Pierwszy zlot (2005)
Artykuł z cyklu Zloty Fanów
28 lipiec, godzina 6.50: I Zlot Fanów Liverpoolu zrzeszonych na www.lfc.pl czas zacząć... Spotykam się z Airem na skrzyżowaniu pod okolicznym monopolem i udajemy się w kierunku dworca PKS. Wsiadamy w autobus i zmierzamy ni mniej, ni więcej do Torunia. Odbywamy podróż, podczas której najczęściej używane są różnorakie przekleństwa, bo tak fatalnego kierowcy już dawno nie spotkaliśmy... W Grodzie Kopernika czeka na nas kolejny autobus, tym razem do Inowrocławia, zakontraktowany na godzinę 9:00. Na tamtejszy dworzec wjeżdżamy o 8.59, gdy nasz bus do Ino właśnie przymierzał się do odjazdu.
Na szczęście Air popisał się znakomitym refleksem i rzucając się pod jego koła zatrzymał kierowcę. Jedno czerwone światło na skrzyżowaniu w Toruniu więcej i byłaby zbita dupa... Trasa do Ino przebiega spokojnie, podziwiamy widoki, rozprawiamy o budowie autostrad itp. W międzyczasie dzwoni do nas Arti i błagalnym głosem pyta o drogę, gdyż dojechał nie do tego Ostrowa co trzeba. Air radzi mu zajrzeć w mapę i rozmowa się urywa. W końcu dojeżdżamy do Inowrocławia, a konkretniej na tamtejszy dworzec. Naszym kontaktem ma być chłopiec w czerwonej czapeczce, zwany potocznie ZAPIM. Po chwili namysłu witamy się z Naszym kolegą, chwila rozmowy i czas na kolejną część podróży. Naszym kolejnym miejscem przeznaczenia jest Przyjezierze, dlatego też wsiadamy do autobusu zmierzającego w tamtejszym kierunku. (to chyba logiczne, nie ?) Po 30 minutach męczarni (czytaj: śpiewy jakiś osłów w autobusie) docieramy do Przyjezierza.
Jesteśmy
Najbliższy autobus do Ostrowa mamy za godzinę, także mając w pamięci notkę na stronie gospodarstwa MILENA o treści mniej więcej takiej ”Odległość od kurortu Przyjezierze – 1500 m”, pełni wiary we własne siły ruszamy w kierunku wyżej wymienionej wsi. Co się okazało... Otóż okazało się, że te ”1500 metrów” wydłużyło się do siedmiu kilometrów (w tym miejscu serdeczne pozdrowienia dla Pani Irenki), no ale przecież nie będziemy się czepiać szczegółów, co nie ? Bądź co bądź docieramy w końcu do naszego miejsca przeznaczenia. W bramie wita nas przesympatyczny Arti, następują pierwsze uściski przyjaźni, czułe słowa i takie tam duperele. Po ok. 2 godzinach dociera do nas nie kto inny, jak sam Wieviór we własnej osobie. I teraz muszę napisać 2 słowa o Nim, bo w moim odczuciu było to największe zaskoczenie zlotu. Zupełnie inaczej sobie Pawła wyobrażałem, a zupełnie kim innym się okazał. Kim się okazał ? Już mówię. Otóż okazał się totalnym luzakiem, zajebistym kolesiem, który zupełnie odbiega od wizerunku Wievióra jakiego wcześniej znałem ze strony. Wielki plus dla Niego. Po kolejnej w tym dniu wymianie uścisków poszliśmy się rozpakować, poznaliśmy Naszych sąsiadów i z niecierpliwością oczekiwaliśmy kolejnych zlotowiczów...
Doczekaliśmy się tylko (a właściwie, to aż) Belaizy z mężem (Arkiem), bo reszta, że tak brzydko powiem, zachowała się jak gówniarze i dała dupy. No ale trudno, ich życie, ich wybór... Nie wnikam tu w czyjeś poczucie obowiązku i dotrzymania słowa... Staropolskie przysłowie jednak mówi ”Liczy się jakość, a nie ilość” i tak też było w tym przypadku, gdyż takiego odjechanego małżeństwa jak Iza z Arasem jeszcze w życiu nie spotkałem. Bez bicia mogę przyznać, że chciałbym kiedyś mieć z moją przyszłą żoną takie układy, jakie miała ze sobą ta dwójka. Przywitaliśmy się, wycałowaliśmy i poszliśmy do sklepu (jedynego zresztą w promieniu 5 km) Pod sklepem, jak to często bywa na wsiach, zastaliśmy grupkę podpitych miejscowych, jednak byli o dziwo spokojni . Za to w środku, totalne zaskoczenie... Dżizus, istny supermarket. Można było kupić prawie wszystko. My poprzestaliśmy jednak tylko na rzeczy najważniejszej, czyli połowie lodówki piwa oraz kilku drobnych dodatkach, takich jak chleb, konserwy, zupki chińskie i tym podobne wiktuały, bez których dałoby się przeżyć.
Grill
Wieczorem rozpaliliśmy grilla przy niewielkiej pomocy taty Artiego (a tak właściwie, to tata Artiego rozpalił go sam przy naszym niewielkim wkładzie) i delektowaliśmy się kiełbaskami oglądając archiwalny mecz LFC – Alaves z finału Pucharu UEFA. Coś wspaniałego.
Następne dni
Następnego dnia, z samego rana, udaliśmy się do kurortu Przyjezierze. Przed wyjściem, Pani Irenka wytłumaczyła Nam, jak można dojść tam skrótem przez las, ale nie słuchaliśmy chyba dojść uważnie, bo się zgubiliśmy w tymże lesie, i na plażę trafiliśmy dopiero po 1.5 godziny. Ale warto było. Wszyscy ubrani w klubowe stroje, szaliki, ręczniki i tym podobne gadżety przeparadowaliśmy przez pół miasteczka, wzbudzając niemałą sensację. Na plaży totalna idylla: gra w piłkę, zabawy w wodzie, podziwianie pięknych widoków dookoła (nie mylić z krajobrazami) Później obiadek w którejś z miejscowych restauracji i powrót do ośrodka.
I od tej pory, każdy Nasz kolejny dzień wyglądał dokładnie tak samo... (dla mniej kumatych rozrysuje schemat: śniadanie -> wyjście na plażę -> obiad -> powrót do Ostrowa -> grill -> posiadówka przy piwku do białego rana) Sielanka trwała i trwała...
Aż w końcu nadeszła jakże niechciana przez Nas niedziela, kiedy to musieliśmy wracać. Przed zlotem, nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogę tak zżyć się z innymi Liverpoolczykami, i że będzie mi tak bardzo żal wracać do domu... A jednak. W tym miejscu chciałbym podziękować wszystkim obecnym, dzięki którym nie zapomnę tego z pozoru krótkiego, ale jakże wspaniałego wypadu do końca życia. Mam nadzieję, że w przyszłym roku również uda mi się pojechać na zlot i będzie tak samo fajnie, jak w tym roku. Bo fajniej, już być nie może... Pozdrawiam serdecznie.
007
Lista zlotowiczów
1. Arti
2. Wievior
3. Belaiza
4. Arek
5. Zapi
6. Air
7. 007
8. Mama Artiego
9. Tata Artiego
Data publikacji: 31.10.2009 (zmod. 02.07.2020)