FUL
Fulham
Premier League
21.04.2024
17:30
LIV
Liverpool
 
Osób online 838

30 lat wzlotów i upadków w drodze na szczyt

Artykuł z cyklu Artykuły


„Jeśli Liverpool ma być gotowy na wygranie ligi na boisku, najpierw musi być gotowy wygrać ją poza nim”.

Ten cytat miał na Anfield wielu autorów, zwłaszcza w dwóch ostatnich dekadach długiego oczekiwania. 

Gérard Houllier wygłosił to zdanie, kiedy spoglądał na stare budynki w ośrodku treningowym Melwood na początku nowego tysiąclecia. 

Rafa Benítez powiedział to samo, przeglądając broszurę, która skusiła go na zamianę Hiszpanii na Anfield, gdy zastanawiał się, jak klub o takim statusie może kwaterować pracowników w hostelu naprzeciw stadionu w obiekcie pieszczotliwie nazywanym Pensjonatem u Tiny. 

John W. Henry i Tom Werner powiedzieli to zdanie, gdy kupili klub w 2010 roku i zdali sobie sprawę z tego, jak krucha jest struktura klubu składająca się z ledwie 200 osób. 

Istniało przekonanie, że Liverpool jest światową piłkarską potęgą, podczas gdy rzeczywistość była zgoła odmienna. Kiedy Fenway Sports Group przejęło klub, aktualnym sloganem było „Liverpool został w tyle”. 

Nikt nie spodziewał się 30 lat nadrabiania dystansu, gdy w maju 1990 roku – raczej pośród serdecznych głosów uznania niż wśród wybuchów szalonej radości – Alan Hansen wznosił puchar za 18. ligowy tytuł. 

Liverpool nie przejmował się paradą. Nie było potrzeby ściągania autobusu, kiedy wkrótce z pewnością miała się nadarzyć kolejna okazja. Przecież była to dziesiąta taka gala w ciągu 15 sezonów.

– W tamtych czasach parady organizowaliśmy tylko po zdobytych pucharach – wspomina John Barnes, piłkarz roku według FWA, Stowarzyszenia Pisarzy Piłkarskich w mistrzowskim roku 1990.

– To nie kwestia samozadowolenia, to raczej kwestia tego, że wielu się tego spodziewało. Nie zawsze byliśmy w stanie wygrać, ale zawsze byliśmy w czubie, mieliśmy szansę. Doszło do tego, że przesadnie nie świętowaliśmy wygranego tytułu mistrzowskiego.

Numer 19 wydawał się bliski już w kolejnym sezonie. Liverpool rozpoczął od ośmiu zwycięstw. Nie przegrali w lidze aż do grudnia.

W styczniu 1991 roku menedżer Kenny Dalglish ściągnął z Bournemouth 17-letniego Jamiego Redknappa, Jimmy’ego Cartera z Milwall za 800 tys. funtów i Davida Speedie’ego z Coventry City za 675 tys. Miesiąc później, na fotelu lidera i wciąż w grze o FA Cup, Dalglish zrezygnował.


Oceniając krucjatę Liverpoolu, wszystkie drogi zdają się prowadzić do tego katastroficznego wydarzenia, nawet jeśli początkowo decyzję Dalglisha oceniano raczej jako tąpnięcie niż trzęsienie ziemi w pazernym na tytuły imperium.

– Kiedy Bob Paisley odszedł, co się wydarzyło? Liverpool i tak wygrał ligę. A po Paisleyu? Joe Fagan zdobył trzy trofea w rok. Po Faganie? Liverpool zdobył dublet pod Kennym – powiedział Barnes.

– Taki już był Liverpool. Czas płynął, menedżerowie się zmieniali, piłkarze przychodzili i odchodzili. A klub trwał.

Rekordzista w liczbie zdobytych bramek Ian Rush już wcześniej widział podobne sytuacje.

– Każdy wtedy mówił „Takie rzeczy po prostu się w piłce zdarzają, pogódź się z tym” – wspomina.

