Umiarkowany Klopptymizm
Artykuł z cyklu Artykuły
Latem kolega Artur Davtyan przygotował dla LFC.pl kilka świetnie odebranych artykułów przedstawiających nowych piłkarzy Liverpoolu za pomocą cyferek z przecinkami i różnych fikuśnych wykresów. Dziś zajął się on na swoim blogu całą drużyną Jürgena Kloppa – serdecznie zapraszamy!
Trening czyni cuda. Trudno lepiej podsumować postępującą metamorfozę Liverpoolu pod wodzą Jurgena Kloppa. The Reds w letnim okienku nie sprowadzili na Anfield ani jednego dużego nazwiska, więcej pieniędzy na transferach zarobili, niż wydali, a jednak na starcie nowego sezonu są obok Manchesteru City najbardziej ekscytującym zespołem w lidze.
Już w ubiegłej kampanii było widać, że na Anfield powstaje ciekawa drużyna – imponująca w meczach z krajową czołówką, zdolna nawet wyeliminować z Ligi Europy Borussię Tuchela. Mimo to trudno zakładać, by choćby najwięksi optymiści spodziewali się tak mocnego wejścia w nowy sezon. The Reds wyglądają na ludzi, którzy poważnie powalczą o miejsce w Top 4, zamiast biernie przyglądać się poczynaniom innych. Kolorytu sprawie dodaje fakt, iż żaden z kandydatów do gry w europejskich pucharach nie mierzył się dotychczas z silniejszym zestawem rywali.
Pisząc o najtrudniejszych przeciwnikach wcale nie rzucam słów na wiatr. Zasadę działania Goalimpactu omawiałem kiedyś na blogu, a expected goals (xG) wyjaśniałem na twitterze miliony razy, pozwolę więc sobie na pominięcie definicji. Oceniając jakość poszczególnych drużyn według współczynnika GI dowiemy się, że the Reds mieli dotychczas do czynienia z najmniej łaskawym terminarzem w porównaniu z resztą ligowej czołówki. Na tle całej Premier League był to czwarty wynik, gorzej trafiły tylko Watford, Hull i Bournemouth.
Goalimpact daje przy tym możliwość weryfikacji postawy innych klubów, na przykład Manchesteru United. Jak się okazuje, piłkarze Mourinho w pierwszych sześciu kolejkach mierzyli się z oponentami o najniższym średnim GI wśród krajowego topu (w Everton nie wierzę, aczkolwiek ze względu na solidny start umieszczam go na wykresach). Czerwone Diabły na tę chwilę raczej zawodzą, pomimo solidnych dwóch punktów na mecz. Większość ich bramek to przebłyski geniuszu pojedynczych graczy lub karygodne błędy defensyw rywali. W kategoriach xG również nie szaleją, chociaż okoliczności teoretycznie im sprzyjały. Jeżeli nie poprawią tego w najbliższym czasie, trudniejszy zestaw przeciwników może niekorzystnie odbić się na pozycji United w lidze.
Bardziej w kategoriach ciekawostki niż opiniotwórczej informacji, porównanie przewidywanej tabeli Premier League według autorów Goalimpactu – przed sezonem i na obecną chwilę. Zmiana w procentowych szansach Liverpoolu i United najlepiej pokazuje, jak weszły w sezon obie drużyny. W połowie sierpnia Mourinho i spółka byli według modelu drużyną, która ma największe szanse zagrozić City Guardioli. Przy obecnych obliczeniach szanse podopiecznych Portugalczyka znacząco spadły, zaś Liverpool po dobrym starcie stał się wartym uwagi graczem w wyścigu o ligowe podium.
Wracając jeszcze do expected goals – nikogo nie zaskoczy pewnie fakt, iż pod względem xG Liverpool jest po Manchesterze City najbardziej produktywną drużyną w ofensywie. Szokiem natomiast może być najniższy (ergo najlepszy) wynik w kategoriach defensywnych, wszak the Reds stracili w obecnej kampanii już dziewięć goli. Podopieczni Kloppa są bardzo dobrze zorganizowani w tyłach – kompaktowa obrona i pressing skupiony na atakowaniu przestrzeni (space-oriented zamiast popularniejszego man-oriented) zdaje egzamin. Problemem leży w czynnikach niezależnych od taktyki. Jest to jedna z przykrych pozostałości po Liverpoolu ostatnich lat w obecnej drużynie. Lucas wystawiający piłkę Vardy’emu czy Mignolet popełniający błędy techniczne przed paradami to czynniki, na które menedżer zwyczajnie nie ma wpływu.
