SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1662

Potrzebny nowy snajper – analiza

Artykuł z cyklu Artykuły


Wielka szkoda, że Liverpool musi opóźnić swą kawaleryjską szarżę w walce o tytuł. A to z jednego powodu – Daniel Sturridge przyniósł właśnie kolejne zwolnienie lekarskie.

Sturridge jest fantastycznym piłkarzem, jednak jego ostatnia kontuzja podkreśla, jak ryzykowne jest oczekiwanie, że jego powrót będzie katalizatorem ożywienia Liverpoolu. W ciągu ostatnich dwóch tygodni wydawało się, że Liverpool stara się przezbroić dzięki napastnikowi który, tak się składa, umie strzelać bramki. Jednak nie po raz pierwszy the Reds, kiedy już mieli wznieść swe miecze i ruszyć do ataku, zostali powstrzymani przez jęk bólu, kiedy ich charyzmatyczny napastnik zaczął kuleć, trzymając się za udo albo łydkę.

„Te cholerne uwarunkowania genetyczne. Znowu zaatakowały” – to na pewno nie jest zbyt inspirujące.

Brendan Rodgers ostrzegał przed skłonnością Sturridge’a do absencji tak wiele razy, że nie można tego określić jako zwykły pech. Zostawmy rozpacz na boku – ciężko to nazwać niespodzianką.

Teraz głównym zmartwieniem jest to, jak bardzo wszystko się pogorszy bez niego. Mario Balotelli, Rickie Lambert i Fabio Borini nie zdobyli w tym sezonie żadnej ligowej bramki, a jeśli połączyć to z obroną, która dodała uwłaczający przymiotnik „lovreńska” do języka Anfield, otrzymuje się zespół, jaki zasłużenie znajduje się w dolnej połowie tabeli.

Wszystko doszło do tego punktu, w którym Rodgers mógłby równie dobrze założyć, że Sturridge nie wróci na ratunek w najbliższym czasie, a kiedy pojawi się w końcu w koszulce Liverpoolu, może już nie być o co walczyć, chyba że nastąpi radykalna zmiana formy zespołu.

Sturridge mógłby być nawet najwspanialszym napastnikiem Liverpoolu od czasów Iana Rusha, ale to nie miałoby żadnego znaczenia, ponieważ – jak to kiedyś powiedział Bill Shankly o kontuzjowanych zawodnikach – stanowi przekleństwo, kiedy nie może grać.

Jeśli nie można liczyć, że najważniejszy napastnik będzie zdrowy, nie ma innego wyjścia, jak zacząć się rozglądać za zastępcą. Liverpool musi sprowadzić innego napastnika w styczniu. Fakt jest taki, że ciężko sobie przypomnieć, kiedy ten klub tak bardzo potrzebował nowego numeru 9.

Nawet podczas względnie gorszych czasów Liverpool mógł polegać na Robbiem Fowlerze, Michaelu Owenie, Fernando Torresie czy Luisie Suárezie, którzy mogli poprowadzić do zwycięstwa.

Nawet tacy piłkarze jak Djibril Cissé i Emile Heskey byli o wiele lepsi niż obecny zbiór. Idąc dalej w dół łańcucha pokarmowego okaże się, że ci, których poza Anfield uznawano za nieudaczników, byli o wiele efektywniejsi, niż ich postrzegano. W 2000 roku Liverpool zagrał trzy kolejne mecze przeciwko Leeds (u siebie), Arsenalowi (na wyjeździe) i Manchesterowi United (na wyjeździe), czyli zespołom, które zajęły pierwsze trzy miejsca w tamtym sezonie. Miał dostępnych tylko dwóch napastników – Erika Meijera i Titiego Camarę. Liverpool pokonał Leeds oraz Arsenal i zremisował z United. Dajmy Rodgersowi tych dwóch w ten weekend, na spotkanie z Crystal Palace i będziemy mieli ciężką pracę (Meijer) i zagrożenie stwarzane bramce przeciwnika (Camara). Brendan, pokaż Mario zapisy wideo, a wiele się nauczy.

