SOU
Southampton
Premier League
24.11.2024
15:00
LIV
Liverpool
 
Osób online 1636

Tajemnice triumfu Liverpoolu

Artykuł z cyklu Artykuły


W wywiadzie na wyłączność dla Goal asystent menadżera Pep Lijders opowiedział o rzeczach, które przyczyniły się do niesamowitego sukcesu the Reds.

Pep Lijnders się nie waha. Nawet przez sekundę.

- Leicester! Zdecydowanie Leicester – stwierdza z uśmiechem.

Dziennikarze Goal poprosili Pepa Lijndersa, asystenta menadżera Liverpoolu, żeby wskazał jeden mecz, jeden występ drużyny, który dokładnie opisuje ten zespół the Reds i ich niewiarygodny sukces z tego sezonu.

- To był ten mecz. Z tego sezonu mam wiele momentów dających powód do dumy, a ten mecz z pewnością taki był – myślami kieruje się do pogromu na King Power Stadium w Boxing Day.

Niewielu spośród tych, którzy to widzieli, się z nim nie zgodzi. Byli już wtedy na fali, ale to była noc, w której trakcie Liverpool ugruntował swój status jako mistrzów w drodze do celu. Lider przeciwko wiceliderowi? Bardziej mężczyźni przeciwko chłopcom.

Przed meczem mówiło się o jetlagu i zmęczeniu. Liverpool był wcześniej w Katarze, gdzie w ramach Klubowych Mistrzostw Świata rozgrywał na wysokiej intensywności mecze z silnymi rywalami: Monterrey i Flamengo. Były kontuzje i była presja. Wygrali 17 z pierwszych 18 meczów sezonu i 25 ze swoich ostatnich 26 spotkań, ale przecież kiedyś musiał wyczerpać się limit szczęścia?

Nie tamtego wieczoru. Podopieczni Jürgena Kloppa wygrali 4:0. Dwa gole zdobył Roberto Firmino, a Trent Alexander-Arnold rozegrał jedne z najlepszych zawodów w sezonie. Był grudzień i nikt nie chciał tego przyznać, ale każdy opuszczał stadion wiedząc, że Liverpool zostanie mistrzem.

- Nie daliśmy im nawet powąchać piłki. Naprawdę naciskaliśmy, stosowaliśmy kontrpressing, graliśmy precyzyjnie piłką i byliśmy nieprzewidywalni – wspomina.

- Byliśmy, jak to Jürgen zawsze określa, naprawdę okropnym zespołem do gry. Tak, to był ten mecz.

Oczywiście były też inne. W trakcie tej przyjemnej, oświecającej i trwającej godzinę rozmowy Lijnders wyjawił więcej sekretów, które stoją za sukcesem Liverpoolu.

Początek podróży

Lijnders był już w sztabie, kiedy w październiku 2015 r. Klopp przybył na Anfield.

W 2004 r. dołączył do Liverpoolu jako trener drużyny U-16, a rok później w trakcie lata objął funkcję trenera rozwoju pierwszej drużyny.

Jego praca jako bardzo zaangażowanego trenera, który kładł nacisk na rozwijanie młodych zawodników, szybko przykuła uwagę. Kiedy zatem Brendan Rodgers został zwolniony i większość jego zaplecza poszła za nim, Lijndersa pozostawiono.

- Mike Gordon zadzwonił do mnie wcześniej, więc wiedziałem, jaka będzie moja rola. Oczywiście, jednak zanim się przekonasz, musisz sprawdzić, czy to faktycznie działa.

- Byłem bardzo zadowolony z faktu, że przychodzi trener, który ma podobne pomysły. To brzmi absurdalnie, ale cieszyło mnie, że mamy trenera, który naprawdę chce grać do przodu na każdy sposób, z piłką i bez niej! – wspomina Holender.

- Pierwsze spotkanie z Kloppem było świetne. Można było zobaczyć trenera, który jest naprawdę szczęśliwy, że podpisał kontrakt. Widać to było we wszystkim - w tym, jak się wypowiadał i w tym, co robił.

