SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1295

Sezon jeden na dziesięć milionów

Artykuł z cyklu Artykuły


Kiedy Leicester zdobyło tytuł mistrzowski w sezonie 2015/2016, czego nikt się wtedy nie spodziewał, myślami wróciłem do burzliwej dyskusji z moim przyjacielem po zwycięstwie Brazylii 3:1 nad Chorwacją, podczas meczów o Puchar Świata rozgrywanych na terenie gospodarzy. Ta drużyna posłuży mi za wstęp do rozważań.

Narzekałem wtedy na słabą obronę drużyny z Ameryki Południowej i ubolewałem nad faktem, że Chorwacja bardzo łatwo przebija się z piłką pod pole bramkowe, a do tego, że nie zdziwiłbym się, gdyby silniejsza drużyna podczas wspomnianego turnieju pokonała ich pięcioma bramkami.

Zaczęliśmy dyskutować, czy kiedykolwiek mogłoby się to zdarzyć reprezentacji Brazylii, a sam mój przyjaciel był głęboko przekonany, że nigdy tak nie było i nigdy tak nie będzie; zastanawiał się, jakie byłoby prawdopodobieństwo takiego zdarzenia, czy można to jakkolwiek policzyć, a co dopiero w kontekście Canarinhos. Mój przyjaciel ocenił wtedy, że szanse na taki rozwój sytuacji to gdzieś około 300 do 1. To był strzał.

Kilka tygodni później Brazylia straciła pięć bramek już po 29 minutach, potykając się o rozszalałe Niemcy w półfinale. Mecz zakończył się niewiarygodnym wynikiem 7:1, co rozpoczęło kolejne fale dyskusji w całym futbolowym świecie.

Tamto wydarzenie miało duży wpływ na moje myślenie. O ile, po prostu z założenia, nieczęsto obserwujemy dziejące się rzeczywiście sytuacje, których prawdopodobieństwo wynosi 300 do 1, wydawało się, że realne szanse wystąpienia czegoś takiego graniczą z cudem. Bardzo różnią się np. od kursów bukmacherskich oraz nastrojów rynkowych czy innych przewidywań. Warto zaznaczyć tutaj pewien psychologiczny mechanizm, że ludzie są bardzo dobrzy w obliczaniu realnych szans w danych zdarzeniach, z zasady takich, które często się zdarzają, ale mają trudności w zastosowaniu swojej zbiorowej mądrości do zdarzeń nietypowych, anormalnych, rzadkich, gdzie cała dynamika staje się trudna do zrozumienia. Szukamy wzorów i schematów typowych sytuacji, które staramy się zastosować do tych nietypowych. Korzystamy z tych, które są po prostu pod ręką, by jakoś upinać rzeczywistość i tłumaczyć sobie zaobserwowaną anomalię. Jest to świetne pole do tworzenia wszelkich teorii spiskowych.

W tamtej sytuacji jedyną anomalią było to, że Brazylia była wyjątkowo słaba w obronie i mierzyła się z napierającą drużyną niemiecką, której głównym zadaniem było szybkie przesunięcie piłki w stronę bramki żółto-zielonych za pomocą krótkich wymian. Pomyśleć by można, że przecież to Brazylia, w domu, u siebie, przed własną publicznością, potencjalnie mająca Niemców w kieszeni, szczególnie po dobrych poprzednich występach. Drużyna z zachodniej Europy na papierze miała przed sobą bardzo trudny mecz, jednak nawet niskie prawdopodobieństwo statystyczne zagrało na korzyść drużyny prowadzonej przez Joachima Löwa.

Wróćmy znowu do Leicester – dwa lata później i dzieje się tak samo – anomalia – biorąc pod uwagę szanse Lisów na zwycięstwo na początku sezonu wynosiły 5000 do 1. Szanse, jakie im dano, oznaczały, że taka drużyna, z takim ówczesnym stanem, składem, wobec zachodzących czynników nie ma praktycznie możliwości zwycięstwa.

Spróbuj to sobie uświadomić: Leicester – z nazwiskami jak: Mahrez, Vardy, Kanté, hordą wysokiej jakości obrońców i pomocników oraz planem gry odpowiednim do pokonania klubowych czempionów, musiałoby poczekać tak długo, jak długo zapisana jest historia ludzkości – 5000 lat – by spełnić warunki stawiane przez rachunek prawdopodobieństwa.

Tego typu szaleństwo matematyczne jest jeszcze bardziej uwidocznione nawet w tym sezonie. Bez Liverpoolu, który zostanie omówiony szeroko wkrótce, Leicester ze swojego mistrzowskiego sezonu byłoby teraz drugie, o dwa punkty przed City, pozostawiając sobie do rozegrania 13 spotkań – a to wszystko zaledwie cztery lata po swoim mistrzostwie.