– Zamysł był taki, żeby wszystko zostało po staremu. Po co robić z igły widły? Oczywiście, jeśli patrzysz na to z dzisiejszej perspektywy, to wydarzenie miało olbrzymie skutki.

Czas sprawił, że było to tak doniosłe. Nadzieje klubu na kolejny bezboleśnie przebyty okres przejściowy okazały się płonne. Nie potrafiono sprostać łączącym się światom starego i nowego angielskiego futbolu. Liverpool potrzebował nowego duchowego przywódcy, bo w grze bardzo wyraźnie szykowało się na rewolucję. Historia na Anfield po 1990 roku opowiada o klubowym polowaniu na postacie, które jednocześnie z szacunkiem podejdą do chwalebnej przeszłości, ale też będą w stanie ją wskrzesić.

Stali menedżerowie Liverpoolu od czasów Shankly’ego


To Hillsborough, 20 miesięcy przed odejściem Dalglisha, zmieniło wszystko. Powstały blizny: społeczne, emocjonalne, polityczne, psychologiczne, prawne, kulturowe i finansowe.

Dalglish wypowiadał się na temat swojego stresu pourazowego, niewyobrażalnego piętna zmuszającego go do podtrzymywania na duchu pogrążonych w żałobie 96 rodzin i całego miasta. Co istotne, w ślad za przyjacielem z klubu natychmiast odszedł i Hansen.


W styczniu 1990 roku raport sędziego Taylora na temat katastrofy przytoczył złe warunki techniczne stadionu i zalecał gruntowną przebudowę. „Wielka piątka” angielskiej piłki doprowadziła do powołania Premier League, Rupert Murdoch połączył raczkującą Sky TV z British Satellite Broadcasting, a łzy Gazzy na mundialu we Włoszech w 1990 roku zwiastowały początki piłkarskiego ekonomicznego boomu.

Co dotąd zwyczajowo przynosiło sukces, w 1990 stało się delikatnie przestarzałe i choć Liverpool zdawał się być w uprzywilejowanej pozycji, by skorzystać na zwiększających się wpływach i globalizacji, pewien niepokój budzić mógł sposób zarządzania klubem przez prezesa Noela White’a, a później Davida Mooresa starannie prowadzonego przez dyrektora wykonawczego Petera Robinsona.

Liverpool zdawał sobie sprawę z tego, że musi iść z duchem czasu, jednak ich dotychczasowy przepis na sukces upoważniał do pewnego wahania, a niekiedy oporu wobec nadchodzących zmian. Zmuszeni byli do przejścia krok po kroku przez komercyjne pole minowe, podczas gdy Manchester United – korzystający z geograficznego położenia swojego stadionu, które czyniło rozbudowę łatwiejszą – przejechał czołgiem przez sam jego środek. Szalejące zyski United były przez niektórych w Merseyside odbierane z pewnym pobłażaniem, w czasie gdy członkowie zarządu zdawali sobie sprawę z tego, że „ci drugiego końca East Lans road wiedzą, co robią”.

Nikt nie zdawał sobie sprawę z zamiany ról, kiedy 1 września 1992 roku, dwa tygodnie po pierwszych meczach Premier League Liverpool otworzył Centenary Stand. Pierwszy sezon Liverpool zakończył na pierwszym miejscu, choć tylko gdy idzie o liczbę widzów. W tym czasie na Anfield mogło wejść o 2 tys. widzów więcej niż na Old Trafford.

Jednak sporo było też przykładów na napięcia „filozoficzne”. Weźmy chociażby brak zaufania do Graeme’a Sounessa, bezpośredniego następcy Dalglisha, z jakim ten spotkał się, kiedy osławione, jednak rzadko wykorzystywane pomieszczenie na buty („boot room”) zamieniono na pokój prasowy. Niektórzy udziałowcy i fani oskarżali Sounessa o deptanie uświęconej ziemi.

Nawet najbardziej radykalne decyzje musiały być dobrze sprzedane kibicom, gdy odnosiły się do wartości dotykających kategorii pomieszczenie na buty.