Notowania Lijndersa rosły aż do stycznia 2018 r., kiedy zaakceptował ofertę na stanowisko menadżera NEC Nijmegen w swojej ojczyźnie. Mówi, że wiele się nauczył, ale został zwolniony zaledwie po czterech miesiącach, kiedy nie wywalczył awansu do Eredivisie.

Po kilku tygodniach był znów na Anfield. Zelijko Buvac, wieloletni numer dwa u boku Kloppa, opuścił swoją funkcję z końcem sezonu 2017/18, a Lijnders miał zostać jego następcą.

Pojawił się na finale Ligi Mistrzów w 2018 r. w Kijowie, który Liverpool przegrał z Realem Madryt. Tego lata zaczął też pracę na boiskach treningowych.

- W trakcie tego pierwszego okresu przedsezonowego stworzyliśmy naprawdę pozytywne środowisko. Zaufanie i relacje między zawodnikami oraz sztabem bardzo się poprawiły – wspomina.

Liverpool zaimponował dojściem do finału, ale został zanegowany przez indywidualne błędy, kontuzję Salaha i taktyczną oraz defensywną naiwność, którą Klopp i Lijnders chcieli natychmiast naprawić.

- Chodziło o szybkość, ale jednocześnie o cierpliwość do gry od tyłów. Musieliśmy tworzyć więcej okazji do budowania akcji, ale w większym zakresie czynić to wspólnie – mówi Lijnders.

- Dla przykładu nasz środek pola był raczej rozproszony, więc chcieliśmy tam wprowadzić więcej organizacji. Jeśli teraz się przyjrzymy, to nasi ostatni zawodnicy grają z piłką znacznie wyżej w kierunku przeciwnika, ponieważ jesteśmy w tym wszystkim bardziej razem.

- Skupiliśmy się na tych momentach, jednocześnie mając ciągle w głowie kontrpressing. To nasz rozgrywający i musi pozostać naszym rozgrywającym, ale zmienił się rytm w zakresie grania piłką od tyłów formacji.

- Nasi środkowi pomocnicy stali się bardziej niż przedtem zaangażowani w budowanie akcji, a nasi wahadłowi bardziej zaangażowani w atakowanie, niż w fazę budowania akcji. Mówiąc szczerze, to byłą bardzo, bardzo duża zmiana.

Wyniki od tego czasu każdy może sprawdzić. Od powrotu Lijndersa Liverpool rozegrał 76 meczów w Premier League, z których wygrał 62, a przegrał tylko 4. W ciągu 14 miesięcy wygrali Ligę Mistrzów, Superpuchar UEFA, Klubowe Mistrzostwa Świata i Premier League.

Cokolwiek zrobili latem 2018 r., cokolwiek zrobili od tego czasu, zadziałało.

Kot, wieża i latarnia

Oczywiście dobry futbol i dobre wyniki są możliwe jedynie z dobrą drużyną i do momentu powrotu Lijndersa Liverpool kompletował już wspaniały zespół.

Virgil van Dijk przybył w styczniu 2018 r. Był to transformujący nabytek na środek obrony za rekordową kwotę. Latem tego roku dołączył do niego bramkarz Alisson Becker oraz topowej klasy defensywny pomocnik Fabinho.

Ważne transfery na ważne pozycje. Za duże pieniądze. Liverpool zawsze ekscytował, ale teraz mieli kręgosłup, na którym mogli budować.

- Wpływ Virgila na szatnię, jego spokój, profesjonalizm, uwielbienie gry na zero, to było coś ważnego. Ma krew zwycięzcy w każdej żyle swojego ciała.

Pod względem taktycznym też był kluczowy.

- Z czysto piłkarskiego punktu widzenia umożliwił nam grę ze znacznie wyżej ustawioną linią. Przede wszystkim najpierw musisz ograć naszą ofensywną trójkę, a to już jest duże wyzwanie, ponieważ oni zazwyczaj bronią pięciu lub sześciu zawodników – dodaje.