Oczywiście – Lisy nie są już outsiderami w stosunku 5000 do 1, ponieważ dysponujemy teraz lepszymi danymi niż wcześniej. Wiemy, że zespoły odstające od tych najbardziej mocarnych w tabeli są w stanie, w rzadkich przypadkach, osiągnąć ponad 80 punktów i że to czasami wystarcza, aby rzucić wyzwanie gigantom, ponieważ wszyscy duzi chłopcy mogą być właściwie w procesie odbudowy formy, która czasami zaczyna się ciągnąć miesiącami. Gorsze sezony, przestoje, zmiany menedżerów to po prostu standard, co wykorzystują malutcy, okupujący ostatnie miejsca w tabeli. To rzadkie, by drużyna np. bez silnego zaplecza finansowego wiodła rzeczywisty prym, ale najwyraźniej zdarza się znacznie częściej, niż mogłoby się wydawać. Wystarczy spojrzeć na to, w jaki sposób najlepsze zespoły radzą sobie często na wyjazdach u tych, których spisuje się na straty.

Ważne jest to, że informacje mają kluczowe znaczenie dla ustalenia prawdziwych szans lub prawdopodobieństwa zwycięstwa. Im więcej informacji masz, tym lepsza zdolność do obliczania możliwości przebiegu zdarzeń.

Gdybyśmy wiedzieli, jak mocne były Lisy w sezonie 2015/2016, ich indywidualne statystyki, kolektyw, sprytna strategia kontrataku i popatrzyli na nich przez pryzmat ówczesnego złego stanu ligi, prawdopodobnie jako bukmacherzy umieścilibyśmy Lisy na poziomie około 75 do 1, czyli według ludzkiej intuicji mniej więcej raz na cały wiek. To dosyć zaskakujące, biorąc pod uwagę przebieg sezonu cztery lata temu.

W każdym razie wszystko to sprowadza rozważania do mojego nowego przyjaciela, czyli pojęcia „Oczekiwanych Goli” lub xG (expected goals – przyp. red.).

Jednym ze sposobów, za których pomocą usiłuje się umniejszać dokonania Liverpoolu w sezonie 2019/2020 jest to, że jeśli rzuci się okiem na różnice Liverpoolu strzelonych i straconych bramkach oraz bramkach oczekiwanych, wynik będzie cokolwiek dziwny.

Nasze oczekiwane punkty, dzięki dokładnie wymodelowanemu silnikowi (tym razem Understat, ale wszystkie tego typu silniki są podobne), dają nam 5 punktów straty do City, około 52 punkty do ich 57 (patrz ostatnia kolumna xPTS).

Zabawne jest to, że nasze wyniki są zbliżone do Chelsea, a nawet Manchesteru United odpowiednio z 47 i 45 punktami! Manchester United? Miałem wątpliwą przyjemność oglądać wiele ich meczów w tym sezonie, które potem musiałem odchorować, a jeśli matematycznie według powyższych ustaleń mamy od nich wyniki lepsze tylko o dwa zwycięstwa i remis, to futbol jest rzeczywiście bezsensownym sportem!

Wrócimy do tego później, ale najpierw zastanówmy się, co dla Liverpoolu odzwierciedlają zdobyte punkty. Obraz staje się jeszcze bardziej wyraźny… Oszacowałem nasze szanse na wygraną w każdej potyczce w tym sezonie (nie jest to trudna przeprawa, można zrobić to Excelu, obliczenia na dole do przejrzenia), a następnie dodałem szanse na remis w meczu United na Old Trafford, pomnożyłem je i znalazłem to – uwaga – w tym sezonie szansa na nasze wyniki to około 1 do 3333. Jeśli do omawianej serii dodamy 9 wygranych pod koniec ubiegłego sezonu, wynik staje się on oszałamiający – rekord 33 zwycięstw Liverpoolu i remis w naszych ostatnich 34 meczach to szansa jak 1 do 10 000 000.

Jeden do dziesięciu milionów.

Teraz albo uważasz, że ten ciąg jest tak szczęśliwy, tak mało prawdopodobny statystycznie, że w ujęciu rocznym, w sumie musielibyśmy cofnąć się do momentu przed powstaniem człowieka, aby mógł się ziścić, albo gdzieś popełniamy błąd.

Matematycznie, raz jeszcze, Leicester miało szansę na swoje zwycięstwo jak jeden raz na pięć tysięcy lat. To wszystko wygląda naprawdę niewiarygodnie. Sprowadza się to do prostego i zgodnego intuicyjnie wniosku – moment, w którym się aktualnie znajduje Liverpool, jest statystycznie najszczęśliwszy, jaki kiedykolwiek można było zobaczyć w sporcie, nie wspominając o samym futbolu, a biorąc wszystkie sporty w całość lub założenia już na wstępie przeprowadzanych obliczeń są nieprawidłowe.

Czy jest to możliwe, że prowadzimy obliczenia na niedokładnych danych? To możliwe. Być może. Albo po prostu nie liczyłeś się przede wszystkim z… Jürgenem Kloppem.

W finale Ligi Mistrzów 2017/2018, oprócz bezsensownej szopki pewnego obrońcy Realu Madryt i niefortunnej serii zdarzeń Lorisa Kariusa (co swoją drogą mogłoby być tytułem filmu) moim nadrzędnym wnioskiem z tamtego meczu było to, że wyglądaliśmy na zupełnie zwalonych z nóg.

