Emerytura, osiągnięcia i inne
Artykuł z cyklu Bill Shankly
Emerytura
Bill Shankly tak bardzo kochał piłkę, że jego decyzja o odejściu na emeryturę w 1974 roku zaszokowała cały świat. Najbliżsi jak najbardziej go rozumieli – nieprzerwane problemy i życie menadżera prowadzącego jeden z najlepszych klubów na świecie było pełne stresu i już nie potrafił sprostać tym wyzwaniom. Gdy obejmował Liverpool w 1959 roku, zespół z Anfield był zwyczajną drużyną z drugiej ligi i czekało go bardzo trudne zadanie, by ten zespół powrócił na wyżyny i grał tak, jak się tego oczekuje od drużyny z wielkiego miasta.
Poza boiskiem Shankly także wykonał kawał dobrej roboty, zrobił z Melwood naprawdę porządny ośrodek treningowy, również na Anfield doszło do wielu pozytywnych zmian. Powiem więcej, Shankly upewnił się, że odda klub w dobre ręce, dzięki bardzo uważnej i ciężkiej pracy ze zdolnym sztabem szkoleniowym. To wszystko wymagało ciągłej uwagi Billa, musiał brać odpowiedzialność za klub zarówno na boisku, jak i poza nim. Gdy już zbliżała się 60-tka, nic dziwnego, że powiedział sobie „dość”.
Bill chciał spędził więcej czasu ze swoją małżonką Ness, a także poświęcić uwagę wnukom. Istnieją dowody, które sugerują, że Ness już jeden sezon wcześniej błagała Billa, żeby zakończył pracę w klubie, widząc, jak wiele sił go to kosztuje.
Jednak trzeba pamiętać, że prawdą jest, iż zaraz po odejściu na emeryturę, Shanks żałował tego ruchu. Gdy przyszedł sierpień i rozpoczął się nowy sezon, Bill wrócił do Melwood, trenował razem z piłkarzami, ciesząc się z pogawędek z kolegami i z szansy na założenie piłkarskich butów. Jednak to była trochę dziwna sytuacja dla samych zawodników. Naturalnie zwracali się do niego „trenerze”, a to podważało pozycję ówczesnego menedżera Boba Paisleya.
Liverpool Football Club znalazł się w sytuacji bez wyjścia i musiał zabronić Shanksowi wstępu do Melwood. Nie było innej możliwości. Fani wtedy nie znali wszystkich szczegółów, tylko słyszeli, że Shankly nie jest mile widziany w Melwood i zaczęły krążyć plotki, że zostawił klub, żeby szukać pracy w innym zespole. Po zwycięstwie w finale FA Cup nastały trudne miesiące dla klubu i największego menadżera w historii drużyny. Wydawało się, że obie strony popadły ze sobą w konflikt.
Naturalną reakcją w takiej sytuacji jest obwinienie klubu. Jak mogli w taki sposób potraktować legendę klubu? Wszyscy uważali, że idealnym rozwiązaniem byłoby powierzenie Billowi stanowiska w prezydium klubu, gdzie pełniłby rolę takiego ojca chrzestnego i tym samym pozycja Paisleya nie byłaby podważana. Oczywiście, to nie było takie proste.
Kilka lat wcześniej, wielki menadżer urodzony w Szkocji, Matt Busby zrezygnował z prowadzenia Manchesteru United, ale klub zaproponował mu stanowisko w zarządzie. Nowy trener Wilf McGuiness musiał pracować ze świadomością, że obserwuje i ocenia go jego poprzednik. Dla McGuinessa był to spory ciężar, a nie pomoc, jakby się mogło powszechnie wydawać. W klubie zapanował zamęt i tak naprawdę nikt już nie wiedział, kto tak naprawdę ma nad wszystkim sprawować kontrolę. Sir Matt miał wpływ na wszystkie decyzje i to do niego zarząd zwrócił się o pomoc, gdy Wilf został wkrótce zwolniony. Jednak nie dało już się powstrzymać tendencji spadkowej w klubie i w 1974 roku – tym samym, w którym Shankly odszedł na emeryturę - Manchester United znalazł się w drugiej lidze. Zarząd Liverpoolu na pewno uważnie śledził wydarzenia z Old Trafford i wiedział, że nie można popełnić tego samego błędu.