- Potem musisz ograć naszych trzech pomocników, którzy cechują się dyscypliną w wywieraniu presji, zawężają przestrzeń w środku boiska, a potem musisz ograć naszą ostatnią linię, która jest ustawiona wysoko, gra na spalonego i robi wiele innych rzeczy.

- Ale jeśli ograsz naszą ostatnią linię obrony, to jest jeszcze Virg ze swoimi wielkimi krokami i on wciąż może cię złapać!

- Jest jeszcze jego wpływ na budowanie akcji, czyli sposób, w jaki wychodzi do przodu, te bezpośrednie podania do Mo, podania za plecy obrony, podania krótkie, podania długie. Miał ogromny wpływ.

- A, i jeśli rywale chcą próbować gry górą, to mamy wieżę!

W podobny sposób Lijnders opowiada o wpływie Fabinho, który po gorszym początku wyrósł na jednego z najlepszych graczy w pomocy na pozycji nr 6.

- To prawdziwy zawodnik na pozycji. Jak wspomniałem gra jako „szóstka”, czyli jako latarnia. Prowadzi. Jest stale na odpowiedniej pozycji i wypełnia luki po tych, którzy musieli wyjść ze swojego ustawienia, żeby zawalczyć o piłkę.

- Boss nazywa go „Inspektor Gadżet” z uwagi na jego nogi. Nie, to było o Virgilu. Jak to go nazywa Jürgen? Dyson, czyli odkurzacz? Tak.

- Kiedy grasz pressingiem, nigdy nie będziesz w stanie zabezpieczyć całej przestrzeni, ale on jest niewiarygodny, kiedy pojawiają się te duże przestrzenie. Jego wejścia, ostatni krok w celu wywalczenia piłki są naprawdę ważne.

- To nasz najlepszy pomocnik do zatrzymywania kontrataków, a to ważne, ponieważ 80% zespołów, z którymi gramy, szukają wyłącznie okazji do kontr. Nie prowadzą gry. Mają 15 metrów odstępu między liniami i szukają możliwości, żeby się przebić. Miał ogromny wpływ na kontrataki, więc jest to obszar, w którym bardzo się poprawiliśmy – nasza ochrona.

A co z Alissonem, człowiekiem, którego zadaniem jest być ostatnią linią obrony?

- Co mogę powiedzieć? To kot! – uśmiecha się Lijnders.

- Gdy weźmie się pod uwagę wszystkie decydujące momenty w naszej grze, to zawsze znajdzie się jeden, dwa lub trzy takie momenty w wykonaniu Alissona. Nie da się także wskazać bardziej profesjonalnego i skromnego człowieka niż on.

- Wychodziliśmy na Arsenal, a ja z Jürgenem staliśmy przed zespołem jeszcze przed opuszczeniem szatni. Powiedzieliśmy to, co trzeba było powiedzieć, a potem usłyszałem, jak Alisson zwraca się do całego zespołu: „Chłopaki, bez arogancji z nimi, musimy być skromni. Kiedy trzeba będzie biegać, to biegamy. Kiedy musimy się zgrupować, to się grupujemy”.

- Usłyszałem te słowa dobiegające z prawej strony i spojrzałem na Jürgena. To dotarło, wiecie? Mówił o byciu pokornym, a prawda jest taka, że to klucz do przyszłości.

- On nie mówi dużo, ale kiedy już mówi, to są to odpowiednie rzeczy. Bardzo go lubię nie tylko ze względu na to, co wniósł do gry, ale także jako osobę.

Z prawie szczytu na szczyt

Zatem więc z kotem w bramce, wieżą z tyłu i latarnią w pomocy oraz z najbardziej efektywnymi bocznymi obrońcami, oraz ofensywną trójką Liverpool ruszył w pogoń za chwałą.

Byli fantastyczni w sezonie 2018/19. Przegrali tylko jedno spotkanie w Premier League i zebrali 97 punktów. W każdym innym sezonie byliby dzięki temu mistrzami.

