LIV
Liverpool
Premier League
31.03.2024
15:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 925

Niebiański atak, piekielna obrona

Artykuł z cyklu Artykuły


Duch Kevina Keegana wciąż żyje na Anfield, jednak nie w postaci obecnego, energicznego i ekscytującego numeru siedem. Mentalność rodzaju „strzelimy więcej bramek niż wy” jaką Keegan wprowadził w swoim fantastycznym, aczkolwiek kruchym zespole Newcastle lat 90. jest widoczna na Anfield.

Liverpool posiada niebiański atak, jednak koszmarną obronę.

Jeżeli ten przerażająco skuteczny i kreatywny zespół zamierza osiągnąć ustalony na ten sezon cel, gdzie zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów wydaje się na tym etapie być najmniejszą nagrodą, musi on tego dokonać pomimo szokującej gry w obronie.

Od ostatniego meczu trzy tygodnie temu na The Hawthorns, w którym drużyna straciła punkty przez złe podanie, the Reds zdobyli dziewięć punktów w trzech meczach, tracąc w tych meczach sześć bramek z czego kilka w zawstydzającym stylu.

Komiczny gol samobójczy w meczu z Fulham; zawodnicy, którzy się ze sobą zderzają; karny w meczu z Arsenalem – są to wręcz wzory spokoju w porównaniu do wczorajszych wydarzeń w polu karnym.

Oczywiście Swansea bardzo dobrze naciskało, ale odpowiedź Liverpoolu była katastrofalna.

Porównanie ogarniętej strachem i chaotycznej obrony do Keystone Cops byłoby wręcz obrazą dla Macka Sennetta.

Od pierwszej minuty do ostatniej, Liverpool popełniał błąd za błędem. Część z nich to była czysta błazenada, ale nikt się nie śmiał.

Glen Johnson wybił piłkę uderzając w Martina Škrtela. Kolo Touré, wprowadzony w 61. minucie za Daniela Aggera w celu uspokojenia gry, podaje do przeciwnika. Simon Mignolet wypada z piłką w rękach za pole karne. Jon Flanagan rzuca piłkę z autu prosto do José Cañasa.

Wszystko to wydarzyło się w ciągu pięciu minut, kiedy Liverpool chciał już „dokończyć oglądanie” meczu.

Obrona była tak śmieszna, że the Reds musieli liczyć na to, że SAS ich znowu uratuje.

I tak, ponownie można było liczyć na Sturridge’a i Suáreza, mimo że ich relacja działa tylko w jedną stronę.

Suárez kolejny raz posłał wspaniałe dośrodkowanie wprost na głowę kolegi z drużyny i jest to piąta bramka, którą bezpośrednio wykreował swojemu koledze, zaś jego ogólny dorobek bramkowy to 18 goli.

Ostatnia bramka, którą wykreował Sturridge Suárezowi zdarzyła się w meczu ze Stoke w styczniu. Podanie wzdłuż pola do Jordana Hendersona, który pięknie strzelił bramkę, było szóstą asystą w tym sezonie.

Reakcja Suáreza na poczynania Sturridge’a, który grał z opuszczoną głową i sam starał się przebić do bramki przeciwnika oraz cała trybuna The Kop krzycząca, żeby podał piłkę, mówi samo za siebie.

Gdy Sturridge się obrócił, świadomy frustracji jaką wywołał, Suárez pokazał palcem na swoją głowę sugerując koledze, że jej nie używa.

Decyzja, aby ściągnąć Sturridge’a 10 minut później może nie być bez związku, jednak menedżer i piłkarz uścisnęli sobie dłonie po tym jak Sturridge zebrał aplauz od publiczności.

Jonjo Shelvey również zebrał aplauz po tym, jak przeprosił kibiców po strzale o podobnej urodzie, jak uderzenie Hendersona.

Jednak kibice gospodarzy nie zawsze byli tacy mili.

Wyraźne było załamanie, gdy na boisko za Raheema Sterlinga na początku drugiej połowy wbiegał Joe Allen. „Chyba sobie żartuje!” – krzyczał jeden z kibiców. Brendan Rodgers nie żartował.

Decyzja ta pokazała, że granie w Football Managera na komputerze to nie to samo co rzeczywistość.

Allen zrobił na boisku bardzo dużo, przywracając precyzję, penetrację formacji przeciwnika i inteligencję.

Problemem dla Rodgersa było to, że gdyby Allen zaczynał spotkanie, musiałby poświęcić Hendersona, który zagrał wczoraj wyśmienity mecz. Znowu.

Do tej pory nie wiadomo, czemu boss the Reds pragnął swego czasu zamienić pomocnika na Clinta Dempseya.

Chciał wtedy, aby zespół strzelał jak najwięcej bramek, ale teraz Henderson zaczyna je dodawać do swojego repertuaru.

Jego pierwszy piękny strzał zmylił Michela Vorma, gdyż podkręcona piłka znalazła się w prawym górnym rogu bramki, zaś bramkarz spodziewał się jej z drugiej strony.

Jednak jego drugi, decydujący gol to typowe zachowanie napastnika. Oczekiwał na dobitkę po strzale Suáreza i wykończył akcję po drugiej próbie strzału. Był to moment, który dał wygraną.

Dwa mecze, które symbolizują czasy Kevina Keegana to porażki 4:3 na Anfield. Wczoraj jednak to Liverpool świętował zwycięstwo 4:3.

The Reds mogą potrzebować ich trochę więcej do maja, jeżeli chcą osiągnąć to, czego nie udało się wtedy Newcastle, czyli zdobycie mistrzowa Anglii w narwanym i entuzjastycznym stylu.

To by była przejażdżka.

David Prentice



Autor: Tomasi
Data publikacji: 24.02.2014 (zmod. 02.07.2020)