LIV
Liverpool
Premier League
02.11.2024
16:00
BHA
Brighton & Hove Albion
 
Osób online 1593

Trzeci zlot (2007)

Artykuł z cyklu Zloty Fanów


Dla mnie i Kazika III Zlot fanów pod banderą LFC.pl zaczął się już w środę, 8 sierpnia. Równo o 13.00 opuściliśmy Sopot udając się na południe. Nim jednak dotarliśmy do Grotnik, mieliśmy jeszcze jeden przystanek – Rypin. Miejsce zamieszkania redaktora naczelnego – Aira, okazało się wyjątkowo niełatwo dostępnym. 4 minuty na przesiadkę z Laskowicach, czekający na nas pociąg do Brodnicy i wyczerpujący bieg na PKS do Rypina, to tylko część atrakcji, które nas po drodze spotkały.

U Aira

Nie mniej jednak, o 18.00 zostaliśmy już przywitani przez Adriana. Kilka minut spaceru i byliśmy u niego. Air poczęstował nas, na długo wcześniej zapowiadaną, słynną rypińską ... cóż mogę powiedzieć – warto było się spóźnić do Brodnicy i nic nie jeść, by poczekać jeszcze godzinkę i zjeść coś takiego! Na kilka chwil przyszła jeszcze Ania, z którą rano mieliśmy wyruszyć do Grotnik. Usiedliśmy przed telewizorem czekając na mecz Zagłębia Lubin ze Steauą. Zaczęło się dobrze, jak się skończyło – każdy wie. My natomiast z Adrianem podczas meczu przeglądaliśmy listę uczestników. Tu padło pierwsze, nadające się do najlepszych cytatów, hasło zlotu:

Air: „W sobotę dojedzie jeszcze zbsone.”

Kazik(który siedział za nami i do tego momentu niewiele zwracał na nas uwagi): „Kto?”

Wieviór: „zbsone!”

Kazik: „Kto k*rwa przyjedzie z psem?”

Zamówiliśmy jeszcze pizzę, w międzyczasie wpadł Dominik, znany ludziom, którzy byli na pierwszym zlocie, na forum istniejący pod nickiem 007. Dobrze było go zobaczyć po dwóch latach przerwy. Dostaliśmy jeszcze smutną wiadomość od Liverpoollovera. Krzysiu zdecydował się nie jechać na zlot… powód… coż, kto zna, ten zna! :]

Nazajutrz wstaliśmy już o 7.00, zjedliśmy migiem śniadanie i udaliśmy się na PKS do Włocławka, kilka minut opóźnienia, dużo przystanków i znów mogliśmy nie zdążyć na pociąg do Grotnik. Udało się, i już o 10.17 opuściliśmy krainę najlepszego keczupu, udając się do Kutna. W pociągu śmiechu było co nie miara, usiedliśmy bowiem z dwójką „indian”. Po 40 minutach drogi, byliśmy już w miejscu naszej kolejnej przesiadki. W Kutnie zjedliśmy coś z miejscowymi osami i o 11.48 wsiedliśmy w pociąg do Grotnik, by wysiąść godzinę później pełni obaw czy to jest w ogóle to miejsce.

Pierwszy dzień

Kilka minut przed 13.00 wysiadamy z pociągu i spotykamy się już z pierwszymi fanami The Reds. Czekają na nas Jacek, Mitchell, Mag, Juras, OlaF i Wojtek. Pierwsze uściski, podania ręki i po chwili ruszamy na ośrodek Boruta. Śmiechu było po raz kolejny wiele, nim nawet doszliśmy kilka razy zabolał już brzuch. Telefony do Artiego, który razem z Dominicem, Siarą i Witzem oraz Levym był już na miejscu, zakończyły się fiaskiem. Nasz Knurowianin bowiem na technice szacowania się zupełnie nie zna i mówił nam, że idzie się zaledwie z pięć minutek… co oczywiście okazało się zupełną bzdurą.