Nie zostali nimi, bo oczywiście przeskoczył ich Manchester City, czyli drużyna Pepa Guardioli, która wygrała każdy z ostatnich 14 meczów sezonu, dzięki temu sięgnęli po mistrzostwo z jednym punktem przewagi. Jednak trzy tygodnie później the Reds wywalczyli największą nagrodę w klubowych rozgrywkach na arenie Europy, kiedy w finale Ligi Mistrzów w Madrycie pokonali Tottenham.

- Uważam, że było to bardzo, bardzo ważne dla Jürgena i zawodników. Potrzebujesz nabrać pewności siebie, a prawdziwa pewność przychodzi dzięki adekwatnej pracy.

- Da się ją budować tylko dzięki rzeczom, które już się zrobiło, czyli świadomości tego, dlaczego pokonaliśmy Barcelonę, dlaczego zaliczyliśmy takie występy z Napoli i Porto, a nawet z Tottenhamem w finale. Wygranie tego turnieju dało tej grupie prawdziwą wiarę, że następna nagroda czeka, jeśli będziemy dalej robili to, co robimy.

Wielkim zaskoczeniem był fakt, że Liverpool po wygraniu Ligi Mistrzów postanowił nie dokonywać żadnych znaczących transferów. Kiedy rywale wydawali pieniądze, Liverpool postawił na ciągłość.

Kluczowe jednak było to, że nie było też odejść zawodników. Nie było sag transferowych, żadnych w stylu Philippe Coutinho czy Luisa Suareza. Barcelona i Real Madryt nie węszyli. Skład Liverpoolu był ugruntowany, zadowolony, na długi czas.

- Jeśli wygrywasz finał lub jakiś ważny puchar, to kluczem jest utrzymanie podstaw grupy. To najważniejsze – mówi Lijnders.

- Jeśli odnosisz sukcesy jako prawie topowa drużyna w Europie, to zabiorą twoich piłkarzy. Zmiana, jakiej musieliśmy dokonać w ostatnich latach, to przejście od prawie topowej drużyny do topowej, więc jeśli chcecie w tym miejscu, można powiedzieć, że największym transferem jest utrzymanie najlepszych zawodników.

- Po wygranej w Lidze Mistrzów poczuliśmy tę pewność, że możemy utrzymać tę grupę i ruszyć w nowy sezon. Moim zdaniem to było bardzo ważne.

Mistrzowski plan w Melwood

Prawdopodobnie najbardziej uderzającym elementem sukcesu Liverpoolu z ostatnich dwóch lat był kolektywny wysiłek rozumiany w każdym znaczeniu tych słów.

W jednym ze swoich pierwszych komunikatów do zawodników w 2015 r. Klopp mówił o koncepcji „każdy jest odpowiedzialny za wszystko”. Nie będzie w tej grupie supergwiazd, nikt nie będzie określany jako ważniejszy od kogokolwiek innego. Jeśli mają odnieść sukces, to mają to zrobić razem dzięki talentowi, podejściu i przede wszystkim dzięki ciężkiej pracy.

Tę ciężką pracę można zobaczyć każdego dnia w Melwood, gdzie sesje treningowe potrafią być bardziej intensywne, a czasami nawet bardziej istotne niż sam dzień meczowy.

- Wciąż wierzę, że najlepszy transfer możesz zrobić na boiskach treningowych. Jedyny sposobem na to, by grać tak, jak my gramy, jest trenowanie w każdej minucie każdego treningu z zastosowaniem tych zasad.

- Najbardziej dumny jestem z tego, że kiedy patrzę na zespół, to nie jestem w stanie porównać go z zespołem sprzed dwóch lat. Nie da się porównać tego, jak gramy, jak rozwinął się zespół.

- Nie jesteś w stanie porównać żadnego zawodnika w odniesieniu do dwóch lat wstecz. Każdy piłkarz się poprawił, każdy zrobił nowy krok, kolejny krok.

Jak więc się to udało?