W 1998 nie wystarczyło, że Houllier miał w dossier współudział w genialnym planie, dzięki któremu Francja zdobyła mistrzostwo świata. Akceptację zyskał dopiero wówczas, gdy okazało się, że w latach 70. chadzał na The Kop, dzięki czemu mógł uczestniczyć w krótkotrwałym eksperymencie pod nazwą „współmenedżer wraz z Royem Evansem”.

Warto odnotować, że pierwsze amerykańskie „przejęcie” na Anfield nie nastąpiło w 2007 roku, przez Toma Hicksa i George’a Giletta juniora, a w 1995, kiedy The Kop przystrojono złotym łukiem restauracji McDonald’s.

Zrozumiała współpraca? W tamtych czasach spotkała się z pewnym oporem ze strony osób dostrzegających w tym bezwstydny marketing. Pytanie „Co powiedziałby Shankly” może prowadzić do niewygodnych odpowiedzi.

Kiedy Roman Abramowicz kupił Chelsea, flagi na The Kop wyśmiewały tamtejsze komplety na trybunach, oceniając sukcesy przypłacone górą gotówki jako skażone a przez to mniej warte. Jednocześnie zarząd na Anfield poszukiwał podobnych rozwiązań biznesowych mających swoje korzenie w Dubaju czy Tajlandii, w pełni zdając sobie sprawę, że jakikolwiek przeciek w tej sprawie wywołałby konsternację wśród fanów.

Jak FSG zdało sobie sprawę, że relacja The Kop z niepohamowanym kapitalizmem Premier League jest niełatwa. Najpoważniejsze potknięcia bieżących właścicieli dotyczyły cen biletów, prób zastrzeżenia marki Liverpool oraz odesłania pracowników na urlopy bezpłatne.

Trzymanie jednej nogi w przeszłości, gdy drugą kroczy się w XXI wieku, wymaga zręczności.

Zmieniające się czasy

Na początku lat 90. głównymi problemami Liverpoolu były próby dostosowania się do zmieniającego się systemu transferowego i sytuacji zawodników wzmacnianej przy pomocy większych kontraktów.

– Wprowadzenie Premier League miało na to wielki wpływ – mówi Barnes.

– Poprzednio zespół wzrastał raczej w sposób organiczny, niż poprzez dokupowanie zawodników, którzy mieli przynieść sukces. Teraz koncepcja kupowania młodych graczy jak Ronnie Whelan, Ian Rush czy Steve Nicol, by powoli wprowadzać ich do gry, po kilku latach była już melodią przeszłości. Zawodnicy coraz częściej zaczęli przenosić się pomiędzy klubami, w dodatku za większe kwoty.

– Kiedy w 1987 roku dołączyłem do klubu razem z Johnem Aldridge’em, Peterem Beardsleyem i Rayem Houghtonem, rzadkością było, żeby naraz sprowadzać tylu zawodników. Kluby zazwyczaj tak nie działały. Przez dekadę można było mieć ten sam trzon drużyny, co roku wymieniając jednego czy dwóch graczy. Kiedy tylko ruszyła Premier League, ta trwałość wyparowała.

Były kapitan Souness wydawał się być naturalnym wyborem, by połączyć tradycyjne wartości ze świeżą perspektywą.

– Chciał pozmieniać sprawy, ale zbyt szybko. Był we Włoszech, widział co tam się działo i jego pomysły były słuszne – powiedział Rush.

– To były niewielkie rzeczy – upewnienie się, że każdy pod prysznicem nosi swoje klapki, by uniknąć infekcji. Wysyłał nas na regularne wizyty dentystyczne, też żeby uniknąć infekcji. Detale, które inne kluby wprowadziły lata później, ale wówczas ludzie zastanawiali się, po co to wszystko zmieniać.

– W czasie jednego z obozów przygotowawczych Ronnie Moran prowadził zajęcia, jak się to robiło od czasów Shankly’ego i Graeme z szacunku dla niego nie chciał mu powiedzieć, by tego nie robił. W efekcie później prowadził jeszcze swoje ćwiczenia, więc odbywało się to tak, jakbyśmy uczestniczyli w dwóch obozach jednocześnie. Dopadło nas wówczas sporo kontuzji.

