21.12.2014, Liverpool 2:2 Arsenal
Artykuł z cyklu Oceny LFC.pl
Po zażartym, pełnym emocji pojedynku, Liverpool ledwie zremisował z klubem prowadzonym przez Arsene'a Wengera. Mimo, że zwycięstwo było na wyciągnięcie ręki, podział punktów do niemal ostatnich sekund spotkania wisiał w powietrzu. Jak zagrali nasi ulubieńcy?
Brad Jones: 4/10
Australijczyk z sobie znanych powodów cały czas zajmuje miejsce w bramce The Reds. O ile przy kąśliwym strzale z niespełna pięciu metrów, gdy Olivierowi Giroud udało się założyć mu siatkę, nie miał zbyt wiele czasu na reakcję, o tyle przy pierwszej bramce nie popisał się czytaniem gry we własnym polu karnym. Odnoszę nieodparte wrażenie, że gdyby nie heroiczna interwencja Martina Skrtela w 98.minucie meczu, futbolówka mogłaby odnaleźć drogę do naszej bramki. Mimo, że lubię Australijczyka, to jednak byłbym spokojniejszy o wynik mając w bramce fenomenalnego na linii Mignoleta. Wynika to z prostej kalkulacji: niestety, ale nawet wobec nieraz żenującej gry na przedpolu, to Belg ma więcej atutów aniżeli Australijczyk.
Kolo Toure: 7/10
Kolejny występ, podczas którego starszy z braci Toure udowadnia, że zasługuje na miejsce w składzie. Mimo swojego wieku, dawał defensywie Liverpoolu bardzo dużo, często wespół z Martinem Skrtelem dyrygując formacją. Generalnie, mimo kilku drobnych wpadek i - wespół ze Słowakiem - niebezpiecznych zabaw z piłką, może odhaczyć na swoim koncie kolejne dobre zawody. Brawo.
Martin Škrtel: 7/10
Słowak po raz kolejny potwierdził solidną dyspozycję. Mimo, że nie popisał się przy bramce dającej przyjezdnym remis, dając przeskoczyć się Debuchy'emu i ryzykownie pogrywając sobie pod własną bramką, angażując do swoich gierek Mamadou Sakho i Kolo Toure, zostanie zapamiętany jako niezniszczalny facet grający w tym spotkaniu tak, jakby od wyniku zależało mistrzostwo. Heroiczne interwencje, kilkukrotnie ratowanie Brada Jones'a, kontynuacja boiskowych zmagań pomimo bolesnego urazu aż wreszcie, w doliczonym czasie gry, niczym rzucony na pierwszą linię ognia, żołnierz z Liverbirdem na piersi, staranował w powietrzu lepiej ustawionego defensora gości i wpakował piłkę do bramki przed kibicami zgromadzonymi na The Kop. Naprawdę, charyzmą Słowaka i Coutinho można by w tym meczu obdzielić cały nasz skład i jeszcze sporo by zostało!
Mamadou Sakho: 6.5/10
Pierwszy mecz po długo wyczekiwanym powrocie należy zaliczyć jako optymalny. Wespół z wojownikiem ze Słowacji mógł lepiej ustawić się przy wyrównującej bramce, jednak w ogólnym rozrachunku, Sakho na pewno zasiał w mózgu Rodgersa malutkie ziarenko. Jeśli tylko boss pozwoli mu wykiełkować, powinniśmy częściej oglądać naszego francuskiego gladiatora zamiast chimerycznego, niepewnego w swoich poczynaniach Lovrena.
Jordan Henderson: 6.5/10
Błysnął asystą, to bez wątpienia. Naciskał, skorzystał z błędu defensywy gości, podał do Coutinho i chwilę później, razem z nim celebrował zdobycie gola. Widać jednak, że nowa pozycja na boisku znacząco ogranicza jego potencjał. Musiał pomagać w defensywie, przez co często brakowało go z przodu. A szkoda, bo jak wiemy, popularny Hendo potrafi nadać piłce odpowiednią moc i skierować ją do bramki. Cóż, najwyraźniej w formacji 3-4-3 musimy godzić się z tym, że Jordan nieraz na kilka dobrych minut, w imię dobra drużyny, będzie nam znikał z radarów.
