Wyjazd do Wiednia (2009)
Artykuł z cyklu Zloty Fanów
Liverpool Football Club potwierdził dzisiaj terminarz spotkań przygotowawczych do sezonu 2009-10. The Reds rozpoczną sparingi meczami z FC St. Gallen w Szwajcarii 15. lipca, po czym 4 dni później w Austrii podejmą Rapid Wiedeń.
Zmęczeni niezwykle emocjonującym sezonem wszyscy czekaliśmy na ogłoszenie terminarza spotkań towarzyskich. W cichych myślach, w zakątkach naszych mózgów mieliśmy nadzieję na to, że uda nam się powtórzyć niesamowity wyjazd w którym uczestniczyliśmy rok temu. Nie zawiedliśmy się. Po raz drugi w historii LFC.pl nadarzyła się okazja zobaczenia naszych ulubieńców na żywo. Apetyt rósł w miarę jedzenia. Od ogłoszenia spotkań towarzyskich nie mieliśmy złudzeń, że trzeba się tam wybrać.
Plany na forum i walka o miejsca
Całe planowanie i zamysł wyjazdu do Wiednia zapoczątkował kolega Alex na forum. Obyło się bez zbędnych pytań. Nikt nie musiał odpowiadać na pytania ‘co wy na to?’. Od samego początku wiedzieliśmy, że nie może nas zabraknąć w Wiedniu. 7 maja dokładnie założony został temat na forum odnośnie planów pojawienia się na tym spotkaniu. Nasza ukochana kierowniczka Belaiza zaklepała nam autokar na 54 miejsca. Wiedzieliśmy, że im prędzej wpłacimy pieniądze czy to za bilety czy za autokar tym lepiej. TYDZIEŃ(!) później już dokonywaliśmy pierwszych wpłat za bilety. Takiej mobilizacji na LFC.pl jeszcze nie było. Wiadomo jak to Polacy, załatwiamy wszystko na ostatnią chwilę, tym razem pozbyliśmy się tej przywary. 23 maja zakończyliśmy wpłaty. Trzeba z tego miejsca serdecznie podziękować naszemu ‘bileciarzowi’ Iceroxowi i jego tacie za zajęcie się sprawą organizacji biletów. To zaoszczędziło nam wiele nerwów i korzystania z internetowych sprzedaży. Alex musiał się sporo natrudzić, by pooddawać pieniądze osobom, które niestety się nie załapały na wyjazd. Po uporaniu się z wszelakimi wpłatami lista wyglądała następująco:
1. Alex
2. Asieńka
3. Jarzomp
4. Idyzorek
5. Jamie
6. 007
7. AirCanada
8. Gin
9. Vielinka
10. Daga
11. BizzyD
12. Adamex
13. Maytman
14. Daria
15. Paweł Starus
16. Piotrolka
17. Sokół
18. Liverbebe
19. Błażej
20. Szafir
21. Beco
22. Pepe
23. Wisienka
24. Tata Wisieńki
25. Belaiza
26. Arek
27. Tedix
28. LukasLFC
29. Kolega Lukasa
30. Duszka
31. Nelson
32. Sochal
33. Fler
34. Ewcia
35. Masacra
36. DWT-Adaś
37. Iwona
38. Rysiu
39. Lfc
40. Krzysztof Pilipkiewicz
41. Ola
42. Duszek
43. Brewka
44. Tata Brewki
45. Wujek Brewki
46. Michał Lenart
47. Arczi
48. Sensej
49. Ptk_
50. Icerox
51. Kolega Iceroxa
52. DudzioLFC
53. Zimer
54. Majki
Najważniejsze dla nas wszystkich były bilety, bilety na sektorze dla gości. To podwójnie zmotywowało do nauczenia się pieśni o naszej drużynie. ‘Będziemy wśród Anglików’ dało się słyszeć, ‘musimy pokazać się z dobrej strony’. Miejsca w sektorze dla gości mówiły same za siebie. Emocje rosły z każdym dniem, w końcu dopiero maj się kończył a mecz dopiero 19 lipca. Jak przetrwać do tego czasu? Stadion imienia Ernesta Happela stał dla nas otworem. Niecałe dwa miesiące do rozpoczęcia meczu...Z dnia na dzień do meczu było coraz bliżej. Każdy z nas chciałby przyspieszyć czas lub zasnąć i obudzić się kilka dni przed meczem. Na dwa tygodnie przed zaplanowanym wyjazdem postanowiłem odliczać dni na forum, zdawało mi się, że wtedy czas płynie szybciej.