Mimo całego (usprawiedliwionego) zwracania uwagi na obronę i brak odpowiedniego balansu w pomocy, Liverpool nigdy nie wyglądał tak ubogo w ataku, co jest zadziwiające, jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż klub wydał kilka miesięcy temu 120 milionów funtów, w tym 30 milionów na trzech nowych napastników (choć jeden z nich – Divock Origi – pozostanie we Francji aż do lipca).

Stworzono za to dylemat i bałagan w związku z tym, że nie przygotowano się odpowiednio do sytuacji po odejściu Suáreza. W styczniu będzie trzeba zapłacić dodatkowe pieniądze, zwłaszcza że wszyscy widzą, jak zdesperowany jest Liverpool. Jednak klub uparcie twierdzi, że pieniądze są. Jeśli tak jest, będzie czymś niepojętym, gdyby nie zostały one użyte, nawet jeśli będzie to oznaczać publiczne przyznanie się do błędów popełnionych latem. Po tym, jak przykra porażka z Chelsea pokazała przepaść między sposobami, w jakie wydawano pieniądze, członkowie komitetu transferowego Liverpoolu powinni spędzić ostatnie tygodnie na ćwiczeniu umiejętności wyciągania królików z cylindra.

Być może nadzieje, jakie wiąże Rodgers z obecną kampanią, będą musiały być zmieniane z tygodnia na tydzień, a jednak nierówna forma rywali ciągle daje jakieś szanse.

Rok, który miał umocnić pozycję w czołowej czwórce, umożliwić zakwalifikowanie się do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i dostarczyć pierwsze trofeum ery Rodgersa – takie były ambicje w sierpniu.

Menadżer Liverpoolu może dalej twierdzić, że to wszystko jest ciągle do osiągnięcia, mimo żałosnej jak dotąd kampanii, jednak tak samo jak rezultaty, tak i regresja stylu, w jakim Liverpool gra, do poziomu z lat 2009–2012 jest przyczyną zaniepokojenia.

Obecny okres transformacji miał być taki, jaki pasuje do zespołu z pierwszej czwórki, który przygotowuje się do walki o tytuł w kolejnym sezonie, a nie taki, jak zespołu, który omal tego tytułu nie wygrał w zeszłym roku, a teraz wycofuje się, jeśli chodzi o gotowość do występów w Lidze Mistrzów w przyszłym roku.

Jak do tej pory Liverpool spędza swój czas w Europie, jakby wrócił do elitarnych rozgrywek za szybko i nie jest w stanie przekonać nikogo, że nie znajduje się na krótkoterminowym parkingu UEFA.

Powrót Sturridge’a miał to wszystko zmienić. Miał zasygnalizować powrót do płynności z jaką Liverpool grał rok temu, kiedy zmiażdżył Spurs na White Hart Lane.

Najnowsze wyniki badań pozwolą ustalić, czy będzie pauzował nieco dłużej, czy do nowego roku, ale w swoim własnym interesie Liverpool powinien przyjąć jego gotowość do gry – nawet jeśli będzie zdrowy – jako bonus i przygotować się na kolejne problemy. To sam piłkarz powiedział, iż to może być zapisane w jego DNA.

Kiedy Suárez został sprzedany, Sturridge był w najlepszej pozycji, by stać się czołowym napastnikiem Liverpoolu i reprezentacji Anglii. Można zwalać winę na różne okoliczności, albo zwykłego pecha, ale Sturridge nie osiąga tego statusu, a żaden klub z ambicjami nie może czekać. Liverpool musi w styczniu zrobić co trzeba, by osiągnąć to, czego nie udało im się w sierpniu – zidentyfikować i sprowadzić napastnika, który odpowiada stylowi Rodgersa i który może wykazać się odpowiednią liczbą bramek zdobytych na najwyższym poziomie.

Jeśli to im się nie uda, będą mogli równie dobrze zostać w tym miejscu i dostosować się do życia w środku tabeli.

Chris Bascombe



Autor: Asfodel
Data publikacji: 20.11.2014 (zmod. 02.07.2020)