Dla sympatyków bardziej tradycyjnych statystyk wykres zawierający różnice strzałów i strzałów celnych, o których korelacji z pozycją w lidze również zdążyłem kiedyś zdań kilka naskrobać. Liverpool po raz kolejny wygląda dobrze. Ba, Firmino i spółka dystansują pod tym względem nawet City Guardioli. Intryguje Everton, daleki od linii trendu, którą utworzyłaby pozostała szóstka. Podopieczni Koemana mają najwyższą różnicę strzałów celnych, przy „zaledwie” przyzwoitej różnicy strzałów ogółem. Co ciekawe, jeśli rzucić okiem na wcześniejszy wykres zawierający expected goals, nietypowy stosunek strzałów celnych do wszystkich strzałów nie ma wiele wspólnego z jakością kreowanych szans.
Gdy zapytać przeciętnych obserwatorów futbolu o skojarzenia z drużynami Kloppa, w odpowiedzi padłyby zapewne stwierdzenia o kontratakach, wysokim pressingu, gegenpressingu czy „niemożliwej” liczbie wybieganych przez piłkarzy kilometrów. Niewielu ludzi zwraca uwagę na fakt, iż Liverpool Niemca regularnie dominuje nie tylko przestrzeń, ale też posiadanie piłki. Sam Jurgen wspominał o tym w zeszłym sezonie: „We are a ball possession team, but nobody realises it because my image is pressing and counter-pressing”.
Ramię w ramię z posiadaniem idą statystyki skupione wokół operowania piłką. Liverpool na tę chwilę strzelił najwięcej bramek w lidze po ataku pozycyjnym. Notuje również najwięcej podań (około 20 więcej na mecz, niż The Citizens), osiągając przy tym trzecią najwyższą celność w Premier League. Druga najmniejsza liczba dośrodkowań uzupełnia obraz gry The Reds. Pomimo niechęci do wrzutek – i wbrew fundamentalnym zasadom brytyjskiej myśli szkoleniowej – podopieczni Kloppa kreują największą liczbę szans, średnio 16.2 na mecz. Kolejne w tej statystyce Tottenham i City odpowiednio 13,8 oraz 13,5. A jeśli chodzi o sprawność z piłką przy nodze… Największa liczba udanych dryblingów? Bum, Liverpool.
Passes building up to shots (circle size num shots). West Brom trying to do a Leicester. Arsenal trying to do a hyper-Arsenal. pic.twitter.com/SG2sPAV9dr
— David Sumpter (@Soccermatics) 22 września 2016
Oparty na posiadaniu i szybkiej wymianie dużej liczby podań Liverpool jest prawdopodobnie zaprzeczeniem wszystkiego, czego spodziewał się typowy Robbie Savage przygotowujący ściągę przed występem w Match of the Day. Gdyby zapytać go o możliwą pozycję Liverpoolu na powyższym wykresie, najprawdopodobniej zawiesiłby go w przestrzeni między Leicester i Tottenhamem. Kto by pomyślał, że w kategoriach build-upu najbliższy „muzyce klasycznej” Wengera będzie właśnie niemiecki heavy metal?
Henderson with just over 97% passing accuracy on his 111 passes!
And lots of them going forward too.#passmap #LFC pic.twitter.com/r0EvoMCbHO
— 11tegen11 (@11tegen11) 24 września 2016
Pisząc o dominacji Liverpoolu w grze piłką wypadałoby wspomnieć o kapitanie drużyny. Jordan Henderson w zaskakująco krótkim czasie przeszedł udaną konwersję z box-to-boxa do pełnoprawnej szóstki. Logicznym następstwem zmiany boiskowej roli jest fakt, iż na przestrzeni pierwszych sześciu kolejek tego sezonu notuje najwyższe w karierze liczby zarówno w kategoriach defensywnych, jak i tych skupionych bardziej wokół kontroli tempa – liczbie długich podań, podań ogółem czy ich celności. Jeszcze w sierpniu niewielu kibiców potrafiło wyobrazić sobie środek pola bez Emre Cana. Teraz wygląda na to, że z trójki Wijnaldum – Henderson – Lallana były gracz Bayeru zwyczajnie nie ma kogo wygryźć, bo cała druga linia ze swoich obowiązków wywiązuje się bez zarzutu.
Innym graczem the Reds zasługującym na szczególne wyróżnienie jest Sadio Mané. Od pierwszych minut w czerwonej części Merseyside prezentuje się olśniewająco. Jest wszędzie, robi wszystko – pełen polotu w ataku, niezmordowany w obronie. W każdym spotkaniu był pierwszoplanową postacią, a pół żartem, pół serio: jedyny mecz Liverpool przegrał własnie wtedy, gdy Klopp nie mógł skorzystać z usług senegalskiego skrzydłowego. Sadio to przy okazji idealny przykład na istotność statystyk w scoutingu i określaniu celów transferowych.