Souness wygrał FA Cup w 1992 roku, jednak wyniki w lidze się posypały na skutek pochopnych sprzedaży i nietrafionych zakupów. Liverpool wydawał dużo, płacąc łącznie Derby County 5,1 mln funtów za Deana Saundersa i Marka Wrighta, dzięki czemu stali się wówczas najdroższym piłkarzem w Anglii i najdroższym obrońcą.

Jak kształtował się rekord transferowy Liverpoolu


David James, Nigel Clough, Julian Dicks, Paul Stewart i Neil Ruddock wypadli bardzo blado na tle przemyślanych zakupów Manchesteru United dokonanych za takie same albo i niższe kwoty.

Sytuacja, w której Souness odpuścił transfer Cantony w listopadzie 1991 roku, może być transferowym punktem zwrotnym w piłkarskiej historii minionych 30 lat.)

– Wydaliśmy wówczas masę pieniędzy za czasów Roya Evansa – dodaje Rush.

– Nowi zawodnicy szybko zdawali sobie sprawę z tego, że aby grać dla Liverpoolu trzeba nie tylko mieć umiejętności piłkarskie, ale też być bardzo odpornym psychicznie. Gracze przychodzili z Derby albo z Nottingham Forest, gdzie na swoim podwórku byli uznawani za gwiazdy pierwszej kategorii. Liverpool to inny poziom presji. Wszystko odbywało się pod lupą kibiców.

Największym grzechem Sounessa było niedocenienie niechęci do dziennika The Sun po jego relacji na temat wydarzeń na Hillsborough. W wyniku złych podszeptów w trzecią rocznicę tragedii udzielił gazecie wywiadu na wyłączność. Do dziś poszukuje wybaczenia.

Po Sounessie Liverpool znów zwrócił się ku sacrum w postaci swojej przeszłości. W 1994 roku drużynę przejął Evans, „ostatni z gości z pomieszczenia na buty”.

Porywający zespół przesuwający się po boisku szybkimi podaniami, grający w ustawieniu 3-5-2 był emocjonujący, jednak chwiejny. Do tego czasu Manchester United stało się dominującą siłą w kraju, a Blackburn Rovers wydawało góry gotówki pod odmłodzonym Dalglishem.


– Około 1995, 1996 roku zacząłem postrzegać nas jako zespół walczący raczej o miejsce w czołowej czwórce, z szansami na trzecią lokatę, niż bijący się o tytuł – powiedział Barnes.

– Do tego czasu zawsze rozpoczynałem sezon, sądząc, że możemy wygrać ligę.

Najbliższy sukcesu Evans był w sezonie 1996/1997, kiedy jego zespół stoczył zażartą walkę z Manchesterem United. Szansa przepadła wraz postawą Davida Jamesa w bramce przy rzutach rożnych gości.

Dla Evansa pojęcia „Spice Boys” pozostało piętnem, które oznaczało, że jego młody, ubrany w garnitury od Armaniego skład wymaga doświadczenia i dyscypliny.


Podobnie jak Souness nie mógł zrzucić wszystkiego na finansową nierówność. Liverpool latem 1995 roku zapłacił za Stana Collymore’a rekordową sumę 8,5 mln funtów. Phil Babb był najdroższym obrońcą w Premier League.

Pozytywnym dziedzictwem Evansa była złota era akademii – były skrzydłowy Steve Highway wychował pokolenie, które powinno było stać się odpowiedzią Anfield na zdobywającą tytuł za tytułem „Klasę ’92” w barwach United.

Steve McManaman, Robbie Fowler, Michael Owen i Jamie Carragher przebili się do drużyny przed 1998 rokiem. Gdyby nie kontuzje, pod Evansem zadebiutowałby też Steven Gerrard.

