LIV
Liverpool
Premier League
05.05.2024
17:30
TOT
Tottenham Hotspur
 
Osób online 1296

You Can't win

Artykuł z cyklu Głos LFC.pl


Ciężkie jest życie piłkarza. Nie dość, że musi trenować, grać co tydzień, to jeszcze w przypadku słabszej formy jest średnio co dwa tygodnie wyrzucany z klubu i równany z ziemią. Dlaczego tak się dzieje? Ciągle szukam odpowiedzi na to pytanie.

Odwiecznym problemem w naszym zespole jest mistyczna presja związana z Liverpoolem. Od samego transferu, przez pierwszy dzień w drużynie na ostatnim meczu kończąc piłkarz musi mierzyć się oko w oko z presją. Kibice wymagają mistrzostwa i trofeów (no, chyba, że chodzi o Ligę Europejską, to jej nie chcą, bo jest niepotrzebna i najlepiej w ogóle ją zlikwidować). Menadżer chce czasem za wszelką cenę udowodnić, że dany zawodnik jest mu potrzebny, więc wystawia go co mecz. A sam piłkarz choćby nie wiem jak się starał, po prostu nie potrafi wejść na wymagany poziom. No właśnie, ale jaki rzeczywiście jest ten wymagany poziom? Tego nie wie nikt, ale sądząc po ostatnich meczach Emre Cana, jemu do tego poziomu bardzo daleko.

Rozumiem oczywiście falę krytyki, bo na kilka meczów, wyszedł mu praktycznie jeden, ten z Manchesterem United, ale czy rzeczywiście jest to powód do aż takiej lawiny złych słów? Problem Cana wydaje się być świetnym zobrazowaniem Liverpool Way. Wszystko jest w porządku jeśli drużna wygrywa, bo wtedy można przykryć niedokładne podania czy też zmarnowane okazje strzeleckie. Kiedy za kadencji Brendana Rodgersa wygrywało się hokejowymi wynikami, mało kto przejmował się tragiczną postawą obrońców, bo koniec końców komplet punktów trafiał na Anfield. Za kadencji Kloppa jest podobnie. Niemiecki menadżer potrafi obrać taki kierunek rozmowy na konferencji prasowej, że dziennikarze zapominają zwrócić uwagę na słabszy występ któregoś zawodnika. I to działa zdecydowanie na plus. Klopp zwrócił już niejednokrotnie uwagę na to, że młodych piłkarzy nie należy skreślać przedwcześnie, zważywszy na to, że niektórzy dopiero zaczynają przygodę z piłką nożną. Oczywiście dwumecz z Plymouth był pod względem piłkarskim okropny dla oczu, ale tak jak wspomniałem wcześniej – najważniejsze są trzy punkty. Nie można powiedzieć, że młodzi dali radę. Nie dali. Zagrali kiepskie spotkanie i fala krytyki spadła diametralnie. Sądzę jednak, że taka sytuacja tylko korzystnie wpłynie na nich w przyszłości, ponieważ wreszcie zauważą dla jakiego klubu naprawdę grają i kogo reprezentują.

Wróćmy jednak do naszego głównego bohatera, Emre Cana. Klopp nie broni wyłącznie piłkarzy zespołu rezerw, czy akademii. On broni każdego swojego zawodnika, bo doskonale wie, że nie ma nic gorszego niż powiedzenie na głos, że dany zawodnik stracił jego zaufanie i nie zagra przez cztery kolejne miesiące. Tym bardziej, jeśli powiedziałby najpierw dziennikarzom. Kloppo zwrócił uwagę na chyba najważniejszy aspekt w sytuacji Cana. Na jego wiek. Środkowy pomocnik ma aż 23 lata. Czyli generalnie po kilku słabszych występach należy go wywalić na zbity pysk, bo już nic dobrego z niego nie będzie. Tutaj dochodzimy do całego problemu. Kadra Liverpoolu nadal jest młoda. Piłkarze bardziej doświadczeni piłkarsko nie są na tyle mocni i charyzmatyczni aby na boisku dostatecznie zmotywować innych. O ile w sytuacji, kiedy świetnie gra Mane, Firmino czy Coutinho, gra rzeczywiście się układa, o tyle, kiedy któryś z nich zaczyna nawalać, rodzą się problemy. Inni przestają grać na poziomie, oddają kąśliwe strzały, niecelnie podają i tracą głupio piłki. Tylko na jedną rzecz chciałbym zwrócić uwagę. Tak się dzieje zawsze.

