mascherano, Agger, Johnson, Skrtel, Lucas, Suarez i tak dalej. Nie mam jednak wątpliwości, iż w trudnych czasach to właśnie on stanowił główne żądło. Nikt inny nie wywierał takiego wpływu na poczynania the Reds, nawet Torres, czy jego godny następca, Suarez.
Sumując i mnożąc przez trzy występy Torresa i Suareza, otrzymamy liczbę niewiele wyższą od 600.
Gdyby tylko Liverpool posiadał całą trójkę w składzie w ich najlepszym okresie kariery, tytuł byłby gwarantowany.
Gerrard to najbardziej kompletny zawodnik Liverpoolu, którego kiedykolwiek widziałem. Wspaniały atleta, szybki i wytrzymały, o cudownych umiejętnościach i wizji, o nieprzemijającej determinacji. Nie można co prawda powiedzieć o nim - ideał, jako że nikt nie jest doskonały. Ot choćby taki Diego Maradona. Najlepszy piłkarz, jakiego dane mi było oglądać, był niskim, grubym jednonożnym ćpunem zmagającym się z poważnymi problemami z psychiką. A jednak nikt nie był w stanie go powstrzymać.
W tym momencie Gerrard staje być może przed jednym z największych wyzwań w karierze. Dowodzi niezwykle młodą drużyną. Raheem Sterling i Suso to prawdopodobnie najlepsi nastolatkowie, jacy pojawili się w klubie od czasu Gerrarda (trzeba pamiętać też o stale depczącym im po piętach Andre Wisdomie). Z kolei nie więcej, jak 22 lata mają Joe Allen, Jordan Henderson, Martin Kelly, Fabio Borini, Sebastian Coates i Jonjo Shelvey.
Nie wspominam już o tych wszystkich młodzieńcach, którzy przewinęli się ostatnimi czasy przez pierwszy zespół.
Minie parę ładnych lat, zanim ci piłkarze zaczną grać swój najlepszy futbol. W meczu z Newcastle można było przekonać się, jak frustrujące staje się niekiedy oglądanie ich nieporadności wynikającej z niczego innego, jak tylko z niedoświadczenia. Wystarczy podać przykłady seryjnie marnującego okazje Shelveya, czy też przestrzelającego w kluczowej dla losów spotkania sytuacji Sterlinga (któremu jednak trzeba oddać, że w całym spotkaniu zaprezentował się naprawdę dobrze). Kiedyś z tego w końcu wyrosną. Jakby nie patrzeć, Gerrard w swoich pierwszych dwóch sezonach strzelił zaledwie jednego gola. Wówczas był bowiem na etapie, w którym zdobywał doświadczenie, te ostatnie szlify, które pozwoliły ostatecznie wspiąć się na wyżyny.
Z reguły w 18-osobowej kadrze, połowa zawodników ma 22 albo i mniej lat, podczas gdy dwie gwiazdy - Suarez i Lucas - nadal liczą zaledwie 25 wiosen. Oczywistym jest, że potrzebne są wzmocnienia, ale potencjał tkwi właśnie w powyższych nazwiskach.
Na miejscu Gerrarda byłbym niezwykle podekscytowany grupą młodych graczy i starał się robić wszystko, byle utrzymać formę oraz koncentrację na kilka najbliższych sezonów. Nie chciałbym stracić szansy bycia częścią nowego, fascynującego projektu. Nie wszystko ziści się w obecnych rozgrywkach, co więcej, z łatwością możemy wskazać nasze mankamenty. Muszę jednak przyznać, że kiedy chwilami widoczne są przebłyski, wygląda to naprawdę imponująco.
Nie ulega wątpliwości, że wyniki muszą szybko ulec poprawie. Pomoże to zachować wiarę w drużynę. Jeśli tylko Liverpool będzie potrafił grać tak, jak to momentami czynił w meczu z Newcastle, możemy ze spokojem i optymizmem obserwować rozwój wypadków. Celem na dziś powinno być opuszczenie środkowych rejonów tabeli.
Paul Tomkins
Autor: Guodzilla
Data publikacji: 05.11.2012 (zmod. 02.07.2020)