Premier League było obecnie kosmopolitycznym, bogatszym światem i prezes Moores przekonał Liverpool, by wziąć nauczkę z sukcesu, jaki Arsenal osiągnął pod Arsène’em Wengerem.

Houllier był dyrektorem technicznym francuskiej federacji, więc ściągnięcie go do Liverpoolu było sporym osiągnięciem, jednak ekscytacja mieszała się ze sceptycyzmem. Część byłych graczy jawnie wyrażała swoje niezadowolenie, a prezes był świadom oskarżeń o sprzeniewierzenie się klubowej tożsamości.

– Nie chcemy stać się całkiem „zagraniczni” – powiedział Moores.

Zamiast tego asystentem został Phil Thompson, który miał zapewnić przetrwanie linii Shankly’ego.


Rick Parry, ojciec-założyciel Premier League, który został dyrektorem wykonawczym w 1999 roku, rok po objęciu stanowiska przez Houlliera, musiał radzić sobie z osobliwymi wyzwaniami. Liverpool stracił swoją pozycję na szczycie, zajmował starzejący się stadion a do tego trzeba było przekonać cyniczne grupy fanów, że co prawda Shankly powiedział kiedyś, że „pierwszy jest pierwszy, pozostali się nie liczą” i jest to świetna myśl, jednak bycie drugim czy trzecim dawało duże możliwości, gdy Puchar Europy przeistoczył się w dochodową Ligę Mistrzów.

– Przez całe lata 90. środowisko zewnętrzne gwałtownie się zmieniało – Premier League, zwiększone dochody, prawo Bosmana, odświeżona Liga Mistrzów – powiedział Parry w wywiadzie dla Telegraph Sport, nim niedawno został prezesem EFL.

– UEFA przebudowała Ligę Mistrzów, tworząc więcej spotkań i więcej pieniędzy dla uczestniczących drużyn. Przed 2000 rokiem nigdy nie uczestniczyliśmy w rozgrywkach o takiej formule. Przy nowych zasadach trzeba było być w tych rozgrywkach i pozostać w nich, jeśli nie chciało się zostać w lesie.

– W 1999 sprzedaliśmy 9,9% akcji klubu spółce Granada Media, aby od razu wzmocnić zespół i dostać się do czołowej trójki, która kwalifikowała się do Ligi Mistrzów. Dochód był konieczny, by zainwestować środki i pozostać w grze. Plan zadziałał. Poza jednym wyjątkiem w latach 2000–2009 zawsze graliśmy w Lidze Mistrzów, wliczając w to zwycięstwo i dobre wyniki w fazie pucharowej za czasów Rafy Beníteza.

Liverpool utrzymał swoją pozycję, zwłaszcza w Europie.

Pod Houllierem diety były ściślejsze, metody treningowe się zmieniły a działy medyczny i fizjoterapii odnowiono. Houllier z powodzeniem apelował o nowy ośrodek treningowy, położył nacisk na dyscyplinę i poprowadził klub w kierunku odległym od dotychczasowej „Drogi Liverpoolu” (Liverpool Way) – wszystko po to, by zastosować swój wyrachowany styl. Wykorzystał będących na fali Gerrarda, Owena i Carraghera, by ulepić silniejszy fizycznie, nastawiony na strategię Liverpool.


– Moje przyjście było szokiem dla tutejszej kultury – powiedział Houllier.

– Musieliśmy rozpocząć przebudowę od przekonania ludzi. Nigdy nie postrzegałem tego jako rewolucji. Musieliśmy działać stopniowo.

Pomiędzy 1999 a 2002 rokiem Houllier dokonał udanych zakupów i wzniósł wiele trofeów. Sami Hyypiä, Didi Hamann i Gary McAllister zainspirowali w 2001 roku drużynę do sięgnięcia po pucharową potrójną koronę, zapewniając przy tym pierwszy awans do Ligi Mistrzów.

Później w 2002 roku Houllier przeszedł w trakcie sezonu ratującą życie operację serca. Powrócił, by poprowadzić Liverpool do drugiego miejsca za Arsenalem.