Byliśmy już niedaleko ośrodka, gdy minął nas busik jadący z rzeszowską i oświęcimską ekipą oraz Bananem. Pierwsze uściski, ze starymi, jak też nowymi zlotowiczami. Dziewczyny dumnie zaprezentowały się w czerwonych barwach, pięknie było wszystkich znów zobaczyć, czy też na nowo poznać. Chwilę później byliśmy już przy bramie ośrodka, gdzie czekali na nas chłopaki. Po raz kolejny trzeba było wyciągnąć ręce z kieszeń i powitać kolejnych zlotowiczów.

Szybko sprawdziliśmy wzrost Levego, by stwierdzić, że jego dumne wypowiedzi o 175 cm sprzed zlotu okazały się tylko w lekkim stopniu ściemą, po czym ruszyliśmy do ośrodka. Razem z Adrianem udaliśmy się do właściciela. Kierowniczek okazał się co najmniej troszkę niedorobiony, śmiać się z Airem mieliśmy jeszcze nie raz przy okazji wizyt u niego. Ustaliliśmy co i jak, dostaliśmy klucze, zebraliśmy ludzi przy stole od grilla i rozmieściliśmy w pokojach. Problemu trochę przy tym było, bo choć każdy był chętny by spać z każdym innym, bardziej niż by można się po zdrowych ludziach spodziewać, to jednak musieliśmy wziąć pod uwagę zlotowiczów, którzy mieli dojechać później, a w szczególności Owena i jego ziomków.

Zostały rozdane zlotowe koszulki. Rozeszliśmy się do pokoi i porozkładaliśmy wstępnie rzeczy, przywitaliśmy kolejnych zlotowiczów – Angelę z Pelcem oraz Paulinkę i lfc, którzy przyjechali samochodem z Warszawy. Krótko po tym znowu zwołaliśmy zbiórkę przy grillu, gdyż ekipa w osobach Ani, Aira, Angeli, Pelca i Wievióra, wybierała się do Zgierza po zakupy. Zebraliśmy zamówienia na alkohol i wyruszyliśmy z pieniędzmi „prawie-zlotowiczów”. Mieliśmy okrągłe 300 zł, i to też w ciągu tych czterech dni wydaliśmy na jedzenie. Trzeba w tym miejscu podziękować tym, którzy zrezygnowali, dzięki czemu nie musieliśmy robić zrzutki. Ivan88, Kamila, Cowboy, Arturrro, Liverpoollover, Adi – dzięki Wam mieliśmy co jeść!

Tesco w Zgierzu okazało się sklepem mającym tylko duże butelki piwa, stąd też każdy ze zlotowiczów raczył się pierwszej nocy większą ilością alkoholu niż podejrzewał. Narzekań jednak słychać nie było :] Zakupową grupą zaliczyliśmy jeszcze McDonalds’a, by się nieco pożywić. Tam też dzięki telewizji otrzymaliśmy prognozę pogody, która brzmiała mniej więcej tak:

„Przez Polskę ze wschodu idzie chmura wielkości połowy województwa podlaskiego.”

Nieco miny nam zrzedły, jednak przepowiadanym deszczem aż tak się nie przejęliśmy. Wróciliśmy do Grotnik by zobaczyć, że zlotowicze pod naszą nieobecność zaczęli już strzelać z wiatrówki Mitch’a. Zabawa przy tym była przednia a poziom wyjątkowo wysoki. Nazajutrz odbył się konkurs strzelecki.

Pojawił się Owen55 z całą rodziną, wywołując nie małe zamieszanie, Owenowie zostali rozlokowani w pokojach i zaczęła się wyżerka. Przy kolacji, na której każdy szamał z niesamowitym zapałem, wyciągnięta przez Masacrę została zlotowa flaga. Trzeba Jackowi przyznać, że nasz baner okazał się lepszy, niż można było sobie tylko wyobrażać. Wręcz Masakryczny! Zrobiliśmy kilka zdjęć i powiesiliśmy nasze nowe czerwone płótno koło flagi z roku poprzedniego na płotku przy grillu, zrobiliśmy kilka zdjęć i wróciliśmy do kolacji.