- Trening! Ci zawodnicy potrafią ze wszystkiego zrobić rywalizację! – mówi Lijnders.

- Pozwólcie, że dam przykład. Gramy 10 na bramkę i nie ma rywali, a Robbo wykona dośrodkowanie na Bobby’ego. Robbo wróci na pozycję, a ja usłyszę Virgila, który powie: „Robbo, naprawdę jesteś zadowolony z tej wrzutki?”.

- To mogłoby być dobre dośrodkowanie, ale może być lepsze. Oni stale na siebie naciskają. A gra w kole pięciu na dwóch? Jakby byli w finale!

Jeśli trenujesz, to musisz robić to całym sobą. Nie da się trenować tylko nogami lub głową. A jedynym sposobem, by całościowo zaangażować się w trening, jest rywalizacja. To jedyny sposób. Wygrana, przegrana, wchodzisz, schodzisz. To sprawia, że trenują ze wszystkim, co mają, a to jedyna szansa na poprawę, na danie z siebie trochę więcej i więcej.

Fakt, że byli w stanie to pokazywać przez cały sezon, pomimo zbudowania ogromnej przewagi na czele tabeli, z pewnością wiele mówi o ich mentalności, prawda?

- Szczerze, to są maszyny! – śmieje się Lijnders.

- To, czego się nauczyli i co w sobie uruchomili, to że widzą każdy kolejny mecz jak finał. I nigdy się nie rozpraszają.

- Nie wspomnieliśmy o City. Być może zawodnicy rozmawiali między sobą, ale nie jestem sobie w stanie wyobrazić, żeby tak było, szczerze. Jedyne co pamiętam, to że Jürgen do mnie napisał. City przegrało mecz. Było to w okolicach stycznia. Napisał: „OK, teraz musimy poradzić sobie z oczekiwaniami”. Ale to nigdy nie było żadnym problemem.

Być może jednym z największych osiągnięć Kloppa było stworzenie warunków, w których każdy czuł się ważny, w których każdy wierzy, że ma rolę do odegrania, nawet jeśli zaczyna na ławce. Niewiele zespołów, niewielu menadżerów, jest w stanie stworzyć taki balans, w którym rezerwowi są tak samo skoncentrowani i zmotywowani, jak zawodnicy występujący regularnie.

- Przed każdym meczem rozgrywamy mecz na treningu. Wyjściowy skład przeciwko rezerwowym – mówi Lijnders.

- Rezerwowych nazywamy „drużyną żółtą”, ponieważ noszą żółte kamizelki. I zawsze grają w stylu, który ma prezentować następny rywal. W trakcie może czterech minut dostają informacje i muszą zagrać jak najbliższy rywal.

- I nie jestem w stanie wam powiedzieć, ile razy schodząc z boiska, albo nawet jeszcze w trakcie sesji, ktoś mówił: „wow, bardzo się cieszę, że jutro nie gramy z żółtymi!”.

- Poziom jest bardzo wysoki. Ci, którzy nie grają, są nastawieni na to, by stworzyć jak najwięcej problemów wyjściowej jedenastce. I nawet chłopaki, którzy są rozczarowani, w trakcie tych trzech czterech minut są w stanie to w sobie zmienić.

- Każdy, kto pracuje w sportach zespołowych wie, że kluczem jest to, jak zwarta jest grupa, jaka jest relacja między tymi, którzy grają, a tymi, którzy nie. Wygraliśmy cztery trofea. Tak musi pozostać. To nie może się zmienić.

- Jeśli grasz dla klubu takiego jak Liverpool, to wiesz, że nawet jeśli wchodzisz tylko na pięć minut, to wchodzisz po to, żeby zrobić różnicę i wiele razy tak się działo. Zawsze musisz być przygotowany.

- To nie jest łatwe, więc wielki szacunek dla nich. Potrzebna jest taka mentalność, żeby być członkiem tego zespołu.

Chwila chwały

25 czerwca 2020 r. Trochę po godzinie 22.