Chaotyczny, oszałamiający rój czerwonych napastników, gegenpressing, dzięki któremu Klopp stał się sławny, ten niepowtarzalny styl, który zapewnił nam prowadzenie 5:0 przeciwko Romie, lub 4:1 z City w lidze prysnął jak bańka mydlana. Na jego miejscu była raczej letnia niż gorąca, ostrożna, niż zdecydowana, wolniejsza gra, z dużą liczbą niepotrzebnych kiksów, która w ostatecznym rozrachunku nie pozwoliła na wygraną.

Oglądanie City także w tamtym sezonie, w porównaniu do wstrząsu i niefortunnej serii zdarzeń w finale z Realem, było niesamowitą przyjemnością. Grali z taką precyzją, szybkością i zręcznością w zdobywaniu 100 punktów, że niemal nikt nie mógł się do nich zbliżyć przez cały sezon 2018/2019.

To powiedziawszy, nadal wierzyłem, że Klopp buduje coś wyjątkowego, a w mojej przedsezonowej zapowiedzi stwierdziłem, że jeśli City w kraju miałoby odpuścić nieco w dążeniu do chwały w Champions League i wszyscy rzucilibyśmy się tylko na tytuł w lidze poprzez realne 38 meczów, w których zdobywamy sporo punktów, przy dużej dozie szczęścia, moglibyśmy się – w mojej ocenie – jedynie zbliżyć do elegancji, z którą grali The Citizens.

Bez wątpienia mieliśmy w poprzednim sezonie szczęście. Pomyśl o derbowym golu, który zdobył Divock Origi w 96. minucie, szanse na to… jakieś 1 do 500. Nawet dublet Shaqiriego przeciwko Czerwonym Diabłom na Anfield, jeszcze z Mourinho u sterów, był niebywały. Zwycięstwo przeciwko Spurs na Anfield – szczerze mówiąc: to absurdalne.

Mieliśmy mnóstwo dziwnych chwil w lidze i zrobiliśmy wszystko, co było możliwe, ale City wciąż było lepsze.

Kluczem i podwalinami tworzonymi na sezon 2018/2019, co zaowocowało na przykład późniejszym zwycięstwem w Lidze Mistrzów, było to, że Klopp ewoluował taktycznie. Lubię myśleć o tej ewolucji jako o zdolności do zmiany losów meczu.

W poprzednich sezonach wrzucaliśmy metaforycznie dwa biegi: pierwszym było „gegenpressing przy pełnym otwarciu przepustnicy” oraz „jakoś dotrwamy”. To uproszczenie jest oczywiście nieco redukcyjne i niesprawiedliwe, ale służy jedynie podkreśleniu doskonałości w ewolucji Klopp do sezonu 2019/2020 oraz powodu, dla którego wygraliśmy 33 z naszych 34 ostatnich meczów ligowych. Tutaj mamy do czynienia tylko z pierwszym rodzajem.

Tam, gdzie wcześniej z rozmachem wychodziliśmy na prowadzenie, jak 2:0 na wyjeździe w Southampton, tylko po to, aby później przegrać pojedynek 2:3, Klopp zdołał znaleźć odpowiednie momenty w meczu, gdy naciskanie na przeciwnika było najbardziej skuteczne, jego umiejętność znalezienia sposobu na oszczędzanie energii w grze bez utraty kontroli, jest z pewnością jego opus magnum w zarządzaniu zespołem.

Klopp zrozumiał, że aby rzucić wyzwanie i być w stanie wygrać wiele trofeów, musiałby stworzyć system rozgrywki, który pozwalałby na maksymalną kontrolę nad grą, abyśmy mogli odpocząć, wciąż wygrywając. To kluczowy dla niniejszego artykułu wniosek.

W każdym razie było jasne, że w zeszłym sezonie nauczyliśmy się świetnie grać w odczytywanie kontekstu gry, zmieniając biegi w razie potrzeby, ale to była tylko swoista przystawka do dania głównego. Dania głównego, które wjechało na stół dopiero w tym sezonie.

W sezonie 2019/2020 Klopp oraz zespół (także analityczny) opanowali do perfekcji sztukę kontroli przebiegu gry. Pozwala to na znalezienie odpowiednich części boiska, w których powinni znajdować się zawodnicy na dany moment, by zmaksymalizować szanse na zdobycie bramki.

Spójrzmy zatem na liczby:

Jeśli pamiętasz wcześniejsze rozważania, to zauważyliśmy, że w sezonie 2019/2020 xG (expected goals – przyp. red.) oscylowało w okolicach 52 punktów w lidze, gdy dla City wynosiło to 57. Na ten moment, gdy mamy 76 punktów, to narracja wokół Liverpoolu w niektórych środowiskach kibicowskich także opiera się na tym, że The Reds mają po prostu szczęście (patrz: VAR) Rzeczywiście, obliczyliśmy statystyczne szanse, że okazje na kolejne serie wygranych wynoszą jeden do dziesięciu milionów… Jednak kłóciłbym się, jeśli chodzi o naszą ilość szczęścia jako jedynym decydującym czynniku przy aktualnym stanie rzeczy.