Lucas Leiva: 6.5/10
Na złość swoim krytykom, Leiva zdaje się czuć w nowej formacji jak ryba w wodzie. W destrukcji spisywał się dobrze, umiejętnie utrudniając życie Sanchezowi i jego kolegom po herbie. Bardzo podobały mi się jego wejścia w pole karne Szczęsnego z drugiej linii. Wprawdzie nasz Brazylijczyk bez dwóch zdań ma zwichrowany celownik, jednak stwarzał zagrożenie i doprawdy, niewiele zabrakło aby po pięknym przyjęciu z podbiciem, zmieścił piłkę w siatce. Jeśli dopracuje wykończenie akcji, biorąc razem z Lazarem Markoviciem dodatkowe godziny treningu, możliwym jest, że da nam jeszcze wiele radości.
Steven Gerrard: 5/10
Po spotkaniu z ekipą Arsene'a Wengera, zapamiętam go głównie z niezbyt dobrze bitych rzutów rożnych i wolnych, bezsensownego, nie dającego się po prostu nijak wyjaśnić, faulu po którym padł wyrównujący gol. W ostatnich minutach, wyglądał niczym męczennik, który oddałby tygodniówkę, byle tylko ktoś pozwolił mu przysiąść na kilka chwil na murawie, złapać oddech i pobawić się w ornitologa. Kilka crossów i przepychanie piłki do Coutinho to za mało, aby odcisnąć na drużynie swoje piętno i pchnąć ją do boju. Na szczęście, tym razem godnie zastępowali go inni.
Philippe Coutinho: 8/10, MOTM
Przed tym meczem chyba ktoś chłopakowi pokazał maszynę z napojami energetycznymi. Dwoił się i troił, operując zarówno na skrzydle, gdzie ładnie dopełniał się z Lallaną i Markoviciem jak i w środku pola. Jego radość po zdobyciu bramki otwierającej spotkanie to dla mnie jedna z najbardziej ekspresyjnych chwil, jakie w tym sezonie zafundowali nam The Reds. Gdyby nie szczęśliwa interwencja Mertesackera, zapewne podwoiłby swój dorobek bramkowy. Serce rośnie, obserwując jego udział w takich meczach, jak ten.
Lazar Markovic: 6/10
Mógł w pojedynkę zabić spotkanie, jednak dwa razy na jego drodze stanął Wojciech Szczęsny a kilka razy przerosło go plasowane, techniczne uderzenie. Mimo - lekko licząc - trzech doskonałych sytuacji, nasz Serb zdołał jedynie upewnić się, że coś takiego jak grawitacja istnieje faktycznie. No, chyba że upatrzył sobie kibiców siedzących wysoko za bramką, tego już się nie dowiemy. Dowiedzieliśmy się natomiast, że potrafi kreować sytuacje kolegom, nieźle czyta grę i po trudnych początkach na Anfield, nieśmiało zaczyna pokazywać swój talent, którym rozkochał w sobie kibiców innych drużyn, dla których przyszło mu grać.
Adam Lallana: 7/10
Błysnął pięknym przyjęciem piłki, gdy w pełnym biegu odwrócił się, wyprzedził defensora przyjezdnych a następnie posłał atomowe uderzenie, które niestety przeszło nad bramką. Dobrze poczynał sobie w ofensywie, co jakiś czas wspierając młodego Markovicia w środku pola. Nie stronił od gry zespołowej, co wespół ze świetnym meczem Coutinho, przynosiło nam wymierne korzyści. Ostatecznie nagrodzony asystą po rzucie rożnym w 97.minucie spotkania. Błyszczał.
Raheem Sterling: 7/10
Grał zespołowo, tego nie można mu odmówić. Przewijał się gdzieś w tle każdej groźniejszej akcji Liverpoolu, często nie notując nawet kontaktu z piłką, co jednak w zupełności wystarczało aby pochłonąć uwagę defensywy i zrobić miejsce innym zawodnikom w czerwonych koszulkach. To po jego rajdzie przed świetną sytuacją z rzutu wolnego stanął Gerrard.
Rezerwowi:
Fabio Borini: 5/10
Pochwała za charyzmę i wykreowanie sobie jednej stuprocentowej sytuacji, to bez dwóch zdań. Z sobie znanych powodów, zarobił głupią żółtą kartkę aby ledwie kilka minut później opuszczać boisko z czerwienią w pakiecie. Przerost ambicji, chęć zaimponowania, to wszystko korzyści, jednak w parze z nimi musi iść zimna kalkulacja, której naszemu Włochowi tym razem zabrakło.
Rickie Lambert: 3/10
Zameldował się na placu gry i udało mu się nie zarobić kartki. Choć po prawdzie, ciężko mi przypomnieć sobie jakąś sytuację z jego udziałem. Jak na 18 minut gry (od 80 do 90. minuty plus doliczone niemal dziewięć minut), trochę słabo, nieprawdaż?
Autor: Kinio25
Data publikacji: 23.12.2014 (zmod. 02.07.2020)