W międzyczasie dostaliśmy klucze do świetlicy – istnego pokoju rozrywki z dwoma stołami ping-ponga oraz piłkarzykami. Wielu zlotowiczów naprawdę świetnie radziło sobie w obu tych dyscyplinach. Przy stole do piłkarzyków najlepiej trafiał Levy, Pelcu i Mitchell. Chłopaki potrafili spuścić niesamowity łomot. Szczególnie dobrze grał Levy, który w pojedynku jeden na dwóch, z pozostałą dwójką przegrał zaledwie 5-10. O umiejętnościach Levego miałem też okazję przekonać się z Kaziem bodajże w piątek rano, kiedy to najpierw wpakował nam osiem bramek z rzędu, potem doszedł do niego Pelcu i wynik do jaja utrzymywał się do 13 ich bramki, kiedy to z Kaziem zrobiliśmy zmianę, ja przeniosłem się do obrony i podałem na prawe skrzydło, skąd Kazimierz Wielki niczym Pennant z Chelsea zapakował w długi róg! Wielokrotne roszady po naszej stronie przyniosły skutek, i potem strzeliliśmy kilka bramek, tracąc co prawda kolejny wór, ale śmiech przy przesuwaniu poprzez ambicję, tego dość delikatnego stołu, w róg pokoju było mnóstwo.

W ping-ponga niemalże wszyscy grali świetnie, ciężko tak naprawdę stwierdzić, kto najlepiej. Graliśmy jeden na jednego, w debla oraz w niesamowitego biegańca, czy jak to Angela woli nazywać – wariata. Nazwa ta ma w sobie mnóstwo prawdy.

Podczas pierwszej nocy kontuzji nabawił się Adrian, kiedy to po wyjściu ze stolicy, zlotowicze w grupie Kazik, Daniel, Across, Levy, Air i Wieviór zaczęli skakać wykrzykując słynne już hasło „Kto nie skacze ten za Chelsea!”. Młody niefortunnie spadł Kanadyjczykowi na nogę, która Adrianowi spuchła tak okropnie, że ledwo się chłopaczyna poruszał.

Przez cały czwartek najlepiej bawił się chyba Across. Otwierający kolejne puszki piwa Piotras razem z Kazikiem zabawiali towarzystwo do późna w nocy, impreza ze świetlicy po pewnym czasie przeniosła się do pokoi, gdzie bawiliśmy w nieco mniejszych grupkach. Popularny 'Budzik' odwiedził tej nocy chyba każdy, zresztą, nikt w jednym dłużej nie siedział. W pewnym momencie do mojego pokoju wpadł Kazik, błagając mnie o odstąpienie ostatniego piwa. Oddałem mu je do rąk, tylko po to, by 2 minuty później dowiedzieć się, że butelka, jeszcze nawet nie otworzona, została zbita.

Piątek

Piątkowy poranek zaczął się od biesiady przy stole, raczyliśmy się chlebami, dżemami, „prawie-nutellą”, pomidorami (których nikt nie chciał kroić, Izy w końcu nie było jeszcze z nami), serami oraz innymi wspaniałymi smakołykami. Potem odbył się turniej strzelecki. Najcelniej trafiali Siara, Paulina i Banan, który cytując Dagę: „Pokonał nawet Wielkiego Mitcha.”

W międzyczasie zlotowicze grali jeszcze w piłkarzyki, piłkę czy też po prostu raczyli się rozmową. Przed godziną 14.00 wyruszyliśmy do centrum Grotnik by napełnić nasze brzuchy przed meczem Redakcja – Reszta Świata. Po drodze znaleźliśmy boisko przy szkole, na którym potem zostało rozegrane owe spotkanie. Cała grupa nie miała szans pomieścić się w jednej restauracji, znalezionej dzień wcześniej przy okazji powrotu ze Zgierza. Stąd też w dobre dziesięć osób udaliśmy się pod miejscowy dworzec, a może raczej coś, co trudno nazwać nawet peronem. Najedzeni powróciliśmy do Boruty i znów ruszyliśmy na podbój Zgierza.

