01.10.2014, Basel 1:0 Liverpool
Artykuł z cyklu Oceny LFC.pl
Powoli opada już kurz po wczorajszej porażce. Zatem najwyższy czas pokusić się o podsumowanie starcia z Basel, które zatrzymało na swojej drodze kolejną drużynę z ligi angielskiej.
Simon Mignolet: 7/10
Tego wieczoru niemal bezrobotny. Jak na ironię, pierwszy strzał, niejako poprzedzający zdobytą bramkę, wyciągnął niemal wzorcowo, pokazując doskonały refleks. Nie można też przejść obojętnie wobec kilku innych parad Belga, które ratowały nam wynik meczu.
Javier Manquillo: 5.5/10
Z tyłu radził sobie całkiem nieźle, często wspomagając Martina Skrtela. Czy to za sprawą niemocy drugiej linii, czy też może ze względu na niezrozumiałe założenia taktyczne, niezbyt często zapuszczał się pod pole karne przeciwnika. A gdy już to robił, jego zagrania nie wnosiły do akcji niemal nic konstruktywnego.
Martin Skrtel: 7/10, MOTM
Ostoja linii defensywy. Niczego nie zawalił, kilka razy uchronił Mignoleta przed niebezpiecznymi zagraniami gospodarzy. Co jednak najbardziej zwracało uwagę w tym meczu, to fakt że właśnie Skrtel a nie nasz nowy lider, czyli Lovren, często brał się za wyprowadzanie piłki z własnej połowy i konstruowanie akcji ofensywnych. Martin od początku tego sezonu, jakby na złość Rodgersowi, tylko umacnia swoją pozycję monolitu defensywy. Jeśli druga i trzecia linia nie odpalą, nie będę zdziwiony jeśli po ostatnim gwizdku w 38.kolejce, będzie w ścisłej czołówce w plebiscycie na zawodnika sezonu The Reds.
Dejan Lovren: 3/10
Byłoby świetnie, gdyby zamiast obijać piłkę kantem głowy wprost w murawę, posyłał ją w światło bramki, bo wrzutka, jaką przejął była bliska wzorcowej. Byłoby jednak o niebo lepiej, gdyby nasz nowy lider zakupiony za niebanalne pieniądze nie popełniał szkolnych błędów, jak gubienie krycia we własnym polu karnym. Raz mu się upiekło, gdy futbolówkę przeciął Henderson. Kolejna wpadka oznaczała już dla Liverpoolu utratę bramki. To, co wystarczało w ligowym średniaku na status władcy pola karnego, w klubie z ambicjami Liverpoolu z coraz większym trudem jest akceptowane nawet przez najspokojniejszych i najbardziej wyrozumiałych kibiców. Jak na złość, prawdziwy lider bloku defensywy poszedł za kilka groszy do pewnego klubu z Kopenhagi.
Jose Enrique: 5/10
Debiutu w Lidze Mistrzów nasz El Toro nie zapamięta zbyt dobrze, zwłaszcza za sprawą młodego Rodrigueza, który napsuł Hiszpanowi sporo zdrowia. Po pierwszym szoku, zameldował się na placu gry i usiłował podłączać się do akcji ofensywnych. Z tyłu na zero, kilkakrotnie ładnie asekurując kolegów.
Steven Gerrard: 3.5/10
Legenda, uznany piłkarz, klasa sama w sobie. Tak ładnie mówimy o naszym kapitanie. I to wszystko prawda, tyle że popularny Stevie G pada ofiarą własnego nazwiska. Nie sposób nie dostrzec, że intensywna kampania wypruwa z niego wszystko to, co najlepsze. Facet gra powolny, drewniany futbol, notując zatrważające straty i wiele chybionych crossów, co przecież jest do niego absolutnie niepodobnym! Nie mam pojęcia, kiedy Rodgers dostrzeże, że w większości spotkań obecnego sezonu na boisko wchodzi ledwie cień piłkarza sprzed roku. Musimy przyzwyczajać się powoli do życia bez Gerrarda, co z całą pewnością poszłoby nam nieco łatwiej, gdyby Stevie dostał czasem ze dwa-trzy mecze odpoczynku, ewentualnie wchodził z ławki.
Jordan Henderson: 6/10
W dużej mierze dopasował się do poziomu kapitana. Starał się w miarę możliwości kreować sytuacje, wychodząc ze swojej strefy, szukając prostopadłych piłek, czasem ładnie klepiąc z Markoviciem i Sterlingiem. Jego trud okazał się być jednak próżny, bo ledwie jako jeden z czterech, co najwyżej pięciu graczy Liverpoolu, on naprawdę przybył na to spotkanie.
Lazar Marković: 5.5/10
Wczoraj, oglądając mecz kilka razy przeszło mi przez myśl, że to taki typowy jeździec bez głowy. Dziś, na chłodno, muszę chłopakowi oddać, że zanotował poprawny na tle drużyny występ. Coś jest nie tak z jego ostatnim krokiem przed oddaniem strzału: zwalnia, usiłując idealnie wyłożyć sobie piłkę i najczęściej ją traci. Widać, że jeszcze się nie do końca zaaklimatyzował. Widać też, że jeśli zniweluje kilka swoich wad, będą z niego ludzie. To chyba najmądrzejszy w minionym okienku transferowym zakup klubu - za wyjątkiem Lallany i Manquillo.
Raheem Sterling: 2/10
Szybki, szalony, zamęczony, zdekoncentrowany. Możnaby mnożyć. Faktem jest to, że w pojedynkę zmarnował trzy stuprocentowe sytuacje. Zwłaszcza ostatnie podrygi - mam tu na myśli tę akcję, gdy w sytuacji sam na sam, z opanowaną futbolówką, podał ją piszczelem do bramkarza gospodarzy - były dramatyczne w odbiorze dla widza. Dziwna rzecz, że Rodgers mówi o oszczędzaniu niewiele wnoszącego do drużyny Gerrarda a jednocześnie bardzo mocno eksploatuje ledwie dziewiętnastoletniego skrzydłowego. Przecież podobno mamy głębię składu?
Mario Balotelli: 4/10
Wiemy o nim trzy rzeczy: ładnie się zastawia z piłką, ma piekielnie mocne uderzenie i człapie, jakby bał się, że chodzi po cienkim lodzie, który pod jego ciężarem może się zapaść. Wszystkie te trzy rzeczy potwierdził w starciu z Basel, choć trzeba mu oddać, że strzał z rzutu wolnego był najwyższej próby. Potrzebuje w ataku partnera, który zdejmie z niego część ciężaru, która zdecydowanie chłopaka przerasta.
Rezerwowi
Adam Lallana: 6/10
Wszedł, gdy było już po meczu i w sumie nie miał z kim grać. Pokazał kilka ciekawych rajdów, nieszablonowych zagrań, jednak mało kto kwapił się, aby razem z nim zaatakować bramkę gospodarzy.
Rickie Lambert: 6/10 Elegancko wystawił piłkę Balotellemu. Miał za mało czasu aby odmienić bieg zdarzeń. Ocena wyjściowa.
Autor: Kinio
Data publikacji: 02.10.2014 (zmod. 02.07.2020)