Tak. Nie ma dwóch takich samych spotkań i nie ma możliwości, żeby na jedenastu zawodników, każdemu wyszło dokładnie wszystko. W meczu z United wiele razy widziało się niedokładne podania, czy stratę piłki, ale tak długo jak prowadziliśmy w meczu, nie trzeba było zwracać na to uwagi. W momencie straty gola łatwo można było przypomnieć sobie niewykorzystane setki czy też złe podania. Zwłaszcza te kluczowe. Niestety. Kibice nie zawsze potrafią spojrzeć obiektywnie. Choć nie można nazwać obiektywnej oceny sytuacji, kiedy ktoś powie, że „obiektywnie patrząc Can zagrał beznadziejnie”. Nie o to chodzi. Jest taki kawał, że nie mówi się źle o zmarłych. Można wtedy powiedzieć „hm, dobrze, że umarł”. Z Canem jest teraz podobnie. Jedni będą go bronić, bo nadal nam może się przydać, jest młody i ma przed sobą kilka dobrych lat grania, jednak inni będą go sprzedawać, bo zawalił trzy mecze i nie należy go bronić jakimkolwiek sensownym argumentem. I obrońcy piłkarzy zawsze będą mówić , że nie można nazywać się kibicem, kiedy obraża się zawodnika. To kiedy zatem można? Wtedy kiedy wychwala się go pod niebiosa? Znowu zadaję zbyt wiele pytań, a miałem tylko napisać o Canie. Jak widać nie wszystko jest takie proste.

Okno transferowe ucieknie nam po raz kolejny. Rozumiem wątpliwości co do sprowadzania byle kogo, jednak nie rozumiem dlaczego nie sprowadzimy przynajmniej jednego zawodnika, który mógłby chociaż pójść w rotacje. Liverpool nie posiada silnej kadry na ten moment. Wystarczy brak dwóch kluczowych piłkarzy i nikt ich nie zastąpi (choć szczerze mówiąc ten problem trwa chyba od dekady). Wydaje się zatem, że będziemy do końca kampanii grać takim samym składem. Wkrótce wróci Mane i jakoś nasza gra w ofensywie zapewne pójdzie do góry, ale na dłuższą metę musimy rozwiązać ten problem. Celem oczywiście nie jest mistrzostwo a walka o czołową czwórkę. Liga Mistrzów ma zachęcić nowych zawodników do zasilenia Liverpoolu, ale szczerze powiedziawszy obawiam się, że wielkie nazwiska i tak nie będą chciały przyjść do zespołu. Nie ma się co łudzić. Jeden rok w Champions League za wiele nie zdziała. Tutaj potrzeba stabilizacji, której tradycyjnie brakuje. Zastanawiam się zatem czy ciągła rotacja rzeczywiście dobrze wpłynęłaby na grę.

