LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1438

Million dollar baby

Artykuł z cyklu Głos LFC.pl


Jeśli według Dr Elisabeth Kübler-Ross występuje 5 etapów reakcji człowieka na wiadomość o śmierci bliskiej osoby, to w przypadku kibica dowiadującego się o odchodzącym graczu – faz tych jest co najmniej 100. A są nimi naprzemiennie używane komentarze ze słowami „nic mnie to nie obchodzi – bardzo dobrze, że odchodzi” i „nic mnie to nie obchodzi, @#$%^&* się!”.

No cóż, niezależnie od naszego stanu emocjonalnego, przed oddaniem się niczym nieskrępowanej ocenie ostatniej sagi transferowej, nadszedł czas, by zmierzyć się z rzeczywistością.

A jest nią syndrom „klubu żywiciela”, którym się staliśmy. Mimo, że działacze Liverpoolu ewidentnie wyciągnęli naukę z poprzednich okien transferowych – o czym świadczy nie tylko zakup Firmino, ale i Gomeza (co jest bezpośrednią odpowiedzią na zarzuty porzucenia strategii ściągania najlepszych angielskich nastolatków) – niestety zamieniliśmy się w starych, dobrych Kanonierów (którzy z kolei sami zmienili się ostatnio w nowy, lepszy Arsenal). Dlatego każde przyjście do klubu ciekawego gracza wiąże się z procesem czerpania przez niego z rozwojowych korzyści, jakie oferuje Melwood i Anfield do momentu znalezienia lepszego żywiciela, który oferuje lepsze pieniądze i trofea.

Władze Liverpoolu sporo zaryzykowały rozgłaszając wszędzie w mediach, że zamierzają być świetnym miejscem dla młodych piłkarzy do rozwijania swojego piłkarskiego talentu. Nie dość, że nie zadziałało to specjalnie na większość najlepszych zawodników, po których się zgłosiliśmy, to jeszcze dało wyraźną informację: „będziemy dobrym przystankiem w waszej karierze”. Rozumiem czemu Ayre używał podobnych określeń w udzielanych wywiadach, był to bowiem sygnał wysłany głównie do agentów, jednak należy pamiętać, że w futbolu sukces jest chwilowy, a łatka przyklejana na wieki. Dlatego do dzisiaj słyszymy o ulubionej formacji wszystkich klubów Premier League, drewnianym Stoke czy Liverpoolu, którym można się posługiwać dla osiągania własnych celów.

I w takich oto okolicznościach przyrody dochodzimy do Raheema Sterlinga, który miał dość już tego liverpoolskiego ponuractwa, dlatego jedzie do krainy marzeń, ponieważ – jak śpiewał Frank Sinatra – chce się budzić w mieście, które nigdy nie zasypia, stać się numerem jeden, być na szczycie listy i królem wzgórza…

Nie wiem dlaczego – może to ten jego sposób biegania, podczas którego wygląda, jakby dorabiał po nocach jako drag queen – ale nie potrafię się na niego jakoś strasznie wściekać. Jasne, nie zasługuje na jakiekolwiek słowa uznania czy szacunku. Takim graczom po prostu nie życzy się „powodzenia”. Jednak nie cierpię tego zwyczajowego zamykania się na rzeczywistość – zamieniając skutek na przyczynę całego problemu.

Sterling nie zachowywał się tak, jak się zachowywał bo był niewdzięcznym gówniarzem. To znaczy był, ale coś wpłynęło na taką jego postawę. Wywiad dla BBC, podtlenek azotu czy choroba filipińska – to wszystko błędy młodego chłopaka wymieszane z pomysłami Warda i nagonką w mediach.

Jeśli każde to zdarzenie zmiksujemy w „the best of… dlaczego nienawidzę Raheema Sterlinga” faktycznie wychodzi obraz rozpieszczonego bachora, który tylko palił mosty i wciągał gaz rozśmieszający. Ale jeśli oderwie się od tego typu myślenia, można dostrzec zarówno yin, jak i yang oraz genezę tego żałosnego spektaklu.