Szczecin, Wrocław, Katowice i początek wyprawy
18 lipca zaplanowaliśmy oficjalne spotkanie w Katowicach pod Spodkiem. Ja wraz z resztą ekipy zachodniopomorskiej swoją podróż rozpocząłem już w piątek. Dokładnie o godzinie 10 rano już czekałem na Duszkę, która miała dołączyć do mnie z Koszalina odległego od Kołobrzegu 40 kilometrów. Nawet nie zdążyliśmy się obejrzeć a już wybiła godzina spotkania się z Alexem i Asią moimi stałymi kompanami w wyjazdach. Chwilę później uzbierała się cała ekipa w składzie Sokół, Zimer, Piotrolka. Czym prędzej zakupiliśmy bilety i udaliśmy się na peron z nadzieją, że zajmiemy miejsca siedzące. Niestety nie było nam to dane, obładowani tobołkami obeszliśmy cały pociąg. Znaleźliśmy zamknięty, wolny przedział. Po rozmowie z niezwykle sympatyczną inaczej panią konduktor dowiedzieliśmy się, że jest to przedział zarezerwowany dla matki z dzieckiem. Kilkanaście minut później zasiadło tam dziecko, lecz z tatusiem. Kilka godzin stania i siedzenia na przemian upłynęło bardzo szybko na wspólnych rozmowach i żartach z PKP. Późnym wieczorem dotarliśmy do Wrocławia, by tam zaokrętować się w hostelu o wdzięcznej nazwie Babel. Nocne zwiedzanie Wrocławia i azyl w miękkiej pościeli, tak w skrócie zakończył się pierwszy dzień naszej podróży. Drugiego dnia dalej zwiedzaliśmy Wrocław, po południu zaczęliśmy się powoli ogarniać i udaliśmy się na peron gdzie spotkaliśmy Jacka – Masacrę. Po kolejnych ekscesach z papierosami i panią konduktor znaleźliśmy miejsca siedzące i z niecierpliwością czekaliśmy na pojawienie się Katowic. Niestety nie wszystko było jak powinno. W Kędzierzynie-Koźlu staliśmy nie przymierzając 70 minut z powodu awarii trakcji. Mieliśmy obawy, że Wiedeń może pozostać w sferze naszych marzeń. Po telefonach do Adriana i Belaizy byliśmy spokojniejsi, autokar poczeka. Na szczęście nie byliśmy jedynymi spóźnialskimi. Bizzyd z Ewcią dotarli jako ostatni. Marek zaliczył istne wejście smoka i został powitany głośnym ‘100 lat!’ z 52 gardeł. Ostatnie zakupy, głównie napoi wyskokowych i ruszyliśmy. W czasie gdy wszyscy spali stali bywalcy The Kop dawali czadu. Nie zapomnieliśmy jak się kibicuje, z ‘Torres Song’, ‘We’ve won it 5 times’ zwojowaliśmy tylne części autokaru. Przednia cześć autokaru mimo hucznych zapowiedzi nie podołał. Koło 4 w nocy niektórzy zasypiali a The Kop w składzie: ja, Sochal, Duszek, lfc, Piciek, Adamex, PtK, Sensej i Bizzyd poczuło pragnienie i wrzuciło na taśmę kilka napojów wyskokowych. O dziwo mimo berlińskich problemów z toaletami eskapada na Wiedeń obyła się bez większej dramaturgii. Wybiła godzina 8 a my już staliśmy na parkingu w centrum Wiednia...
