LIV
Liverpool
Premier League
05.01.2025
17:30
MUN
Manchester United
 
Osób online 1565

Część IX

Artykuł z cyklu Ian Rush


Finał Milk Cup 1982/83 był niemal powtórką sprzed dwunastu miesięcy. United wyszli na prowadzenie w pierwszej połowie za sprawą Normana Whiteside'a, dopadliśmy ich jednak po przerwie po bramce Alana Kennedy'ego. Doprowadziło to do dogrywki, w której Ronnie Whelan zdobył zwycięskiego gola.

Tamtego popołudnia nauczyłem się czegoś o Wembley. Murawa jest tam tak miękka, że wręcz osłabia organizm, szczególnie gdy dajesz z siebie wszystko przez 90 minut a potem każą ci jeszcze grać dogrywkę. Pod koniec byłem już potwornie wykończony, gdy nagle poczułem ukłucie w pachwinie.

Nie zwróciłem na to jednak większej uwagi. Następnego ranka za to ból był tak intensywny, że ledwo mogłem poruszyć nogą. Wszyscy zawodnicy, razem ze swoimi żonami i dziewczynami zostali w Londynie by uczestniczyć w dorocznej kolacji Proffesional Footballers Association. Przeleżałem więc pół dnia w basenie, licząc że uda mi się nieco podleczyć nogę. Ból zelżał, więc i ja byłem zrelaksowany tego wieczora. A cóż to okazał się być za wieczór dla Liverpoolu! Dochodziły do nas słuchy, że Kenny Dalglish ma wielką szansę na zgarnięcie nagrody Zawodnika Roku PFA, dlatego też wszyscy byliśmy zdeterminowani by go wspierać.

W połowie posiłku Graeme Souness dowiedział się, że rzeczywiście Kenny wygrał plebiscyt – ja zaś, kompletując dublet dla Liverpoolu, zostałem wybrany Młodym Zawodnikiem Roku. Ależ to był wspaniały moment! Zostać wybranym spośród tak wielu graczy, i to po raptem dwóch sezonach w First Division – to naprawdę było coś. Zamarłem jednak, kiedy zorientowałem się, że będę musiał przemówić przed tymi wszystkimi ludźmi. Przerwałem jedzenie i po prostu zabrałem się za butelkę wina, szukając w niej potrzebnej mi odwagi. Po drugiej stronie stołu siedział Kenny i wydawał się równie zestresowany jak ja. Był jednym z gigantów światowego futbolu, nigdy nie odczuwał strachu przed najbardziej nawet groźnymi obrońcami czy też tłumami wściekłych kibiców. A tu proszę, trema przed występem na scenie!

Na szczęście, nagrody wręczał Mike England, walijski manager. Bardzo mi to pomogło w trakcie odbierania statuetki. „Dzięki, tato!” - powiedziałem do niego, gdyż przez kilka lat zdążył o mnie powiedzieć tyle ciepłych słów, że reszta drużyny utrzymywała, iż na pewno musi on być moim ojcem. Mój mały żarcik spowodował wśród gości lekką wesołość, ja zaś wymamrotałem jeszcze kilka słów i wróciłem na miejsce. Czułem się naprawdę zaszczycony – w głównym plebiscycie, wygranym przez Dalglisha, byłem trzeci. Na dowód zaś tego, jak wysoko inni gracze nas oceniali, w pierwszej szóstce znaleźli się jeszcze Graeme Souness i Mark Lawrence.

Pachwina jednak nadal mi dokuczała. Była to tak naprawdę moja pierwsza poważniejsza kontuzja i nie bardzo wiedziałam jak się za to zabrać. Zaaplikowano mi leczenie, które uśmierzyło ból, wykluczając mnie jednak z kilku spotkań. Problem jednak wrócił i musiałem po prostu dać nodze solidnie odpocząć. Nie robiłem z tego tragedii – ligę mieliśmy już w kieszeni. Był to nasz prezent dla Boba Paisleya, który ogłosił, że z końcem sezonu odchodzi na emeryturę. O stabilności klubu niech świadczy fakt, że jego decyzja, mimo iż zasmuciła piłkarzy, nie wywołała paniki ani lęku.

