Od bycia opluwanym do mistrzostwa z 96 punktami
Artykuł z cyklu Artykuły
Historia zatoczyła koło.
27 października 1990, Liverpool - Chelsea. Miejsce 3, rząd 14 na Main Stand. Oglądam zwycięstwo mistrzów Anglii.
22 lipca 2020, Liverpool - Chelsea. Miejsce 194, rząd 60 na Main Stand. Oglądam zwycięstwo mistrzów Anglii.
Trzydzieści lat temu byłem 12-letnim chłopcem, po raz pierwszy na Anfield, wpatrzony i wsłuchany z podziwem w The Kop. Porywała mnie wtedy majestatyczna błyskotliwość Johna Barnes'a, który wypracował gole Iana Rusha i Steve'a Nicola, dzięki którym drużyna Kenny'ego Dalglisha pokonała londyńczyków.
Stare trofeum Pierwszej Ligi dumnie stało w gablocie. Liverpool dyktował warunki i wyglądało na to, że dobre czasy będą trwały.
W tamtych czasach mogłeś czekać na piłkarzy na starym parkingu Main Stand. Rush był moim bohaterem i zrobiłem sobie z nim zdjęcia, a Bruce Grobbelaar, Steve Nicol, Glenn Hysen, Ronnie Rosenthal i David Burrows podpisali mój program meczowy. Zostaliśmy na tyle długo, że mogłem kupić kopię starego, różowego Echo za 20 pensów tuż obok Shankly Gates. Był w nim popołudniowy raport z meczu.
Moim jedynym zastrzeżeniem w trakcie podróży było to, że stary, rozklekotany biały van mojego taty miał wywieszony szalik, na którym było napisane "18-krotni mistrzowie".
"To szybko się zmieni", powiedziałem mu. Okazało się, że musieliśmy "trochę" poczekać.
Trzy dekady później byłem jednym z niewielu szczęśliwców, którzy mogli wejść na Anfield i na własne oczy zobaczyć środową koronację Liverpoolu. To był przywilej. Moment, za który zawsze będę wdzięczny.
Po raz kolejny The Kop zabierała dech w piersiach kiedy Jordan Henderson zabrał się za swój charakterystyczny "shuffle" na specjalnie przygotowanej platformie, a z jego rąk w nocne powietrze, wśród spadającego konfetti, wystrzeliło błyszczące trofeum, a fajerwerki rozbłysły ogromem kolorów.
Przez te lata wyobrażałem sobie wiele scenariuszy, w których Liverpool wygrywa Premier League. Zdobywanie go pod koniec lipca, przy pustych trybunach i w masce ochronnej nie było jednym z nich.
To było surrealistyczne, ale niesamowite; z zabarwieniem rozczarowania i żalu z racji okoliczności, które mimo wszystko nikły przy obecności uczucia dumy, euforii i ulgi.
Ci, którzy twierdzą, że osiągnięcie drużyny Jürgena Kloppa jest w jakikolwiek sposób splamione lub nadszarpnięte przez wznowienie sezonu za zamkniętymi drzwiami, w spektakularny sposób mijają się z puentą. Jeśli już mamy wyciągać z tego wnioski to byłyby takie, że przeszkody na ich drodze tylko podkreślają wagę tego wyczynu.
Gloria sezonu 2019/2020 z pewnością nigdy nie będzie zapomniana. Spójrzcie na tabelę. Spójrzcie na przepaść między Liverpoolem a resztą. To nie był nawet wyścig. Efektywnie wygrali na długo przed izolacją.
"Przygotujcie się na świętowanie gdy ten gówniany wirus się skończy" padło z ust Kloppa tuż po wzniesieniu trofeum. Kibice nie będą potrzebowali drugiego zaproszenia.
Fani Liverpoolu od dawna byli oskarżani o życie przeszłością. Ale to się skończyło. Obserwowali jak ich drużyna wygrywa Ligę Mistrzów, Superpuchar UEFA, Klubowe Mistrzostwo Świata i Premier League w odstępie 13 miesięcy. Nostalgia nie jest już potrzebna. Teraźniejszość pod wodzą Kloppa jest wystarczająco rozkoszna.
Gdy piłkarze i sztab wspólnie śpiewali symboliczny hymn klubu na murawie, moje myśli wróciły do drogi, jaką musieli przejść.
Byłem dziennikarzem w Liverpoolu przez połowę 30-letniej posuchy. Gdybym powiedział, że zawsze wierzyłem w nadejście tej nocy, byłbym kłamcą.