Klopp zapewne liczy, że wystawiając tych samych zawodników odniesie wreszcie sukces. Potrafię to zrozumieć, bo wreszcie wszystko zadziała. Niemiec wpłynął już na styl gry. Pierwsza część sezonu była dobra, lecz teraz złapał nas jakiś kryzys. Nie trzeba ciągle narzekać, tylko wziąć się w garść i uczciwie spojrzeć prawdzie w oczy. Gdzieś popełniono błąd i trzeba go po prostu wyeliminować. Ot cała recepta na sukces. Jeśli Liverpool zacznie znowu wygrywać, wszystko wróci do normy. Jedynie na koniec sezonu znowu będziemy wspominać te mecze, w których straciliśmy punkty i mówić na głos, że mogliśmy mieć wszystko, a nie mamy nic. Dzisiaj jednak gramy o lepsze jutro, a nie o spełnienie piłkarskich marzeń. Dlatego właśnie wstrzymałbym się z wydawaniem wyroków piłkarzom. Zwłaszcza, że żaden z nich nie odejdzie. No, przynajmniej do końca tej kampanii. Wielu piłkarzy nie rozegrało jeszcze stu spotkań w klubie. Myślę, że jeśli forma niektórych nie ulegnie poprawie, wreszcie usiądą na ławce. Tylko kto ich wtedy zastąpi? Odpowiedzcie sobie sami.

Ile ja bym dał, żebyśmy grali źle i wygrywali.

Przy okazji chciałem zwrócić uwagę na jeszcze jedną sprawę. Liverpool nie potrafi strzelać bramek w końcówce. Wiadomo, że czasem nie pomaga nam w tym sędzia a innym razem wręcz sędzia zalicza gole przeciwnikom a jeszcze innym razem przeszkadza arbiter liniowy. Nie można jednak za każdym razem straty punktów usprawiedliwiać słabą postawą sędziów. Mecz trwa 90 minut. Od pierwszego do ostatniego gwizdka powinniśmy liczyć tylko na siebie. Nie patrzeć na wiatr, pożary, głód w Afryce czy pracę sędziów, tylko brać piłkę, strzelić bramkę i mieć wszystko w tyle. Najlepsze kluby potrafią grać do końca, nie gubiąc przy tym osobowości. Walenie głową w mur to jedno, ale gra z pomysłem do samej 90 minuty to co innego. Musimy zachowywać więcej spokoju i przestać walić wyłącznie długie piłki. Bo i tak praktycznie nie mamy napastnika, który zdobędzie gola głową. Piłkarze powinni brać więcej odpowiedzialności na siebie w takich sytuacjach, bo inaczej znowu będziemy tracić punkty. Niby jest wielka fala krytyki za ostatnie zwycięstwo Kanonierów, ale to nie oni przegrali mecz a my. A jak? Obchodzi to wyłącznie tych, którzy swój mecz przegrali. Tradycyjnie zresztą.

Gerrard nie powinien wypowiadać się na temat transferów.

I na zakończenie jeszcze jedna sprawa. Ucieszyłem się z powrotu Stevena Gerrarda do Liverpoolu. Można by powiedzieć, że wrócił na swoje miejsce. Nie będzie asystentem, nie będzie wpływał za bardzo na piłkarzy pierwszego składu i może nawet to lepiej. Będzie za to mieć wpływ na młodych piłkarzy i nabierze cennego doświadczenia. Ostatnimi czasy widać, że piłkarzy, którzy z dnia na dzień stali się trenerami nie do końca sobie radzą. Nie ma co palić bohaterów boisk, tylko z tego powodu, że nie są bohaterami w garniturze. Jednak były kapitan the Reds nie powinien zapominać, że teraz jest tylko trenerem. Ma wielkie nazwisko, ale wypowiadanie się o zakupach powinien zostawiać Kloppowi.

Nie zrozumcie mnie źle, nie chcę robić z igły widły. Gerrard zrobił wiele i nie ma co go krytykować, jednak powinien zrozumieć, że ma teraz nowe obowiązki i wypowiadanie się na tematy, które go nie dotyczą jest niestosowne. Nawet jeśli menadżer cieszy się, że ktoś taki jak legenda klubu wraca do drużyny. Nie było go zresztą kilka sezonów. Co innego jakby ta rozłąka trwała osiem lat. Mam nadzieje, że uda mu się wpłynąć na akademię, zwłaszcza, że ma się od kogo uczyć. Być może kiedyś zobaczymy go na miejscu Kloppa. Wtedy będzie mógł decydować o wszystkim. Póki co, niech robi swoje.



Autor: Gall
Data publikacji: 24.01.2017 (zmod. 02.07.2020)