Nim jeszcze dotarliśmy do sklepu, do Adriana zadzwonił Jacek Masacra z niesamowitymi wiadomościami. Do ośrodka zawitał komentator radiowy – Tomasz Zimoch! Jego siostra przebywała tam na wakacjach i zafascynowana naszym zlotem zadzwoniła do brata, a ten pojawił się ze sprzętem nagrywającym. Nasza euforia była niesamowita (szczególnie przejawiał ją Air :D) szybko zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy, gdyż pan Zimoch miał przybyć ponownie o 17.00 by przeprowadzić wywiad. Kilka minut przed piątą na ławeczce przed naszym domkiem zawitał nikt inny jak ten słynny komentator. Wywiad pana Tomka z Adrianem oraz Joasią, która w piątek zawitała na zlocie wiązał się z nie lada poruszeniem w szeregach zlotowiczów. Przesłuchany został jeszcze Masacra oraz Darek – tata Joanny. Potem zaśpiewaliśmy do mikrofonu You’ll Never Walk Alone, zrobiliśmy sobie wspólne zdjęcie i tak skończyła się nasza przygoda z numerem jeden polskiego radia. Ze względu na późną porę została podjęta decyzja o przesunięcia meczu na następny dzień.

Pod wieczór zajęliśmy się rozpalaniem grilla. Z początku, tej sztuki, tak trudnej dla nas na ostatnich zlotach, podjąłem się ja. Niestety nie było z nami rodziców Artura i Arti Senior tym razem nie mógł nam w tym „pomóc” – czyt. zrobić za nas :] Niemniej jednak, z pomocą Kazika i Angeli zająłem się grzaniem paleniska, rozwodząc się z Bananem na temat nie-ekologicznych podpałek. Szło całkiem nieźle chyba, gdyż brykiecik grzał, aż miło. Potem oddałem szczypce w ręce Darka i zabawa z grillem dla mnie się skończyła. Cała ekipa zaczęła objadać się kiełbaskami, których wcale tak łatwo z grilla się nie dało dostać. Niestety po grillu nie najlepiej poczuł się Marek 'lfc' i udał się do swojego pokoju, by tak naprawdę do końca zlotu niewiele razy już z niego wyjść. Co chwilę co prawda miał gości, jednak zlot dla niego skończył się w pewnym sensie trochę wcześnie. Odrobi chłopaczyna na IV zlocie. Kiełbaski grillowe zaszkodziły zresztą większej ilości osób.

Impreza zaczęła się porządnie rozkręcać i Daniel razem z Witzem w okolicach godziny 23.00 stali się prawdziwymi wodzirejami. Nie ma chyba na Anfield piosenki, której byśmy nie zaśpiewali, ani piłkarza, którego nazwisko nie zostało by wyskandowane. Trzy razy musiał u nas interweniować kochaniutki kierowniczek, nim przenieśliśmy się do świetlicy, gdzie śpiewanie zostało kontynuowane. Bardzo dobrą znajomością przyśpiewek imponował Tedix czy też choćby Trójmiejska dwójka, która lekcje brała u fana The Reds poznanego podczas finału LM. Królowały „Team of Carraghers”, „Harry, Harry Kewell”, osławione „Momo Sissoko”, „Stevie, Stevie Gerrard” i proste „Liverpool, Liverpool, Liverpool”.

Odśpiewaliśmy też oczywiście YNWA, by potem zrobić najbardziej niesamowitą rzecz. Chyba całą ekipą siedzieliśmy wtedy na świetlicy, gdy nagle zaczęliśmy skandować ksywkę każdego z osobna zlotowicza. Krzyku było przy tym mnóstwo, śmiechu i momentami łez wzruszenia jeszcze więcej. Takiej nocy na żadnym jeszcze zlocie wcześniej nie było. Rano nie było człowieka, który nie miałby zdartego gardła. Ta noc przejdzie na długo do historii zlotów LFC.pl, i na zawsze pozostanie w pamięci obecnych.