– Jeszcze jeden krok – pomyślano w klubie, rozpoczynając krytyczne letnie okno tranferowe.

Zakontraktowano gwiazdę mistrzostw świata El-Hadjiego Dioufa zamiast wypożyczonego Nicolasa Anelki, a ponadto Liverpool został przelicytowany w walce o Damiena Duffa z Blackburn.

– Po mojej chorobie byłem nieco przytłumiony, a w takim stanie nie podejmuje się najlepszych decyzji i podjąłem wówczas kilka, które nie były dobre – przyznał Houllier.

Parry niedoszłą umowę w sprawie Duffa przywołuje jako jedną z tych rzeczy, które wciąż sobie wypomina.

– Jeśli chodzi o Duffa, to Blackburn powiedziało nam, że nie jest na sprzedaż. Być może gdybyśmy w 2002 roku przepłacili i rzucili 15 mln funtów, trochę by zmiękli. Faktem jest, że podpisał kontakt z klauzulą wykupu 18 mln funtów i Roman Abramowicz rok później taką kwotę zaproponował. My byśmy tyle nie dali – wspomina Parry.

Wydatki Liverpoolu według sezonu


– Zasadniczo takie gdybanie nie ma w piłce nożnej sensu. Wszyscy bylibyśmy mistrzami, gdyby każdy mógł cofnąć się do konkretnego meczu i wybrać inną jedenastkę.

– Łatwo teraz być mądrym i powiedzieć „Gdybyśmy to zrobili, to sprawy potoczyłyby się inaczej”, ale nikt nie może dać gwarancji. Gdybyśmy kupili Damiena Duffa a później Daniego Alvesa, czy zdobylibyśmy tytuł? Kto wie?

– Nie można lekceważyć, jak wielkim czynnikiem był wówczas sir Alex Ferguson. Historia zatacza koła. Manchester United ma wszystkie zasoby – wytwarzając komercyjne zyski – więc dlaczego nie zdobył tytułu od tego czasu? Bo sir Alex nie jest już u sterów. Był naprawdę nadzwyczajną postacią, zwycięzcą pierwszej wody. Potrafił przebudowywać zwycięskie drużyny w sposób, jakiego nie potrafili powtórzyć inni. Zrobił to co najmniej dwukrotnie.

– Połączenie jego i sukcesu komercyjnego United było niesamowite.

Fałszywy świt

Jedna z upokarzających porażek ery Houlliera przyszła w Lidze Mistrzów 2002/2003 w meczu z Valencią.

Benítez był menedżerem Valencii i Liverpool wkroczył do akcji, kiedy jego przedstawiciele wspomnieli, że ten poszukuje nowych wyzwań. Klub był przekonany, że będzie w stanie zaskoczyć Chelsea i Manchester United mimo mniejszego budżetu tak, jak zrobił to w Hiszpanii z Barceloną i Realem Madryt.

Zainspirowany postawą Gerrarda jako kapitana Benítez wbrew oczekiwaniom w swoim pierwszym sezonie sięgnął po Ligę Mistrzów. Rok później do gabloty trafił Puchar Anglii po kolejnym szalonym trafieniu Gerrarda w finale w 2006 roku.


Mimo natychmiastowego sukcesu wątpliwości Beníteza co do tego, czy klub jest w stanie dogonić czołowe kluby Premier League, się nasilały. Liverpool wymagał większych nakładów, niż początkowo sądził.

Nadchodzą Tom Hicks i George Gillett junior.

– Tym, co ostatecznie przekonało Davida [Mooresa] do sprzedaży, były jego obawy związane z sytuacją w Leeds United – wyjaśnia Parry.

– Przesadzili z wydatkami i kiedy nadszedł kryzys, nie byli w stanie wyjść na prostą.

– Powiedziano nam, że możemy pożyczyć pieniądze, ale żeby spłata była wykonalna, musielibyśmy przez trzy kolejne lata awansować do Ligi Mistrzów albo zrobić to w czterech z kolejnych pięciu lat.