10 godzin do rozpoczęcia meczu i co dalej?
Wysypaliśmy się z naszego czerwonego autobusu i zaczęliśmy rozprostowywać kości. Niektórzy zapalili upragnionego papierosa po wielu godzinach abstynencji, niektórzy postanowili skorzystać z toalety. Ja zająłem się zbiórką 1 euro do kapelusza pożyczonego przez Iceroxa. Pozbierałem i sam postanowiłem skorzystać z dogodności toalety i ciepłego jedzenia z McDonalda. Owa restauracja a raczej obsługujący w niej gość od razu mnie rozbawił. Podchodzę mówiąc „One caffe please”, na co gość przytaknął i podaje mi Colę. Dopiero po usłyszeniu cappucino dostałem to czego oczekiwałem. Pod restauracją-fastfoodem opracowaliśmy któtki plan zwiedzania i z pieśnią na ustach rzuciliśmy się w czeluści Wiednia. Był czas na zwiedzanie kościołów, wspólne zdjęcia pod pomnikami, podziwianie niezliczonej ilości koni (jakieś zboczenie?), rozmowy o życiu i sprawach doczesnych. Dla każdego coś dobrego. Sprawność umysłu uratowała nam czekolada od Jacka przed rzeźbą słonia. Był też czas na pozbycie się zbędnych bananów, które najlepsze lata miały już za sobą. Jedna cześć ekipy chciała dalej zwiedzać, inna którą reprezentowałem ja Air, Masacra, Duszek, Tedix, Adamex, Icerox, Ola, Dudzio i reszta udaliśmy się kulturalnie na gapę pod sam stadion. Postanowiliśmy po drodze pójść na jakiś miejscowy browar, wspólne rozmowy o piłce, starsi chłopacy powspominali jeszcze co działo się w piłce nożnej w latach 90’. Postanowiliśmy zobaczyć stadion, póki mieliśmy wiele czasu. Oczywiście towarzyszyły nam wesołe pieśni i tak po kilkunastu minutach mogliśmy cieszyć się z widoku stadionu Ernesta Happela. Obeszliśmy cały stadion, pooglądaliśmy suweniry w sklepie fanów Rapidu i wróciliśmy do autokaru by naładować akumulatory przed meczem, który zbliżał się wielkimi krokami. Posililiśmy się jeszcze w jakiejś sympatycznej 'kebabowni', z napchanymi brzuchami posiedzieliśmy w autokarze i poczekaliśmy na druga cześć ekipy, która kontynuowała zwiedzanie i zaliczyli park rozrywki.
Hej, ho, hej, ho na stadion by się szło
Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany przez nas moment. Po naładowaniu baterii i ubraniu się ‘na galowo’ w czerwone koszulki i szaliki wyruszyliśmy przebojem pod stadion. Początkowo zrodziła się myśl pojechania tramwajem, lecz Icerox wraz z tatą uznali, że szybszym środkiem lokomocji będzie metro. Tak też się stało. Od momentu odejścia od parkingu dla autobusów nieustannie śpiewaliśmy stając się jedną z większych atrakcji turystycznych Wiednia. Chińczycy, Japończycy i inni Azjaci mieli pole do popisu strzelając nam fotkę za fotką. W podziemiach metra rozbrzmiewało ‘We’ve won it 5 times!’. Najlepsze było dopiero przed nami. Pewnie większość z kibiców The Reds przypominają sobie co zrobili Scouserzy w mediolańskim metrze, gdy cały wagon wraz z maszynistą szalał w rytm ‘Torres Song’. My również mieliśmy swoje pięć minut. Wlaliśmy się do metra czerwoną masą. Air dał sygnał do rozpoczęcia śpiewów ‘Trzy, dwa jeden!’ i polecieliśmy z ‘Torres Song’ było to wydarzenie niesłychane na skalę wiedeńską co najmniej. Cały wagon bansował w rytm pieśni o naszym napastniku. Azjaci i Europejczycy robili zdjęcia, byliśmy prawdziwymi gwiazdami. Dwa przystanki dalej wysiedliśmy i na holu dworca w kółeczku tańcząc i śpiewając powitaliśmy zgromadzonych tam gapiów i kibiców Rapidu Wiedeń. Przemaszerowaliśmy (oczywiście nieustannie śpiewając) przez park rozrywki. Wtedy Icerox poinformował nas, że stoimy obok pubu do którego nie wpuszczają kibiców Liverpoolu. Nie mogliśmy zwyczajnie tego minąć więc zaśpiewaliśmy im ‘Liverpool, Liverpool!’ Niejednokrotnie mijaliśmy zamulonych osobników w koszulkach Manchesteru United, niestety nie byli na tyle śmiali by zaprezentować swoje przywiązanie do klubu. Pod stadion dotarliśmy spokojnie spacerkiem, w końcu nigdzie się nam nie śpieszyło. Pod obiektem spotkaliśmy Słowaków, kibiców LFC i wraz z nimi zaśpiewaliśmy ‘We all dream of a team of Carraghers’. Wszyscy ruszyli do bramek, ja z Alexem i Asią zostałem, bo spożywałem napój wyskokowy a dowiedziawszy się o kaucji postanowiłem spożyć go na miejscu. Zaczepił nas jeden sympatyczny kibic Rapidu, który poinformował nas, że jego drużyna kocha Liverpoolu a nie znosi Chelsea i Man Utd. To niezwykle nas ucieszyło i życzyliśmy sobie udanego meczu. Wtem Alex swoim bystrym wzrokiem wypatrzył autokar, nie wiedzieliśmy czy jadą nim nasi zawodnicy, rzuciliśmy wszystko (razem z kubkiem z kaucją) i puściliśmy się w bieg by zobaczyć naszych ulubieńców. TAK JEST! To byli oni przez okna autokaru można było rozpoznać twarze Aggera, Carraghera, Skrtela i innych naszych ulubieńców. Maytman wspominał także, że pomachał mu sam Rafa Benitez. Bramka za autobusem została zamknięta a nam zostało tylko wypatrywanie piłkarzy. Zdołaliśmy zauważyć Skrtela i Kuyta, którzy stali bardzo blisko. Autobus był całkowicie pusty a my wciąż czekaliśmy, a nuż ktoś zaspał i dopiero wysiądzie...
Wejście smoka, śpiewy i z dawna oczekiwany mecz
Po tylu dniach, tygodniach oczekiwania wreszcie weszliśmy na stadion. Jeszcze czekało nas małe przeszukanie i byliśmy wolni jak ptaki. Mogliśmy wejśc na stadion i napawać się wspaniałym widokiem obiektu. Na stadionie przed rozpoczęciem spotkania poznaliśmy kilku Słowaków, Hiszpanów i Egipcjan, którzy z różnych stron świata przyjechali by dopingować swoją ukochaną drużynę. Mieliśmy wiele czasu by porobić zdjęcia, pośpiewać i zwyczajnie cieszyć się chwilą. Po wejściu naszych zawodników na murawę śpiewy nie ustały nawet na chwilę. Sam Steven Gerrard zaklaskał nam przed rozpoczęciem rozgrzewki. Później Daga wyciągnęła lornetkę i mogliśmy bliżej przyjrzeć się naszym ulubieńcom. Wciąż niewyjaśniona była sprawa Xabiego Alonso, Dagmara z wielkim smutkiem na twarzy mówi ‘Jamie, nie ma Xabiego’, ja wziąłem lornetkę w swoje ręce i rzuciłem okiem na ławkę rezerwowych, tam siedział Xabi! Poznałem go oczywiście po charakterystycznej brodzie, ujrzałem także Torresa, Reinę, Rierę i innych Hiszpanów. Wreszcie mogliśmy zobaczyć cały skład, nie