Impreza tej nocy trwała jeszcze do piątej rano, niektórzy kładli się spać wcześniej, byli tacy, którzy robili sobie przerwy by potem wrócić do gry. Od około chyba trzeciej do piątej z minutami, siedzieliśmy na ganku przed pokojem Angeli i Pelca, i choć od czwartej umawialiśmy się, że idziemy spać, to zabawa toczyła się dalej. Ledwo na nogach stał Pelcu a soczystymi żartami zarzucał Siara. Daniel, Kazik i ja położyliśmy się do łóżek, by pół godziny później z nich wyjść i tuż przed 6.00 wpadać do pokoi, budząc ludzi i przedstawiać się jako CBŚ. Ciągle mam przed oczami Daniela strzelającego z butelki do śpiących ludzi przez okna.

Trzeci dzień

Mając w pamięci fiasko z dnia poprzedniego, całą sobotę ustawiliśmy pod mecz. Ranek był dosyć ciężki dla większości zlotowiczów. Szczególnie bolały gardła, zdarte zupełnie wcześniejszej nocy. Daniel musiał sprawdzić z rana głos, na szczęście jednak jego próba mikrofonu się udała. Usiedliśmy przy stole i zajęliśmy się szamaniem śniadania. Posiłek był wyjątkowo długi i soczysty, gdyż trzeba było nabrać sił przed meczem. Dwadzieścia minut po 11.00 zaczęliśmy się przebierać na mecz, Redakcja miała jeszcze pomysł grania w koszulkach Liverpoolu, ale byłoby to nie fair wobec Reszty Świata, to też graliśmy na kolorowo. Wyruszyliśmy z ośrodka, by kilka minut po 12.00 znaleźć się na Grotniki Arena.

Redakcja - Reszta Świata (trzeci zlot)

Godzina 12.00, III Zlot Fanów Liverpoolu zrzeszonych na LFC.pl, 11 sierpnia 2007 roku. Cała grupa wkracza na Grotniki Arena w Grotnikach. Nastroje są bojowe, obie drużyny spędziły cały poranek na przygotowaniach, ustalaniu taktyk i składów.

Czytaj dalej ››

Po spotkaniu powrót był dobre dwa razy dłuższy. Zanim się wszyscy umyli i przebrali to nam się zrobiła trzecia z hakiem. Wyruszyliśmy na obiad samochodami, gdyż bóle mięśni po zaciętym boju i kontuzje nie dawały zlotowiczom spokoju. Znów podzieliliśmy się na dwa obozy, gdyż w jednym miejscu niemalże 40 osób nie dało się wyżywić. Bar Grotniczanka nie miał jeszcze chyba nigdy takiego utargu w ciągu jednego dnia, stąd też ledwo wyrabiał z zamówieniami. Śmiechu przy jedzeniu było mnóstwo, sytuacja z rączką Ani wędrującą nieco dalej niż powinna czy dwa skurcze Pelca, przy których Maciek prawie stół przewrócił, doprowadziły obecnych niemalże do płaczu. Jedzenie trwało chyba z dobre dwie godziny, głodni po spotkaniu byliśmy niesamowicie. Powróciliśmy do ośrodka, czekając na przyjazd Belaizy z Arkiem.

Zlotowe małżeństwo z Sosnowca, które dotąd nie opuściło żadnego zlotu, pojawiło się w Grotnikach o 18.20 krzycząc do mnie z daleka, że zostanę zabity za wybranie miejsca. Iza z Arkiem jeszcze nigdy bez historii na zlot nie dotarli. Najważniejsze jednak było, że byli, szkoda że tak późno, ale byli. Z Adrianem musieliśmy się udać do kierownika po klucz do pokoju dla Rygielskich. Oczywiście śmiechu przy tym było wręcz dużo, podobnie jak dzień wcześniej, kiedy Air musiał wyjść z pokoju by nie wybuchnąć śmiechem, co nam się przez 10 minut rozmowy z kochaniutkim ledwo udawało.