Najpierw żyłem w tym mieście jako student w latach 90. Liverpool grał piłkę ładną dla oka, ale wygrywał niewiele. Manchester United i Arsenal zdetronizowali ich w roli dominatorów. Raz siedziałem na The Kop oglądając trzy domowe porażki w tydzień, z Derby County, Tottenhamem Hotspur i Leeds United. Ta seria zakończyła z góry skazany na porażkę eksperyment wspólnego prowadzenia zespołu przez Roya Evansa i Gérard Houlliera.
Byłem w Dortmundzie w 2001 roku na finale Pucharu UEFA, kiedy Houllier skompletował potrójną koronę. Był to moment, w którym Liverpool musiał wykonać kolejny krok na krajowym podwórku, ale Houllier zmarnotrawił fundusze na przeciętnych zawodników pokroju El Hadji Dioufa i rok później zaliczyli regres.
Nowe milenium przyniosło świeże zagrożenie ze strony Chelsea Romana Abramowicza, a potem Manchesteru City Szejka Mansoura.
Byłem wśród reporterów w gablocie trofeów na Anfield, gdy w lutym 2007 roku wieloletni fan i prezes David Moores przekazał władzę Tomowi Hicksowi i George'owi Gillettowi.
Byłem tam by usłyszeć kłamstwa i puste obietnice Amerykanów, którzy mieli "wbić pierwszą łopatę w ziemię w przeciągu 60 dni" w celu zbudowania nowego stadionu w Stanley Park, oraz ich obietnice o tym, że nie wprowadzą klubu w długi.
Byłem tam gdy Anfield ogarnęła "wojna domowa" i porachunki w pionie biurowym przyczyniły się do wykolejenia za kadencji Rafaela Beniteza. Szanowany Hiszpan zdobył Ligę Mistrzów i Puchar Anglii, ale nie był w stanie wygrać Premier League.
Byłem tam gdy w 2010 roku paraliżujący kryzys finansowy sprowadził symboliczny klub na krawędź bankructwa przed przejęciem przez obecnych właścicieli, Fenway Sports Group (znaną wtedy jako New England Sports Ventures).
Siedziałem tam zaniepokojony gdy Roy Hodgson otwarcie mówił o potencjalnej walce o utrzymanie po katastrofalnym starcie w sezonie 2010/2011. Byłem w sali konferencyjnej na Goodison gdy opisywał nędzą porażkę w derbach z Evertonem jako najlepszy występ swojej drużyny w tym sezonie. Liverpool nie spadł na ostatnie miejsce w tabeli tylko dzięki różnicy bramek.
Byłem tam gdy Dalglish wrócił na swój tron i podniósł morale. Byłem na Wembley gdy zdobywaliśmy Puchar Ligi w 2012 roku i przeżywałem agonię ówczesnej porażki w finale Pucharu Anglii. Byłem tam gdy Liverpool doczołgał się na ósme miejsce w tabeli i zwolnił swoją legendę.
Początkowo wątpiłem w to, że Brendan Rodgers może być poważnym kandydatem do przywrócenia Liverpoolu do poziomu z czasów świetności, biorąc pod uwagę wyzwanie, jakim było pozbycie się przeciętnych zawodników na ogromnych kontraktach i inwestycja w młode talenty.
Pomimo tego wszyscy byliśmy na fali po magicznym sezonie 2013/2014, w którym Luis Suárez i Daniel Sturridge byli najgroźniejszym duetem w Europie. Tamten sezon ostatecznie mocno nas zabolał po okrutnym poślizgnięciu Stevena Gerrard z Chelsea. Liverpool potrzebował siedmiu punktów z ostatnich trzech kolejek by zostać mistrzem.
Wcześnie następnego ranka zostałem obudzony telefonem od Gerrarda, który łamiącym się głosem wyjaśnił mi, że potrzebuje odskoczni i nie będzie w stanie odebrać swojej nagrody Osobowości Roku w Sporcie od Liverpool Echo na ceremonii zaplanowanej na tamten wieczór. On cierpiał i było to zrozumiałe. Nie potrafiłem wydobyć z siebie nawet słowa.
Gdy Suárez odszedł do Barcelony, tytuł Premier League zdawał się być dalej niż kiedykolwiek. Byłem na Britannia Stadium w maju 2015 roku, kiedy Liverpool przegrał ze Stoke 6:1 w ostatnim meczu Gerrarda. To była tchórzowska kapitulacja - największa porażka od 1963.