W każdym innym klubie taka decyzja wzbudziłaby falę pytań i niepokoju. Chodziło wszak o odejście człowieka, który zapisał się w historii jako jeden z największych (kto wie czy nie największy) managerów w historii, wygrywając ligę sześciokrotnie w ciągu dziewięciu lat, trzy Puchary Ligi, trzy Puchary Europy i Puchar UEFA. Nie udało mu się zdobyć jedynie FA Cup. Souness, nasz kapitan, zdobył się nawet na wspaniały gest, nalegając by to właśnie Paisley wszedł na Royal Box na Wembley i odebrał zdobyty przed momentem Puchar Ligi.

Jego odejście oznaczało po prostu, iż kolejny członek słynnego sztabu, Joe Fagan zajmie jego miejsce, tak jak stało się z Paisleyem po odejściu Shanksa. Taka była droga Liverpoolu. Nic się nie mogło zmienić, no może oprócz tego, że musieliśmy się przyzwyczaić by mówić do Fagana „szefie”, zamiast po prostu Joe. Po co zmieniać zwycięską formułę, przepis, który w ostatnich dwudziestu latach doprowadził Liverpool na szczyty? Nie miałem żadnych obaw, szczególnie, że sezon skończył się dla mnie kolejną nagrodą Młodego Zawodnika Roku – tym razem była to nagroda Robinsons Barley Water.

Do statuetki dołączyli nowiutkie, pierwszorzędne auto, które jednak nie ucieszyło mnie zbytnio – za trzy kolejne przewinienia zabrano mi właśnie prawo jazdy! Sezon zakończył się dla mnie spektakularnie – porządną bójką między młodymi zawodnikami! Miało to miejsce w czasie kończącej sezon podróży do Izraela, gdzie mieliśmy zagrać mecz z lokalną drużyną z Tel – Avivu. W noc poprzedzającą spotkanie, część z nas zdecydowała się na relaks pod gołym niebem, w barze przy uroczym, miejskim rynku. Całkiem nieźle nam ten relaks szedł i wszyscy, bez wyjątku, byliśmy w pewnym momencie po prostu pijani. W zamroczeniu pamiętam tylko jak coś zahacza o moje plecy, ja zaś lecę przed siebie i ląduję twarzą na ziemi. David Hodgson, który dołączył do nas z Middlesbrough i został moim dobrym kumplem – jeździliśmy często razem na treningi – jako pierwszy szukał zemsty za mnie.

„Kto to zrobił? Kto popchnął mojego kumpla Rushy'ego!?” - krzyczał. Złapałem powoli pion a Hodgy już brał się bary z Ronniem Whelanem. Potem był już tylko chaos i ja razem z Hodgsonem kontra reszta ekipy. Musiało to wyglądać jak na westernach drugiej kategorii, razem ze wszystkimi latającymi butelkami i stołami do góry nogami. Alan Kennedy, który był najtrzeźwiejszy, próbował nas rozdzielać – skończył z podbitym okiem, wyłapując skierowanego w moją stronę sierpowego Johna McGregora.

Następnego ranka cała afera stała się największym od lat pretekstem do śmiechu, szczególnie dla starszych graczy, którzy robili sobie z nas niemiłosiernie jaja. Musiało to dotrzeć i do Boba Paisleya. Zebrał nas i zapytał: „Gadać, kto się bił?” Kennedy z podbitym okiem, ja z pociętym czołem...dowody były dość przekonujące. Zgodnie jednak stwierdziliśmy, że „To nie my” i Bob, po wymamrotaniu pod nosem paru przekleństw odstąpił, kręcąc tylko znacząco głową. Nie wyciągnął żadnych dalszych konsekwencji, my zaś zrobiliśmy zrzutkę na pokrycie szkód. Do dziś się zastanawiam, czy Paisley nie poczuł czasem ulgi, wiedząc, że będzie to jego ostatni mecz w Liverpoolu!



Autor: Openmind
Data publikacji: 11.07.2011 (zmod. 02.07.2020)