Jedną z tych przyczyn jest od pewnego momentu zwyczajna niechęć do jego osoby. Toksyczność środowiska, w którym przebywał. Te wszystkie złośliwości, afery i wypowiedzi legend klubu doprowadziły do sytuacji, z której już nie było odwrotu. Sterling zachowywał się jak idiota, bo ceni sobie swoje umiejętności wyżej niż kibice i chce zrobić kolejny krok już teraz. Niezależnie od opinii klubowych ikon, które doradzały mu pozostanie w Liverpoolu wyłącznie z egoistycznych pobudek, czyli chęci oglądania go dalej w barwach the Reds. Nie ma to jak te chwile, kiedy wszyscy dookoła wiedzą, o co w tym wszystkim naprawdę chodzi, a jednak każdy mnoży zupełnie nieistotne argumenty, żeby dopasować obraz rzeczywistości do własnych wyobrażeń.

Ludzie działają zgodnie z teorią Blumenberga – kreują mity, żeby uprościć i zrozumieć rzeczywistość. Suárez doczekał się już osobistej, alternatywnej wersji zdarzeń. Jego oszukiwanie kibiców i desperackie próby odejścia zostały zmienione w historię piłkarza, którego transfer był wręcz modelowy – nie ze względu na postawę Liverpoolu w negocjacjach, a jakiś bliżej nieokreślony wkład Urugwajczyka. Nie mam nic do tego, że ludzie bardziej cenią umiejętności i charakter gracza, w końcu to mecze są najważniejszą częścią futbolu, pod warunkiem, że ktoś zaraz nie wyskoczy z tekstem: „powinien brać przykład z Luisa”. Nie, nie powinien. Urugwajczyk jest wspaniałym piłkarzem, ale ewidentnie ma coś z głową.

To, co można skrytykować u Sterlinga, to jego podejście w końcowej fazie sezonu. Ewidentnie olał grę w czerwonej koszulce i dziwię się, że klub mimo tego dalej go promował. Oczywiście, że nie można było sobie pozwolić na większy spór z Raheemem i Wardem, ale jego obecność na prezentacji koszulek była kompletnym nonsensem. Nie przybyło mu też fanów po domniemanej wypowiedzi agenta o gotowości przejścia do United. Największym jego błędem było jednak przekazanie Rodgersowi swoich głębokich przemyśleń na temat uczestnictwa w tournée. Dał jasny przekaz: nie chcę mieć już z wami nic wspólnego, a to oznacza mniej więcej tyle, że podczas swojego nieuniknionego wywiadu pt. „nie mogę już dłużej na ten temat milczeć”, zostanie zmieszany jeszcze bardziej z błotem.

Historia lubi się powtarzać – najpierw wraca jako tragedia, potem jako farsa. Odejście Suáreza było przygnębiającym przeżyciem, jednak kolejna saga transferowa była już tylko zlepkiem kolejnych niedorzeczności. Nie tylko ośmieszyła Sterlinga, ale i poddała w wątpliwość siłę klubu. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że tym razem nie tracimy piłkarza, bez którego przepadniemy, tylko potwierdzamy wizerunek Liverpoolu, jako stadium przejściowego między karierą przedpremierową a ta właściwą, gdzie kupujesz dom w cenie 50000 funtów i jednego paparazzo za metr kwadratowy. Dlatego klub powinien powoli zacząć pracować nad innym wizerunkiem, bo w kolejce czeka już chociażby Coutinho. Jeśli nic z tym nie zrobimy, za chwile padniemy ofiarą kolejnego złotego chłopca, który tuż „po spełnieniu chłopięcych marzeń”, postanowi uciec stąd za wszelką cenę.



Autor: Raf
Data publikacji: 14.07.2015 (zmod. 02.07.2020)