– David zawsze pytał „A co jeśli spadniemy na dalsze miejsca w tabeli? Jak zdołamy się rozliczyć?”. To było ryzyko, którego nie był w stanie się podjąć. W piłce nożnej nie ma pewników. Nowy stadion wymagał wymagał właściciela z głębokimi kieszeniami.

Hicks i Gillett złożyli masę obietnic, byle tylko dopiąć podpisanie umowę. Powiedzieli, że wydatki wskoczą na kolejny poziom i można było im wierzyć, gdy w pierwszym okresie w 2007 roku do klubu trafili Javier Mascherano i Fernando Torres. Później otrzymali wstępną zgodę na sporządzenie projektu nowoczesnego obiektu w Stanley Park.


Benítez i jego asystent Pako Ayesteran byli dalecy od optymizmu, publicznie wskazując, że wypowiedzi właścicieli były mylące.

Benítez po przegranym z AC Milan finale Ligi Mistrzów w 2007 roku zażądał więcej gotówki na transfery a migoczące płomyki niezadowolenia wybuchły i rozwinęły się w trzyletni niekontrolowany pożar.

Ayesteran, nim opuścił klub niedługo później, zdążył wygłosić przestrogę.

– Musimy zmienić kulturę otaczającą Liverpool – powiedział.

– Nie jestem pewien, czy Liverpool jest gotowy przyjąć tę zmianę.

Po 13 latach Ayesteran wyjaśnił, co miał na myśli: – Liverpool miał piękną i pełną sukcesów przeszłość, jednak w wielu przypadkach dawne strategie nie działają w nowych czasach.

– Naprawdę była tam kultura Liverpoolu, która musiała się zmienić.

– Zawodnicy i sztab podchodzili do swoich spraw jak zawodowcy, jednak trzeba było zintensyfikować codzienną dbałość o szczegóły i poszczególne działania. W tym okresie dla wielu zawodników już nie tylko Manchester United, ale i Chelsea oraz Arsenal były przed Liverpoolem, jeśli chodzi o kolejność wyboru. Pozyskiwanie graczy musiało odpowiadać nowym wyzwaniom.

Wielki kryzys w 2008 roku ujawnił zwodnicze działania właścicieli. Wbrew stanowisku wygłaszanemu podczas nabycia klubu, płynność finansowa zależała od krótkoterminowych, obciążonych wysokim ryzykiem pożyczek.

Benítez tymczasowo przytłumił płomienie, w 2009 roku walcząc o mistrzostwo niemal do ostatniej kolejki.

– Różnice były niewielkie – wspomina Parry.

– Mieliśmy wspaniały zespół i do tej pory nie potrafię zrozumieć, jak nam się nie udało. To była kwestia głębi składu. Nasza wyjściowa jedenastka była wyśmienita, ale zakończyliśmy sezon z dwiema porażkami i zadziwiającą liczbą remisów – 11.

Tabela Premier League w sezonie 2008/2009 (najlepsza szóstka)


– Mieliśmy Xabiego Alonso, Fernando Torresa, Pepe Reinę, Javiera Mascherano – zawodników klasy światowej. Gdy mieliśmy swój dzień, mogliśmy pokonać każdego. To się sprawdzało w Lidze Mistrzów. Był taki złoty okres w 2009 roku, kiedy pokonaliśmy United i Real Madryt i wskoczyliśmy na pierwsze miejsce w rankingu UEFA.

Fundamenty były jednak zbudowane na piasku. Praca na Anfield opierała się na wewnętrznych wojenkach, sojuszach powstających i znikających z dnia na dzień, co prowadziło do przetrzebienia grona lojalnych zawodników.

Parry odszedł i krwawego lata 2009 roku to samo uczyniło 27 członków sztabu pracujących w klubie od wielu lat. Wśród nich był szef do spraw młodzieży Highway.

Gwiazdy takie jak Alonso czy Mascherano chciały odejść. Mascherano pozostał jeszcze jeden rok, Alonso został sprzedany a zespół nigdy się nie podniósł.