Po pierwsze wprowadzam pojęcie: „stan gry”. Tutaj może zostać ponownie zapisany jako „bieżący wynik meczu”, ponieważ to właśnie oznacza obiektywnie. Kropka. Oceniając, jak zespół radzi sobie w różnych stanach gry, patrzymy, jak sobie radził pod względem xG, gdy przegrywał w meczu, jak to zrobili, gdy wygrywali, jeśli byli o bramkę, dwie lepsi, o bramkę, dwie gorsi itp. To samo, jeśli chodzi o gole i wyniki, które udało się osiągnąć, rozpoczynając kalkulację przy remisie (pojawiający się skrót GD oznacza „goal difference”, różnicę bramek – przyp. red.).

Po drugie, wierzę również, że istnieją dwa rodzaje menedżerów – menedżer ds. dominacji skrajów boiska i menedżer ds. dominacji środowiskowej.

Pierwszym przykładem wymienionego typu byłby Mourinho. Jest to menedżer, który zazwyczaj stara się pozyskać (poprzez szkolenie, ale zazwyczaj przez… zakup) właściwe cechy gracza, które powinny pozwolić mu zdominować przebieg danego meczu. Jeśli zawodnik jest strzelcem goli, będzie najlepszy w strzelaniu goli pod względem swojej specjalizacji. Ot, specjalista typu napastnik, który może zdominować pojedynek z obrońcą i zwyciężyć.

Jeśli jest to bramkarz, Mourinho szukałby takiego, który ma bardziej efektywny i szybszy refleks niż napastnicy, z którymi się zmierzy, aby zdominować wymiany piłek lub szybko przebić akcję.

Menedżer dominacji skrajów wydaje się dominować na końcach boiska, w obronie i ataku, czyli raczej tam, gdzie dzieje się akcja. Próbuje redukować dawanie szans graczom, którzy mogą wykorzystać nadarzającą się okazję, zrealizować swój potencjał specjalistyczny. Następnie stara się zmaksymalizować szanse, które stwarzają jego zawodnicy-indywidualiści poprzez swoje cechy w kontekście specjalizacji, w celu stworzenia możliwości wyższego wyniku w zakresie xG.

Menedżer środowiskowy, taki jak Klopp, próbuje „zdominować” swoją wizją ogół zespołu. Będą trenować metodycznie i z wielką powtarzalnością, będą wykorzystywać systemy, które zdaniem sztabu pozwolą drużynie kontrolować mecz, w którym grają. Do oporu. Mają nadzieję, że ta kontrola doprowadzi do szans umożliwiających atak na końcach boiska, jednocześnie niwelując zagrożenie obronne. Powtarzalność i długość intensywnego procesu wpływającego na całość gry i samej kondycji mentalnej i fizycznej zespołu. Jednak pytanie – czy da się tak przez cały czas.

Można to podsumować, mówiąc też tak, że menedżer „krańców” chce, aby świetni gracze tworzyli świetny zespół, podczas gdy szef „środowiska” chce, aby zespół, jego system i etos sprawił, aby jego gracze dzięki wzajemnej współpracy wyglądali świetnie na przestrzeni całego meczu, nie obniżając lotów.

Do sezonu 2019/2020 uważałem, że menedżerowie byli co do zasady typem jednym lub drugim, nie widziałem ani nie rozumiałem możliwości menedżera, który byłby w stanie zsyntetyzować oba te systemy. Co jeśli szef byłby w stanie kupić doskonałych graczy, a następnie wyszkolić ich na gwiazdy, a wszystko wtapiając ich w świetny system?

Liverpool 2019/2020 można zdefiniować jako NAJBARDZIEJ zdominowaną przez „myśl środowiskową” drużynę w piłce nożnej na świecie, mając jednocześnie najlepszych graczy w skrajnych częściach boiska.

Liczby tylko to potwierdzają. Porównajmy je z innymi zespołami.

Najpierw spójrzmy na Manchester United, ponury zespół, który rzekomo jest typowo dominującym na skrajach boiska, ale ma tylko jednego gracza w całym składzie, którego można obecnie sklasyfikować jako właściwego gracza pod tym kątem – Marcusa Rashforda. Reszta wydaje się być nijaka, na czym traci reszta zespołu w ujęciu środowiskowym.

Tak przedstawiają się osiągi Manchesteru United.

To, co można szybko wywnioskować z użycia liczb przy United jako fundamentu niniejszych rozważań, to to, że prawdopodobnie osiągają słabe wyniki na „skrajach”. Powodem jest to, że ich xG w dowolnym stanie gry jest dodatnie, co fajne, ale z drugiej strony konsumują wciąż 81% aktywności meczowej na zwiększenie szans na gola, przez co nie mają przestrzeni na odpoczynek.