Od godziny 18.15 wszyscy zlotowicze czekali już na relacje z meczu, niesamowicie imponował Owen55, który olewając koszty, wszedł na LFC.pl z pomocą GPRS’a i czytał relację na głos. Siedząc u kierownika usłyszeliśmy ryk radości - jasne było, że padła bramka. Przed 19.00 zebraliśmy się przy samochodach, Darek puścił ze swojego czerwonego Volkswagena radio na maksa i czekaliśmy na wywiady z Adrianem i Joasią słuchając studia S13. W międzyczasie padło niestety na Villa Park wyrównanie. Zanim jednak zdążyliśmy się przejąć, Pelcu dostał telefon… co nagle nam wszystkim ryknął koło ucha, to można było ogłuchnąć… Gerrard na 2-1!!! Zaczęły się krzyki, toasty, śpiewanie, potem dostaliśmy wiadomość o końcowym gwizdku i zaśpiewaliśmy sporą grupą You’ll Never Walk Alone. Dalej słuchaliśmy radia by wreszcie doczekać się wywiadów. Trzeba przyznać, że pan Zimoch nas nie zawiódł i rzeczywiście można było w radiu posłuchać o naszym zlocie, zostało też puszczone YNWA w naszej wersji i krótki wywiad z Nachornym, który pozytywnie wypowiedział się o naszym spotkaniu.

Po tak radosnych nowinach nie przyszło nic innego jak wrócić do naszego biesiadnego stołu, by nasycić się grillowanym jedzeniem. Wielu zlotowiczów jednak z tego zrezygnowało ;] Zabawa była przednia, postanowiliśmy tej nocy nie kłaść się spać. Po pewnym czasie trzeba było udać się po dostawę alkoholu do Zgierza, na całe szczęście jednak, Owen55 był w stanie samochód prowadzić... szczęście w nieszczęściu, gdyż powodem tego był jego wcześniejszy wyjazd z Grotnik. Wsiedliśmy do Seata i udaliśmy się kolejny już raz do Tesco, gdzie śmiechu było jeszcze więcej niż wcześniej, zaczęliśmy bowiem wrzucać do koszyka różne śmieszne rzeczy, których nie mieliśmy zupełnie w zamiarze kupować.

Ostatnie chwile i pożegnania

Ta ostatnia noc miała w sobie nieco smutku, czuć już było to, że będziemy się następnego ranka żegnać. Siedzieliśmy na stołówce, piliśmy pyszną paloną wódkę, którą przywiozła Bela, gdy nagle zapadła decyzja by tańczyć. Co był zryw wśród kibiców to przegięcie! Niestety Juras miał w odtwarzaczu zaledwie jedną klubową piosenkę, stąd też niedługo to nasze tańczenie trwało. W okolicach 2.00 w nocy przyszli do nas Owenowie, którzy kilka chwil wcześniej poszli się pakować do samochodu. To było pierwsze zlotowe pożegnanie, smutek ogarnął wszystkich, tych odjeżdżających i tych zostających. Pożegnanie jednak było niesamowite, najpierw przez chyba kilka minut skandowaliśmy "Rodzina Owena przyjacielem zlotu jest!", potem żegnaliśmy ich jeszcze YNWA przy bramie. To było smutne, a zarazem tak piękne pożegnanie, którego każdy był częścią.

Mimo iż opuścili nas pierwsi zlotowicze, impreza trwała dalej. Po pewnym czasie opuściliśmy świetlicę i usiedliśmy przed domkiem, ustawiając wcześniej ławki koło siebie. Nie pamiętam już jaka ekipa się tam zebrała, ale był nas tam całkiem dużo i siedzieliśmy całą noc prawie. Szczególny pokaz umiejętności dawał Daniel, który koniecznie chciał z kimś wypić i próbował chyba z pół godziny rano kogoś przekonać do "pijpopół" :D O 6.00 wstał Banan i wpadł do nas do pokoju na śniadanko, dowiedziawszy się jakie ma chłopak beznadziejne połączenie do Okonka, próbowaliśmy z Masacrą coś wykombinować. Banan jednak o 7.00 wyruszył z Grotnik i dotarł pierwszy do domu, pomimo tego iż w Kutnie miał 4 minuty na przesiadkę.