Przez wiele lat Bill wiele rozmawiał z włodarzami klubu i wyraźnie z tych rozmów wynikało, że Szkot nie jest zainteresowany dołączeniem do ich grona. Bill czuł wyraźną niechęć do wszelkiego rodzaju prezesów, którą wyniósł ze swoich pierwszych dni w Glenbuck, gdzie właściciele kopalni często własne korzyści cenili bardziej niż bezpieczeństwo pracowników. Miał także różne spory z włodarzami poprzednich klubów, zazwyczaj chodziło o pieniądze i brak ambicji. Jednak najbardziej zarzucał im brak zainteresowania piłką. Większość z nich w ogóle nie interesowała się futbolem i Bill nie potrafił zrozumieć, jak można prowadzić piłkarski klub tylko dla pieniędzy. Liverpool znał te poglądy Shanksa i bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Shankly nie będzie chciał obejmować żadnego stanowiska w zarządzie klubu.
W końcu, gdy doszło do tego, że piłkarze nazywali go trenerem, gdy już nie piastował tego stanowiska, klub nie miał wyjścia i musiał poprosić Szkota, żeby nie pokazywał się w Melwood. Tak naprawdę nikt nie był winien zaistniałej sytuacji. Po prostu zły rozwój wypadków spowodował, że niektóre osoby poczuły się dotknięte. Shankly bardzo szybko doszedł do siebie po tych wydarzeniach i tak naprawdę po odejściu na emeryturę był jeszcze bardziej zapracowany. Liverpool wiedział, że już nie można liczyć na jego powrót, ale inne klubu ciągle miały inne zdanie na ten temat. Jeździł po całym kraju obserwując piłkarzy i oglądając mecze różnych zespołów, tylko dlatego, że jakiś klub go o to poprosił. Wielu menadżerów dzwoniło do Billa z zapytaniem o opinię na temat konkretnego piłkarza, czy danej taktyki. On zawsze kochał piłkę.
Mieszkał nieopodal Bellefield (boisko treningowe Evertonu) i często tam chodził trenować, udowadniając tym samym, że jego wypowiedzi na temat rywala The Reds miały znaczenie tylko i wyłącznie psychologiczne. On mógł rozmawiać z każdym o futbolu, poszedłby wszędzie, żeby jeszcze pograć w piłkę, bowiem on po prostu kochał futbol.
Bardzo często można było go spotkać w niedzielę rano w parku nieopodal jego domu, gdzie zachęcał dzieci do gry w Lidze Niedzielnej. Teraz ten park został nazwany „Boiska Billa Shankly’ego”.
Jego odejście na emeryturę spowodowało, że spojrzał na futbol z innej perspektywy. Sam mówił, jak wiele się dowiedział na temat piłki dzięki temu innemu spojrzeniu. Miał także więcej czasu dla rodziny, więc moim zdaniem, cieszył się życiem po rozbracie z zawodową piłką.
Pewne jest jednak, że kibice Liverpoolu czują ogromną stratę i frustrację, gdy przypominają sobie, że Shankly odszedł z tego świata bez publicznego pogodzenia się z Liverpoolem. Jak to zwykle bywa na świecie, jego śmierć we wrześniu 1981 roku sprawiła, że jego współpracownicy w końcu tak naprawdę zrozumieli, jak wiele dobrego zrobił w życiu. W ten sposób powstało „Shankly Gates”, a trybuna Anfield Road została poświęcona właśnie jemu. Lepiej późno niż wcale, jednak zdaniem wielu nie był to adekwatny hołd dla człowieka, który wprowadził ten klub na europejskie salony. Dopiero w grudniu 1997 roku, gdy lokalny artysta wyrzeźbił jego pomnik, który stanął pod ukochaną The Kop, został odpowiednio nagrodzony.
W czasie krótszym niż rok miasto Liverpool straciło Billa Shankly’ego i Johna Lennona – dwóch ludzi, którzy byli głównie odpowiedzialni za wzrost popularności miasta z Zachodniej Anglii w latach sześćdziesiątych. W jednym z nieśmiertelnych cytatów John Lennon pisał:
”Bohater klasy robotniczej, to jest ktoś”
Pewnie nawet sobie nie wyobraża, jak idealnie to określenie pasuje do człowieka, który żył zaledwie kilka miesięcy dłużej od niego.
Pomnik
4 grudnia 1997 roku, pomnik Billa Shankly’ego, stworzony z brązu przez Toma Murphy’ego, artystę mieszkającego w Liverpoolu, został oficjalnie postawiony u stóp The Kop. Ponad dwumetrowy posąg ukazuje Shanksa w naturalnej pozycji, z zawiniętym na szyi szalem, zbierającego oklaski od szalonych fanów.