Te słabsze wyniki na „skrajach” mają sens, biorąc pod uwagę formę graczy takich jak De Gea w obronie i Martial z przodu. United może mieć inicjatywę, jeśli nawet nie całkiem rządzi meczem (wkrótce zobaczysz różnicę w liczbach Liverpoolu i City), ale nie mogą na to liczyć w momencie, gdy ma to kluczowe znaczenie. Jeśli stracą możliwość na wyjście na prowadzenie jako pierwsi, nie będą mogli powstrzymać przeciwnika, a jeśli stworzą szansę, piłka często nie wpadnie do siatki.

Innym ogromnym problemem dla nich jest to, że nie mogą statystycznie wpłynąć na grę, dopóki nie padnie bramka. W stanie gry przy „Różnica bramkowa 0” są tylko o 0,4 gola lepsi niż ich przeciwnicy, a ten stan meczowy obejmuje ok. 46% czasu gry.

Innymi słowy, podsumowując, United przez połowę swoich spotkań mają wynik remisowy, podczas której nie są wyraźnie lepsi od rywali. Jeśli wyjdą na prowadzenie, wydają się być w stanie dość dobrze ustawić przebieg gry, jednak bez faktycznego zdobywania punktów, ponieważ ich różnica bramek wynosi wówczas zaledwie +4. Jeśli muszą gonić wynik i będą przegrywać, mają również tendencję do znacznego przyspieszenia, znowu, bez wielkich szans na lepszy wynik – ich różnica bramek w takiej sytuacji to okrągłe zero.

Ponadto kiedy nie prowadzą, mają problemy, by być nawet statystycznie o pół gola lepszymi od ich oponentów – to poważny problem, ponieważ jest to okres w meczu, kiedy wywiera się największą presję psychiczną. Pomyśl o meczu przy stanie 0:0 – gra cały czas trwa, wiara się tli. Nawet Southampton po dziewięciu minutach przeciwko Leicester u siebie 25 października czuło się dobrze. Już po 80 minutach na tablicy wyników widniało 0:9 na ich niekorzyść.

Początek meczu lub remisowy stan gry to taki, w którym wszyscy idą pełną parą i wszystko może się zdarzyć.

Tak więc jeśli walczysz o narzucenie na tym etapie swojej woli wszystkim lub większości przeciwników, oznacza to, że nie jesteś wyraźnie lepszy od nich i prawdopodobnie nie jesteś także zbyt dobry.

Teraz z podstawami teorii, która została tu omówiona, przyjrzyjmy się City. Na papierze to po prostu genialne liczby.

Mają niezłą, wysoką różnicę bramek, pokazując, że ich zawodnicy są w stanie strzelić ważne bramki lub wybronić strzały przeciwników za pomocą parad lub ustawiania dobrych linii defensywnych – i mają bardzo, bardzo dobry stosunek xG. Rzeczywiście, przy remisie kreują szanse na prawie dwa gole, podobnie przy prowadzeniu jedną bramką; są w stanie włączyć bieg na rozbicie przeciwnej drużyny. Jednak co warto zauważyć, kiedy przegrywają, ich różnica bramek wynosi w tym momencie -2.

Kwestie te stają się coraz ważniejsze, gdy przyjrzymy się im bliżej. City spędza 17% swoich meczów, szukając wyrównującej bramki. Nie ma tam kontroli, a gdy zobaczysz ich różnicę bramek na poziomie +13, to zrozumiesz, że co prawda w tego typu układzie strzelili 23 gole, ale stracili 10. To bardzo dużo bramek, gdy mecz zmierza ku podziałowi punktów. Pamiętasz, jak drużyny uważają, że wszystko jest możliwe, gdy gra rozkłada się na tablicy wyników widnieje remis?

W niektórych punktach ubiegłego sezonu pamiętam, że nikt nie mógł nawet powąchać City w ich niesamowitym biegu, nie mówiąc już o powaleniu ich, ale najwyraźniej już tak nie jest.

Drużyny starają się pozostać na w grze, wiedząc, że po pierwszych trzydziestu minutach trudności nastąpi znacznie bardziej miękka ostatnia godzina, a jeśli uda im się zachować formę i koncentrację, wiedzą, że będą szanse pod koniec drugiej części meczu, na tzw. drugim końcu.

Ten układ wydaje się sugerować, że mają świetnych zdobywców bramek, trzech atakujących o doskonałej jakości, którzy są wspierani przez jednego lub dwóch biegających pomocników, którzy są w stanie wykreować mnóstwo okazji.

Jednak niestety dla nich wszystko wskazuje na drużynę niezdolną do właściwej obrony pola swojego bramkarza i taką, która oferuje szansę wysokiej jakości w tempie niemożliwym do utrzymania dla zwycięskiej drużyny. Tutaj kluczowym jest brak rozkładu sił. Dobrze zdają się to potwierdzać w meczach z Liverpoolem, gdzie początkowe fazy spotkań są bardzo wysoce podkręcane przez The Reds.