Niestety była niedziela i trzeba było się żegnać, po stracie Owena z ziomkami i Banana opuściła nas grupa jadąca w kierunku Rzeszowa, czyli dziewczyny z Oświęcimia - Daga, Paulina i Vielinka oraz AcRoSs i Daniel, który potem w podróży wyprawiał ponoć bardzo dziwne rzeczy. Po lfc przyjechali rodzice i też się z nim musieliśmy żegnać. Dominic, Siara, Arti i Witz też wsiedli w samochód i udali się w podróż do domów. Oddaliśmy klucze kierownikowi i grupie udającej się na pociągi z Grotnik też przyszło pozostawić resztę na miejscu. Grupa osób została w Grotnikach by jeszcze np. wytrzeźwieć. Wszyscy Ci jadący do Łodzi i na północ udali się na peron. Ledwo tak na prawdę na pociąg zdążyliśmy, pożegnaliśmy się z Masacra, Blackiem, Wojtkiem, Jurasem, Mitchem oraz jego kobietami i wszystkimi tymi, których nie wymieniłem. Wsiedliśmy do pociągu machając jeszcze z okien do zlotowiczów. Dojechaliśmy do Kutna, by po niecałej godzinie przesiąść się na pociąg do Gdyni, który jechał przez Włocławek, gdzie wysiadali Ania z Airem. To było ostatnie dla Kazika i mnie pożegnanie tego zlotu. Niemalże łzy lały mi się do oczu gdy żegnaliśmy się w Grotnikach w ośrodku, na peronie, a potem we Włocławki z Kanadyjczykiem z kobietą. Gdy w Kutnie usiedliśmy na kwietnikach, na których siedzieliśmy w czwartek rano, zrobiło mi się po prostu cholernie smutno, stwierdziłem wtedy, że wydaje się, jakbyśmy dopiero co tam siedzieli podnieceni perspektywą zlotu, a potem byliśmy już smutni i wciąż nienasyceni spotkaniem.

III Zlot Fanów Liverpoolu z LFC.pl był niesamowity, genialny... wprost masakryczny, napisać o nim by można całą książkę. Te wszystkie rozmowy, wydarzenia, wspaniały mecz, śmiechy, wspólne posiłki, śpiewania, tańce i po prostu przebywanie razem zadecydowały o tym, że choćby na ten zlot trzeba było jechać tydzień, to nie warto by było nawet się chwili zastanawiać! Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że lepszych ludzi na świecie jak fanów LFC, nie ma. Wszystkich tych, których już wcześniej znałem, poznałem jeszcze lepiej, a z poznania tych nowych cieszyłem jak dziecko. Najlepszym dowodem tego, że zlot jest wspaniałą rzeczą jest fakt, że jest poniedziałek, późny wieczór, a mnie wciąż boli brzuch od śmiechu!

Wieviór

Lista zlotowiczów

1. AirCanada

2. Ania

3. Mitchell

4. Agnieszka

5. Julka

6. Wieviór

7. Kazik

8. Daniel

9. Levy

10. Angela

11. Pelcu

12. Masacra

13. Banan

14. MaG

15. OlaF

16. Siara

17. Arti

18. Dominic

19. Juras

20. Vielinka

21. Daga

22. Paulina

23. Across

24. Wojtek

25. Witz

26. Paulina

27. lfc

28. Black

29. Tedix

30. Owen55

31. Anetka

32. Sylwia

33. Dominik

34. Kaśka

35. Belaiza

36. Arek

37. Joasia

38. Darek



Data publikacji: 31.10.2009 (zmod. 02.07.2020)