Na podstawie pomnika widnieje napis: „Bill Shankly – uszczęśliwiał ludzi”
Poza, w jakiej Bill jest ukazany na pomniku, została wybrana przez Murphy’ego i reprezentuje rok 1973, gdy Shankly wraz ze swoim zespołem pokazywali kibicom Puchar Europy. Młody chłopak rzucił wtedy szalik do stóp Shanksa, a nadgorliwy policjant od razu kopnął ten atrybut każdego kibica. Trener The Reds od razu go za to zganił. „Dla Ciebie to tylko szalik, ale dla tego chłopaka to całe życie.” Następnie Shankly podniósł szalik i obwiązał sobie nim szyję.
Murphy oglądał zdjęcia, filmy, rozmawiał z Nessie – wdową po Billu, byłymi zawodnikami The Reds, zanim zaczął pracę nad stworzeniem tej statuy, która waży ¾ tony i stoi na podeście zrobionym z czerwonego granitu. Pomnik został sfinansowany przez sponsora klubu – Carlsberg.
Pomnik odsłonił nikt inny, jak Ron Yeats – jeden z najlepszych i ulubionych transferów Billa. Ron powiedział:
„Ile by nie mówić, to i tak będzie za mało, tak wiele Bill wniósł do Liverpool Football Club. Dla każdego menadżera łatwo jest objąć posadę w klubie, który dobrze prosperuje, zdobywa trofea, który ma już stworzone wszystkie niezbędne struktury, ale gdy Bill przybył na Anfield, cały klub był pogrążony w chaosie – drużyna, stadion. Walczył ze wszystkich sił, by stworzyć wielki klub i to mu się udało.”
Ówczesny menedżer Liverpoolu Roy Evans oddał hołd Billowi:
„Dla Shanksa zawsze najważniejsi byli ludzie, a ten pomnik tylko to podkreśla. Shankly stworzył podstawy i całą legendę klubu. Zbliża się mecz z United, ale nikt nie musi mi przypominać, czym jest Liverpool i jak ważny dla wszystkich jest Shanks.”
„Byli inni, którzy także przysłużyli się tej drużynie, ale Shanks żył piłką, był pierwszy i robił wszystko fantastycznie.”
„Był inspiracją dla wielu ludzi, dla mnie również. Joe Fagan i Bob Paisley również cieszą się moim szacunkiem, byli wspaniali na swój własny sposób. Shanks poradziłby sobie bez problemu we współczesnym futbolu, ale chyba nie byłby zadowolony, widząc, jak to wszystko się teraz rozgrywa.”
„Przez kilka lat nie zdobył żadnych poważnych trofeów i gdyby działo się to w dzisiejszych czasach ciążyłaby na nim ogromna presja, jak teraz na nas. Na pewno nie podobałby mu się wpływ mediów i pieniędzy, ale piłka idzie w tym kierunku, pieniędzy przez media, i Bill musiałby się z tym pogodzić.”
Tom Murphy powiedział: „Chciałem, żeby ten pomnik wyglądał, jak żywy człowiek. Wybrałem tę pozycję, ponieważ ludzie od razu będą ją rozpoznawać – ręce rozłożone w geście triumfu, oznaczające zwycięstwo na oczach wielu kibiców.”
Na ceremonię przybyli zarówno dawni, jak i obecni piłkarze Liverpoolu. Yeats, Tommy Lawrence, Chris Lawler, Gerry Byrne, Willie Stevenson, Ian Callaghan, Roger Hunt, Ian St. John i Peter Thomson – oni reprezentowali wspaniałą drużynę Shanksa z lat sześćdziesiątych. Teraz chcieli złożyć mu hołd.
Callaghan, rekordzista klubu pod względem występów w barwach The Reds (848):
„Wiem, że już mamy ‘Shankly Gates” od jakiegoś czasu, ale ten pomnik musiał zostać stworzony, ponieważ Bill miał największy wpływ na ten klub w całej jego historii.”
„Przybyłem na Anfield jako amator na rok zanim Shankly został menadżerem i to właśnie on przekonał moich rodziców, że powinienem zostać profesjonalnym piłkarzem. Był dla mnie jak ojciec i to on zapoczątkował moją karierę i całe lata świetności w klubie. Liverpool zajmuje obecnie taką pozycję, a nie inną właśnie dzięki niemu.”
Piłkarze z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych również byli obecni na tej ceremonii – Phil Tompson, Alan Kennedy, David Fairclough, Kevin McDonald, Peter Cormack, Ronnie Whelan, David Johnson, Steve Heighway i Brian Hall stawili się razem z rodziną i przyjaciółmi Billa, niektórzy przybyli z Ayrshire, był nawet jego były kolega klubowy z Preston North End i późniejszy rywal – Tommy Docherty.