W mediach społecznościowych doświadczyłem wtedy wielu wyzwisk, a jeden tweet najzwyczajniej mówił "Pearce, jak możesz po tym kontynuować? Twoja pozycja jest nie do obrony".
Kilka miesięcy wcześniej siedziałem na Atatürk Stadium w Stambule oglądając jak Liverpool odpada z Ligi Europy w karnych z Beşiktaşem. W tym czasie fanatyczni kibice z trybuny nade mną pluli na mnie przez 120 minut. Laptop pokryty turecką śliną. Sukcesy zdawały się być bardzo daleko.
Gdy Klopp został następcą Rodgersa w 2015 roku, zmiana ta była kolosalna. Pierwszy "występ" na Anfield gdy opisał się jako "ten normalny" i obiecał zmienić nas z "wątpiących w wierzących" był mistrzowski. Stworzył więź z kibicami, która od tego czasu stała się jeszcze silniejsza. To historia ciągłych postępów.
Pięć lat temu awans do Ligi Mistrzów był postrzegany jako główny cel Liverpoolu. Wraz ze sprytną polityką transferową Kloppa, fachowym podejściem do zawodników i wiedzą taktyczną, teraz mogą spoglądać na wszystkich z góry.
Lokalni bohaterzy, Gerrard i Jamie Carragher, nie byli w stanie zdobyć tytułu. Wyobraźcie sobie jak bardzo chcieliby być w otoczeniu tak utalentowanego zespołu. Cóż za s
Zakończenie tego jałowego okresu nie mogło spaść na lepszego człowieka niż Henderson. Nikt nie jest uosobieniem wartości tego klubu bardziej niż on. Jest bezinteresowny, niesamowicie oddany; jest zwycięzcą i przykładem do naśladowania.
Siedziałem przy jeziorze w Kuala Lumpur w 2015 roku, pożerany żywcem przez komary, gdy wyjaśniał ile znaczy dla niego opaska kapitana.
Rok później cierpiał i nie czuł się jak kapitan Kloppa z racji destrukcyjnej kontuzji pięty, która zabierała mu okazje do gry. Teraz już z pewnością czuje się jak kapitan. Jest talizmanem i inspiracją dla Liverpoolu.
Kadencja Kloppa była fantastycznym okresem dla mnie jako dziennikarza. Nawet przy porażkach w Bazylei i Kijowie mieliśmy nadmiar nadziei. Nawet agonii wicemistrzostwa z 97 punktami na koncie w zeszłym roku towarzyszyła wiara w to, że Liverpool znów będzie w grze.
Myślę o trzymaniu za ręce przed The Kopp, zagryzanych zębach, energicznych ruchach pięściami, złamanych okularach w Norwich, Sadio Mané na plecach Kloppa w meczu z Arsenalu, grzywnie za wbiegnięcie na murawę po dramatycznym golu Divocka Origiego w derbach i najwspanialszym comebacku w historii Anfield z Barceloną.
Wygrany finał Ligi Mistrzów z Tottenhamem był tym, co wzniosło Liverpool Kloppa na wyższy poziom. Posmakowali tego i chcieli więcej. Od tamtej chwili nic ich już nie interesowało.
W Melwood zaktualizują Ścianę Mistrzów. Z 18 zrobi się 19, a symbole zostaną zmienione by uwzględnić trofea Pierwszej Ligi i Premier League.
Niektórzy szybko zwrócą swoje oczy na kolejny sezon. Co ze wzmocnieniami na rynku transferowym? Czy Liverpoolu może zrobić to po raz kolejny? Czy to będzie złota era?
Ale zanim to nastąpi, zróbmy krok do tyłu. Pomyślmy o ostatnich 11 miesiącach. Przeanalizujmy te sceny, gdy piłkarze i sztab Liverpoolu tańczyli na The Kop.
Zapomnijmy o przyszłości i żyjmy teraźniejszością. Rozkoszujmy się każdą sekundą.
Trzydzieści lat temu myślałem, że sukcesy Liverpoolu są formalnością. Wygranie ligi nie było czymś wielkim w 1990 roku, po prostu wznawialiśmy normalne funkcjonowanie.
W 2020 to coś niesamowitego. Dwa lata temu Manchester City sprawiał wrażenie, że zdominuje angielską piłkę na lata. Klopp miał inne plany. To była nie lada przejażdżka.
James Pearce
Autor: TPK
Data publikacji: 24.07.2020