City nie zdołało też zdominować defensywnego „krańca”. Kiedy Ederson lub obrońca musieli wykazać się w decydującym momencie przeciwko atakującemu, często zaliczali wpadki.

Ponadto wydają się drużyną kruchą psychicznie. Na etapie „Różnica bramek -1” są tylko 0,53 xG lepsi od swoich przeciwników. Stoi to w wyraźnym kontraście do innych wskaźników, w których prawie wszystkie mają wyniki w okolicach 1,5 lub więcej. Oznacza to, że gdy zostają zdławieni mentalnie przez przeciwnika, ustępują i walczą indywidualnie, na czym traci sama gra. Może to właśnie paradoks indywiduów?

Spędzają też 10% więcej czasu niż w ubiegłym roku przy wyniku remisowym (38% w 2018/2019, teraz 42%). Co gorsza, w zakresie jedynie 4% całego zeszłego sezonu w meczach gonili wynik. Jak dotąd nastąpił w tej kwestii wzrost do 400% (w tym sezonie to już 17%!).

Podsumowując, City to wciąż potężny, zdolny zespół. Mają też pecha, oba mecze ze Spurs są dobrym tego przykładem – City powinno było wygrać po trzech lub czterech bramkach, ale w dwóch meczach zdobyło tylko jeden punkt. Potwierdza to nieźle regułę remisowego stanu meczu.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że nadal są siłą w Premier League, a ich liczby i ponad 50 punktów w tej chwili wydają się całkiem trafne. Są na dobrej drodze do zdobycia 70 punktów, a dzięki poprawie formy w ciągu ostatnich 13 meczów mogą łatwo wbić nawet 85 punktów. To zawsze oznaczałoby w Premier League przyzwoity rezultat.

W skrócie – są w miejscu, na które w tym sezonie zasłużyli.

Wszystko to dobrze wpływa na nasze zrozumienie tego, co zamierzamy odkryć na temat Liverpoolu. Wyjątkowa statystyka w niniejszym artykule, jedna na dziesięć milionów szans na to, że wygraliśmy 33 i zremisowaliśmy jedno z naszych ostatnich 34, jest jak dotąd nadrzędną i spektakularną narracją sezonu.

Oczywiście eksperci grają nam na nosie, głupio byłoby tego nie robić, ale nadal panuje ogólne przekonanie, że mamy szczęście, że mamy 25 punktów przewagi, a City pecha, że jest 25 z tyłu. Narracja VAR, „LiVARpool”, choć nie cieszy się dużym zainteresowaniem medialnym, z pewnością jest ulubionym tematem dla rywali.

Gdybym musiał podać liczbę, powiedziałbym, że ogólny konsensus jest taki, że jesteśmy świetnym zespołem, a City też, i mieliśmy trochę szczęścia z VAR, przyjaznym odbiciem piłki itp., Podczas gdy City okazało się mieć odwrotnie. Gdybyśmy byli o 8 punktów przed nimi, to byłoby w porządku.

Co więcej, liczby xG na pierwszy rzut oka potwierdzają to, bo mamy tam do czynienia z oczekiwanymi 57 punktami City na tym etapie w porównaniu do naszych 52.

Ten fakt, który zobaczymy wkrótce, wskazuje na drużynę Liverpoolu o tak niesamowitej dominacji, zarówno w ujęciu „środowiskowym”, jak i „skrajnym”, że jeśli nawet uwzględnilibyśmy wszystkie dane, to pokazałoby nam to zespół perfekcyjnie zdolny do wygrania ponad 30 gier na każde 34, bez potrzeby statystyki 1 do 10 000 000.

Innymi słowy, nie sądzę, abyśmy mieli niewiarygodne szczęście, myślę, że byliśmy niewyobrażalnie genialni. Nie sądzę, aby ta drużyna Liverpoolu była świetną drużyną – myślę, że jest to najlepsza drużyna klubowa, jaką kiedykolwiek mogła grać w piłkę nożną.

Dane wyglądają tak:

Pod wodzą Jürgena Kloppa Liverpool przekształcił się z ekscytującej, atakującej, ale chaotycznej drużyny w jeden kolektyw, który może łatwo zmieniać biegi, zarówno w górę, jak i w dół, w zależności od stanu gry. Tak, bramki wpadają, ale pierwszą wyróżniającą się wartością jest to, że nasze wyniki, gdy mamy jednego gola więcej do przodu, są tylko w połowie tak dobre, jak City w tym samym układzie. W tym układzie mamy xG na poziomie 1,08 przy 1,81 dla City. Zdobyli 14 dodatkowych bramek, my mamy tylko wynik na poziomie +4.

Ale może to być jedyna wyraźna różnica w mentalności dwóch zespołów. Obywatele mają zdolność wdeptywania przeciwnych drużyn w ziemię, gdy ta dogorywa. Z drugiej strony Liverpool ma znacznie większą zdolność do pokonania drużyny, ale także do oszczędzania energii, gdy jej wydatkowanie nie jest konieczne. W taki właśnie sposób oszczędza się energię przez cały sezon.