Jedną z większych wątpliwości wokół Mané były jego wahania formy, przez wielu fanów demonizowane ze względu na niedawną serię czterech miesięcy bez strzelonej bramki w lidze. Problem nie leżał wtedy w samej grze Sadio. Wciąż był ważnym elementem drużyny i dochodził do wielu dobrych szans, na co wskazywały jego expected goals, zawodziło jedynie wykończenie. Przełamaniem był mecz z Liverpoolem (chichot losu), po którym zaczął sukcesywnie niwelować różnicę między rzeczywistą liczbą bramek a xG.
Być może dla ludzi pokroju Lesa Ferdinanda jeszcze w lipcu byłby niewiele lepszym wyborem niż Yannick Bolasie. Na moje szczęście, Les Ferdinand nie pracuje na Anfield. O obiecujących liczbach Mané pisałem też szerzej w jednym z tekstów „Statystycznie” na lfc.pl.
Eins von Klopps wiederkehrenden Offensivprinzipien: Freiziehendes Schnittstellen öffnen. #Klopp #Liverpool #LFC #LIVHUL pic.twitter.com/orCrP3focn
— Jens Schuster (@jensschuster_de) September 25, 2016
Liverpool ma schematy rozegrania akcji. Jednym z nich, najbardziej zapadającym w pamięć, jest ten przedstawiony na powyższym filmiku. Dlaczego zapada w pamięć? Bo jest prosty i szalenie efektywny, gdy wykona się go w odpowiednich okolicznościach. Jak zwykle w takich przypadkach bywa – ruch bez piłki jest kluczem. Wbiegający między obrońców napastnik porusza się po skosie, tworząc sugestię rychłego podania penetrującego. Wymusza w ten sposób uwagę defensorów i „wyciąga” ich ze swoich pozycji, co finalnie otwiera przestrzeń, którą atakuje pomocnik.
Niedawne trafienia Coutinho i Lallany to nie jedyne przypadki pomyślnego zakończenia tego typu akcji. Dwie kolejki temu w podobny sposób wynik meczu z Leicester otworzył Firmino, a jeśli się rozejrzeć wśród innych drużyn, bramka Gündoğana z Bournemouth to naturalne skojarzenie. Pomyśleć, że jeszcze rok temu późnorodgersowski Liverpool szukał co najwyżej sposobów, by dostarczyć piłkę do Benteke stojącego jak słup w polu karnym.
Trzy drużyny, które po pięciu kolejkach (aktualniejszych danych nie znalazłem) obecnych rozgrywek miały na liczniku najwięcej kilometrów, to także te same trzy, które notują najwyższe procenty posiadania piłki. Ciekawie koresponduje to z utartym przekonaniem, że drużyny pozwalające rywalom kontrolować grę muszą biegać więcej. Taktyka i możliwości fizyczne piłkarzy są tutaj kluczem. Trudno oczekiwać, by grający niezbyt mobilnymi graczami, broniący głęboko outsider pokroju Sunderlandu wybiegał większy dystans niż agresywnie pressujący, pełen futbolowych atletów Liverpool.
Z danych w tabeli można wywnioskować, że the Reds notowali średnio około 116 kilometrów na mecz. Nie jest tajemnicą, iż podobna granica była jednym z wymagań, które Klopp stawiał przed swoimi piłkarzami w Moguncji i Dortmundzie. W wywiadzie dla FourFourTwo – świeżo po zatrudnieniu Niemca na Anfield – mówili o tym Tim Hoogland i Patrick Owomoyela. Cytując byłego piłkarza Borussii: „W swoim pierwszym sezonie powiedział, iż nie gwarantuje nam niczego oprócz faktu, że gdy osiągniemy 120 km na mecz, będzie nam dużo trudniej przegrać”.
Setki słów komplementów, ale Liverpool zasłużył na to swoją dotychczasową postawą. Piłkarze Kloppa wyglądają na świetnie przygotowanych do sezonu, zarówno taktycznie, jak i kondycyjnie. Z piłką przy nodze grają pięknie i skutecznie, bez niej imponują zaangażowaniem i wydolnością. Jako fan The Reds powiem wprost – już teraz wiążę z tym sezonem duże nadzieje. Zdecydowanie większe, niż mógłbym przypuszczać jeszcze kilka tygodni temu.
Artur Davtyan
Jeśli spodobał Ci się tekst Artura to serdecznie zapraszamy na jego bloga – Dziesięciokąty i Kwadraty gdzie znajdziecie wiele innych ciekawych tekstów przedstawiających taktyczną interpretację drużyn i piłkarzy.
Autor: Jetzu
Data publikacji: 28.09.2016 (zmod. 02.07.2020)