koniecznie na boisku. Rapid Wiedeń świętował 110 lecie istnienia klubu więc mecz poprzedziły rundy honorowe w garbusach, w nich zasiadały legendy wiedeńskiego klubu. Atmosfera była niesamowita. Gdy rozbrzmiał hymn naszej drużyny wszyscy wstali z miejsc i zaczęli śpiewać z szalikami wzniesionymi w górę. Muszę się przyznać, że pierwszy raz uczestniczyłem w śpiewaniu hymnu na takim obiekcie, otaczali mnie sami kibice The Reds, aż łezka pociekła po moim policzku. Życzę każdemu by mógł przeżyć to co my. Znalazło się również miejsce dla Beniteza, któremu odśpiewaliśmy przyśpiewkę na jego cześć, zadowolony Boss zaklaskał nam i ukłonił się w stronę naszego sektora. Kibice Rapidu stworzyli wspaniałe widowisko, race, logo Rapidu na przeciwnej trybunie, meksykańska fala, to wszystko umiliło nam pobyt na stadionie. Sam przebieg meczu chyba wszyscy znamy, sporadyczne ataki i strata bramki w drugiej połowie. Nas to nie interesowało, wciąż dopingowaliśmy i zagrzewaliśmy do walki naszych zawodników. Wszyscy na pewno zapamiętają spikera, którzy głośno wykrzykiwał do kibiców Rapidu ‘DANKE!’ oni odpowiadali głośnym ‘BITTE!’ kultowe zawołania. Gdy rozbrzmiał ostatni gwizdek arbitra, wszyscy wiedzieliśmy, że nie oznacza on jedynie końca meczu, lecz również koniec naszej wyprawy...
Stary niedźwiedź mocno śpi, Katowice welcome to
Ze smutkiem opuściliśmy stadion. Nasi ulubieńcy przegrali 1:0 a my czuliśmy nadchodzący koniec naszej wyprawy. Pod stadionem zebraliśmy się wszyscy i ruszyliśmy do metra, oczywiście ochrona pokierowała nas jako kibiców Liverpoolu do odrębnego pociągu, pewnie obawiali się, że możemy wszcząć jakieś zamieszki. To nie w naszym stylu, w końcu jesteśmy najlepszymi kibicami na świecie. Zmęczeni, lecz zadowoleni z zaliczenia meczu znaleźliśmy się pod autokarem. Czas nie był naszym sprzymierzeńcem ponieważ niektórzy mieli rano pociągi z Katowic i musieliśmy czym prędzej wyruszyć. Na szczęście znalazł się jeszcze czas na zjedzenie czegoś ciepłego i dyskusje o meczu. Muszę wspomnieć o magicznym soku Gina, który postawił mnie na nogi i odświeżył umysł i ciało. Pozbierałem jeszcze resztę pieniędzy na parking, w liczeniu nieznanej mi waluty pomógł mi Majki za co mu dziękuję. Wreszcie grubo ponad dwie godziny po zakończeniu spotkania wyruszyliśmy w podróż do Polski. Upłynęła ona niezwykle szybko, wszyscy byliśmy bardzo zmęczeni więc zasnęliśmy jak niedźwiedzie a pobudziliśmy się przed dworcem głównym w Katowicach. Nadszedł najgorszy moment całej eskapady – pożegnania. Niektórzy w pośpiechu udali się na swoje pociągi, inni postanowili coś przekąsić. Wszyscy pożegnaliśmy się pod dworcem, podzieliliśmy na grupy i rozjechaliśmy się do domów. Gorycz rozstania została złagodzona tym, że z większością zobaczymy się już niedługo na V Zlocie Fanów Liverpoolu w Serpelicach. To podtrzymuje nas na duchu, już niedługo zobaczymy się ponownie. Pod dworcem w Katowicach oficjalnie zakończyła się ‘Akcja Wiedeń z LFC.pl’.
DANKE! – BITTE!
Jamie
Data publikacji: 31.10.2009 (zmod. 02.07.2020)