Z piłkarzy ówcześnie grających na Anfield obecni byli: Karl Heinz Riedle, Steve McManaman i Oyvind Leonhardsen.
Życie i śmierć
Wiele wypowiedzi Billa Shankly’ego zyskało status legend i przetrwało do dzisiaj. Oczywiście najsłynniejszym i najczęściej wypowiadanym cytatem jest ten na temat „życia i śmierci.” Ta wypowiedź w zasadzie definiuje Shanksa i na pewno zyskała sobie miejsce we wszystkich książkach z cytatami wielkich ludzi. Oczywiście po wydarzeniach na Heysel i Hillsborough zaczęto te słowa odbierać gorzej, zwłaszcza w ukochanym przez Billa Liverpoolu, który tymi tragediami został dotknięty najbardziej. A porażająca ironią jest to, że wzniesiona na jego cześć „Shankly Gates” stoi tuż obok pomnika Wiecznego Ognia Hillsborough – zaplanowana decyzja, czy przypadkowy przebłysk geniuszu?
Ciężko jest się nie zgodzić z tymi, którzy teraz podważają słowa Shanksa. W świetle Raportu Taylora, który zapoczątkował rewolucję w piłce, niewiele jest osób, które zgadzałyby się z tym cytatem, ponieważ wspomnienia wciąż są bardzo bliskie, a pamięć o tych, którzy odeszli z tego świata jest nadal bolesna. Jednak Ian St. John, który podobno był wtedy z Billem, gdy Szkot wygłaszał te słowa, jest pewien, że zostały one wyrwane z kontekstu i tak naprawdę Shankly miał co innego na myśli. Według mnie powinniśmy szukać w tych słowach większej prawdy, którą Bill tam ukrył.
Gdy wypowiedział te słowa pod koniec lat sześćdziesiątych, zostały one odebrane jako skierowane do wszystkich ludzi, którzy żyli futbolem. Trafiły do umysłów tych wszystkich, którzy w czwartkowy dzień w pracy już myśleli o zbliżającym się sobotnim meczu. Uznane zostały za prawdziwe przez ludzi, którzy popadali w prawdziwą depresję, gdy ich ukochana drużyna przegrywała mecz tracąc bramkę w ostatniej minucie. Prawdziwą wielkością tych słów było to, że odnosiły się do KAŻDEGO, kto nazywał się kibicem, niezależnie, czy wspierał drużynę słabą, czy zespół walczący o trofea. Jeśli ten zespół był dla Ciebie ważny, to było to prawdziwe i ta pasja była przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Ja też byłem w ten sposób wychowany. Mój ojciec, jeszcze gdy byłem małym dzieckiem, zabierał mnie na Anfield i już w zasadzie od urodzenia zaszczepiano we mnie tą pasję. To miało ogromne znaczenie. Wspólna radość i smutek wszystkich stojących na trybunach łączyły nas w niewyobrażalne więzi. Myślę, że właśnie stąd wywodzą się słowa Shanksa. On nie chciał strywializować życia i śmierci, ale mówiąc te słowa, chciał podkreślić, jak ważna jest ta gra, którą kocha on i miliony ludzi na ziemi.
Oczywiście piłka nożna nie jest ważniejsza od życia i śmierci i nie sądzę, żeby Bill Shankly tak myślał. Jednak uważam, że zdawał sobie sprawę z głównej zasady humanizmu – życie nie ma sensu, jeśli nic dla ciebie nie jest ważne. To jest prawdziwe znaczenie tych słów – w życiu każdego człowieka powinna być pasja. Czy futbol jest dobrym wyborem, czy nie to już dyskusja na zupełnie inny dzień!
Osobiste odczucia Dereka Dohrena na temat słynnego cytatu Billa Shankly’ego
Osiągnięcia Billa
Jako piłkarz (wszystkie z Preston North End):
- 1933/34 - drugie miejsce w Division 2
- 1936/37 - finał FA Cup
- 1937/38 - wygranie FA Cup
- 7 występów w reprezentacji Szkocji
Jako menedżer (wszystkie z Liverpoolem):
- 1961/62 - mistrzostwo Division 2
- 1963/64 - mistrzostwo Division 1
- 1964/65 - wygranie FA Cup
- 1965/66 - mistrzostwo Division 1, finał Pucharu Zdobywców Pucharów
- 1968/69 - drugie miejsce w Division 1
- 1970/71 - finał FA Cup
- 1972/73 - mistrzostwo Division 1, wygranie Pucharu UEFA
- 1973/74 - wygranie FA Cup, drugie miejsce w Division 1
Data publikacji: 20.10.2009 (zmod. 02.07.2020)