Żeby wprowadzić zwinnie dygresję, uważam, że wpływ na to miała zmiana przepisów – obecnie w przypadku równej liczby punktów decydują bezpośrednie starcia, a nie różnica bramek. Klopp automatycznie zdał sobie sprawę, że gole dla samych goli nie były już ważne. Liczyłyby się tylko wyniki między dwoma zespołami, gdybyśmy zakończyli sezon na równi.

Chociaż uważam, że jest to okropna zasada, okropna dla ligi i niosących przez nią emocji, pozwoliła Kloppowi przestawić swój system na spokojny, kiedy konfrontacja została „wygrana”. W tym stanie gry nie ma wielkiej potrzeby wydawania energii.

Jeśli chcesz sprawdzić, na poziomie mikro, czystą, nieskrępowaną błyskotliwość systemów Kloppa, spójrz na stan gry „Różnica bramek > +1”, ponieważ pokazuje, jak jego drużyna potrafi przełączać biegi z agresywnego nacisku i dominacji na oszczędzanie energii.

Ludzie często wspominają, że mieliśmy większe szczęście niż City z kontuzjami (chociaż tam, gdzie City straciło Sané i Laporte’a na znaczną część sezonu, a innych na krótsze okresy, Liverpool stracił Alissona, Lovrena, Matipa, Fabinho, Milnera, Keïtę, Lallanę, Shaqiriego i Mané). Nie wierzę w szczęście, jeśli chodzi o Kloppa. Częścią tej przewagi było to, że byliśmy w stanie obniżyć naszą intensywność podczas gier, zmniejszając ryzyko kontuzji graczy.

Oczywiście, możliwość odpoczynku gdy prowadzisz, sprawdza się tylko wówczas, gdy jesteś w stanie szybko wyjść na prowadzenie…

Rzuć teraz swoim okiem na „Różnica bramek = 0”. W tym stanie Liverpool jest tak dominujący w końcówkach, że wymyka się to dostępnym pojęciom. Podczas gdy City tworzy wyższą wartość xG, 1,81 do 1,35, co stanowi znaczną różnicę, musimy zrozumieć, że w tym okresie pod względem faktycznych bramek strzelonych i straconych są na poziomie 23:10, podczas gdy my mamy 27:4, to prawie podwojenie ich statystyki.

Łatwo byłoby sprowadzić to do kwestii szczęścia, przypadku itd., ale warto zauważyć, że Liverpool nie zaczyna zbyt wielu meczów przy pełnej i zdecydowanej grze, nawet jeśli przez leniwą grę cierpi widowisko.

Podczas gdy strategią Pepa Guardioli zawsze było przytłaczanie przeciwników olśniewającą szybkością i jakością od pierwszego gwizdka, Klopp ewoluował w swoim myśleniu na temat tego, co wypada.

Naszą strategią jest „włączanie” naciskanie w różnych punktach w pierwszej połowie, zwykle około 25. minuty. Ten system ma psychologiczny efekt, pozwalając przeciwnikom trochę odetchnąć, aby niemal uśpić ich w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa. Są następnie zalewani nagłym i przedłużającym się (zwykle do przerwy) napływem energii, z którym większość drużyn nie radzi sobie dobrze.

Pozwala nam to również próbować a następnie odpuszczać, jeśli to nie działa, oszczędzać energię i przegrupować się, aby przejść ponownie w dalszej części gry do zdecydowanych ataków.

Znów jest to sprzeczne z systemem City – tym razem można się podeprzeć doskonałymi zapowiedziami przedmeczowymi Gary’ego Fulchera:

Liverpool od 31. do 45. minuty strzelił 16 bramek, tracąc zaledwie dwie. City w tym samym okresie strzeliło 10 i straciło trzy, to nadal doskonałe, ale znowu połowa różnicy bramek. Liverpool wygrał wiele meczów w tym okresie. Dla dalszego porównania, Leicester na trzecim miejscu również ma +7, ale różnica bramek w pozostałej części pierwszej połowy wynosi zero, podczas gdy my mamy +11 dla pozostałych okresów.

Należy pamiętać, że City i Liverpool odpowiadają w lidze na wydajność na poziomie 90% i więcej, więc nigdy nie powinniśmy podwajać ich w tak kluczowych wskaźnikach.

Pojawia się więc wzorzec, a mianowicie, że przyzwoicie działająca drużyna City, radząca sobie dobrze w większości wskaźników, nie może zbliżyć się do drużyny Liverpoolu na szczycie, a głównym powodem wydaje się być całkowita dominacja Liverpoolu wobec każdego rodzaju stanu gry.

Aby uzyskać więcej dowodów, przyjrzyjmy się, kiedy Liverpool goni wynik. Ot, mała próbka, która sama w sobie jest dzwoneczkiem alarmowym wobec całkowitej dominacji. Widzimy, że kiedy gonimy grę, przełączamy się na niesamowicie wysoki bieg, nie tracąc przy tym kolejnej bramki – nic nawet nie zapowiada, by miało tak się stać. W tym stanie mamy bilans bramek 4:0 z dopasowaniem xG.