W 2010 roku Liverpool zakończył rozgrywki na siódmej pozycji, a Benítez dołączył do Interu Mediolan, tracąc poparcie rady nadzorczej, której przewodził prezes niewykonawczy Martin Broughton wyznaczony, by przygotował klub do sprzedaży wobec nieustających protestów kibiców.

Najniższym punktem była półroczna kadencja Roya Hodgsona, symbol galopującej degrengolady w czasach napiętej finansowej pętli.

Nowa era

Z przerażeniem można myśleć o tym, gdzie Liverpool znajdowałby się dziś, gdyby nie bunt w radzie nadzorczej, do jakiego doszło jesienią 2010 roku. Właściciele nie spłacili swoich zobowiązań wobec Royal Bank of Scotland a apele Hicksa o pomoc finansową zakończyły się w momencie, gdy konto internetowe każdego finansisty z Wall Street, z którym ten wypił kawę padało przeciążone pod natłokiem wiadomości od tłumu kibiców.

Na Anfield dokonała się zmiana, kiedy John W. Henry i prezes Tom Werner rozpoczęli swoją krucjatę „powolnego i stabilnego wzrostu”.

Werner skupił się na rozbudowie stadionu, podczas gdy prezes FSG Mike Gordon i dyrektor sportowy Michael Edwards zbliżyli stanowiska zarządu i menedżera drużyny.


Początkowo nie ustrzeżono się kosztownych pomyłek takich jak trudny okres Damiena Comollego na stanowiska dyrektora do spraw piłkarskich, ale Ian Ayre – dawniejszy dyrektor zarządzający i dyrektor wykonawczy za czasów FSG – powiedział, że choć jednostki przychodziły i odchodziły, długofalowy plan nie podlegał dyskusji.

– Nawet kiedy spotykaliśmy się z krytyką, nie odeszliśmy od planu. Nie da się prowadzić Liverpoolu i jednocześnie oczekiwać, że będzie się lubianym – powiedział.

Po tym, jak Brendan Rodgers w 2014 roku pokazał, co jest możliwe, przybycie Jürgena Kloppa rok później było katalizatorem do znaczącej poprawy.


Począwszy od 2014 roku odsetek trafionych transferów jest niesamowity – począwszy od Sadio Mané po Virgila van Dijka i Alissona Beckera. Wyniki na boisku powodowały wzrost budżetu, a klub dotarł do punktu, w którym był odpowiednio wyposażony, by wykorzystać swój sportowy i komercyjny potencjał.

Klopp dotarł do 100 zwycięstw szybciej niż jakikolwiek trener w historii Liverpoolu. Na Anfield nie przegrał od 2017 roku, ofensywny styl gry jego drużyny wpisuje się w ideały Shankly’ego. To samo można powiedzieć o jego porozumieniu z The Kop.

Madryt w 2019 roku był pierwszą namacalną nagrodą. Obecnie Liverpool jest mistrzem kraju, Europy i świata.

Wielu jest architektów mostu, po którym przeszli Klopp i jego zawodnicy. Evans, Heighway, Houllier, Benítez, Gerrard, Rodgers i Dalglish – wszyscy oni sprawili, że klub nie musiał odradzać się ze zgliszczy bez jakichkolwiek sukcesów. Niemniej skala sukcesu wydaje się jeszcze większa, gdy uświadomi się sobie, że obecna kombinacja właścicieli i menedżera dała radę tam, gdzie inni nie podołali.

Pozycja ligowa Liverpoolu od czasów Shankly’ego


– Kiedy w 1990 roku odszedł Kenny Dalglish, nigdy bym nie uwierzył, że Liverpool będzie czekał na kolejny tytuł trzy, cztery, pięć lat, nie wspominając nawet o 30 – opowiada Barnes.

Co jednak najbardziej ekscytujące z punktu widzenia The Kop, po tylu lat cierpień klub wrócił do walki o najwyższe cele i jest gotów na więcej.

Chris Bascombe, The Daily Telegraph 



Autor: Arvedui
Data publikacji: 27.06.2020 (zmod. 02.07.2020)