Podobnie fakt, że wykazujemy tak podobne xG w stanach „Różnica bramek 0” i „Różnica bramek +1”, sugeruje doskonały trening mentalności przeprowadzony przez Kloppa. Próbuj, pchaj, nie zmieniaj niczego, odpuść na sekundę, aby gra była bezpieczna. Dbaj o siebie.

Jeśli tracimy bramkę – wciskamy gaz do dechy, aby osiągnąć odpowiedni pułap i wyrównać, a jeśli jesteśmy na poziomie zero, zachowujemy kontrolę, mentalnie męczymy przeciwników przez dominację w polu, przy bramce do przodu – to samo. Trzymamy grę. W ten sposób utrata gola staje się bodźcem wzmacniającym.

Zasadniczo systemy takie jak xG i statystyki meczowe są daleko w tyle, jeśli chodzi o zrozumienie niesamowitej formy Liverpoolu. Tak, możemy wygrywać, przewyższać własne xG o 21 punktów, pewne wyrównanie zapewne przyjdzie… a może po prostu dzieje się coś, co zdarza się raz na 10 milionów przypadków, tu na twoich oczach – ale ja bym na to nie stawiał. To tylko liczby. One nie do końca wiedzą, skąd pochodzą.

Niewiele osób jest w stanie zauważyć dominację Liverpoolu w ramach prowadzonej gry. Rwane akcje przeciwników powodują wzrosty ciśnienia, jednak należy się tutaj skupić bardziej na tym, co się dzieje, gdy Liverpool przechodzi do działań.

Innymi słowy, bez względu na stan gry, Liverpool morduje cię mentalnie. To nie jest szczęście, to nie odbicie piłki i to nie jest VAR.

Rozważenie tego pod kątem dominacji „skrajów” maluje podobnie ładny obraz. Gdy drużynom udaje się dotrzeć do dobrych obszarów boiska, raz po raz w sytuacjach jeden na jednego udaremnia je nasz doskonały bramkarz i obrońcy. W ataku Mo Salah wykończy sytuację z ostrych kątów, podczas gdy Mané będzie zdobywał wszystkie technicznie genialne bramki, raz po raz. W tych kluczowych momentach, czy to w ataku, czy w obronie, lepsi gracze Liverpoolu wysuwają się na pierwszy plan, czyniąc różnicę. Jest to główny powód, dla którego zobaczysz, że nasza różnica bramek przebija wskaźnik xG – ponieważ nasi gracze byli lepsi w kluczowych momentach.

Wcześniej mówiłem o osiągnięciu przez Kloppa syntezy dominacji „końca” z „całością” i myślę, że widzimy to w blasku i różnorodności celów Liverpoolu. Jak Paul (Tomkins) z trudem podkreślał w ciągu ostatnich kilku miesięcy, Liverpool jest geniuszem w następujących rodzajach bramek;

Stałe fragmenty (dominacja skrajów)

Skomplikowana gra (dominacja i skrajów, i środowiskowa)

Zagrania z najwyższej półki (dominacja skrajów)

Bramki dzięki szybkości przejścia do ataku (dominacja środowiskowa)

Bramki wynikające ze zmęczenia i / lub błędu obrońcy (dominacja środowiskowa)

Bramki związane z wyborem atakującego systemu (dominacja środowiskowa)

Bramki dzięki długim podaniom (dominacja i skrajów, i środowiskowa)

Widzisz, Liverpool to czarodzieje w zdobywaniu dowolnego rodzaju bramek, z dowolnej sytuacji w dowolnym stanie gry. Podczas gdy City osiągnęło określony cel, Liverpool dopracował sztukę polegającą na upewnianiu się, że piłka znajduje się w siatce.

Podczas gdy City próbuje kontrolować cię za pomocą swoich wysoko wykwalifikowanych strzelców, Liverpool rozstawia cię po kątach na obu końcach, oszczędzając lub blokując twoje strzały, obniżając morale, a następnie zdobywając punkty, gdy jest to możliwe.

Nigdy nie widziałem drużyny tak zdolnej do tak wielu różnych rodzajów futbolu, od awanturniczego stylu, poprzez spokojną i swobodną kontrolę, zdecydowaną dominację, po szczelną obronę – wszystko w 90 minut.

Być może moje stwierdzenie, że jesteśmy najlepsi w historii, może okazać się hiperbolą, gdy sezon się skończy – możemy wygrać ligę z kilkoma porażkami, odpaść z Champions League i życie będzie trwać dalej.

A może nie jesteśmy zespołem w biegu z prawdopodobieństwem 1 do 10 000 000, być może jest trochę prawdy w tym, że przychylny los się w końcu odwróci, a może… po prostu wygramy wiele.

Wierzę, że za sto lat nadal będą pisać książki o tym zespole, jego niewyobrażalnych liczbach w tym roku i niemożliwej do powstrzymania sile, którą stworzył Jürgen Klopp.

Mark Cohen



Autor: Panpaweł
Data publikacji: 16.02.2020 (zmod. 02.07.2020)