Liverpool jest mistrzem Premier League. Chelsea pokonała Manchester City, co zapewniło the Reds pierwszy tytuł od 1990 r. Można zacząć imprezę.

Klopp, jego zawodnicy i sztab są w Fromby Hall Hotel and Golf Resort, gdzie razem oglądają mecz. Mają nadzieję, czekają, tańczą, płaczą.

Później sam Klopp rozklei się w trakcie wywiadu dla telewizji. Skomentował to: „Byłem całkowicie przytłoczony”.

Lijnders doświadczył podobnych odczuć.

- O tak, byłem bardzo emocjonalny. Zadzwoniłem do żony po końcowym gwizdku i nie byłem w stanie mówić. To było po prostu niewiarygodne. Powiem szczerze, że wciąż to czuję, kiedy o tym wspominam.

- To był chyba najbardziej intensywny mecz, jaki kiedykolwiek widziałem. W jego trakcie czułem silny ból głowy.

- Był taki moment, kiedy poczuliśmy, że Chelsea bardziej kontroluje grę. Było to po tym, jak City zmarnowało świetną okazję na zdobycie gola. Potem ten moment, cała awantura o karnego Williana, kiedy myślisz sobie: „Znowu?”, a potem sędzia gwiżdże rękę. Nie widziałem tego. Biegłem do telewizora, ale byłem już odwrócony plecami. A potem zobaczyłem, że to karny. A potem już wiedzieliśmy.

- To było coś wyjątkowego, ponieważ byliśmy tam razem ze sztabem i każdą osobą zaangażowaną w zespół. Widziałem ich emocje w trakcie tego meczu.

- Słuchajcie, każdy chce zostać mistrzem z fanami, patrzeć im w oczy i czuć, co to oznacza, ale bycie tam razem i odczuwanie tej naturalnej, świadomej więzi było tak samo dobre.

- Dla mnie była to wielka ulga, ale zostanie ze mną duma, którą czułem, kiedy widziałem, jak wszyscy razem skaczą wokół, szukają się nawzajem, mówią rzeczy, które trzeba było powiedzieć.

- To była mocna noc!

Kolejny rozdział…

I w końcu paląca kwestia.

Dokąd Liverpool teraz zmierza? Klopp podkreśla, że wciąż mogą się poprawiać, ale w którym obszarze? Jak sprawią, że sukcesy będą kontynuowane?

- Nieprzewidywalność – stwierdza Lijnders.

- To jest klucz. Posiadanie większej liczby rozwiązań niż problemów, które są w stanie sprawić nam rywale.

- Wróćmy dwa lata wstecz. Co tak naprawdę chcieliśmy poprawić? Jednym z elementów były stałe fragmenty gry. Naprawdę chcieliśmy je poprawić. Chcieliśmy je tworzyć, wykorzystywać je i sprawić, żeby miały decydujące znaczenie.

- Druga sprawa to wrzuty z autu. My naprawdę uważamy, że jest to ważny element meczu, w ramach którego możemy stworzyć coś dla siebie, a jednocześnie powstrzymać przeciwnika przed kreowaniem czegoś. Chodziło zatem o poprawę w tym aspekcie, co też zrobiliśmy.

- Trzecia sprawa. Nasze budowanie akcji z Alissonem oraz bocznymi obrońcami. Jak mamy tworzyć okazje tak, żeby umieścić piłkę tam, gdzie chcemy, żeby się znalazła, w zorganizowany, ale nieprzewidywalny sposób? Jak znaleźć lepszy sposób gry, ponieważ drużyny będą się cofać bardziej? Będą się ustawiać tak, żeby nas wkurzać, by powstrzymać naszą grę.

- Cztery, nasz pressing. Chcieliśmy dłużej przebywać na połowie rywala i lepiej powstrzymywać kontrataki. Pod tym względem była znaczna poprawa.

- W jakim aspekcie teraz chcemy się poprawiać? Nie powiem wam! Znamy jednak te obszary.

Być może w procesie pomoże obecność młodych piłkarzy – Curtisa Jonesa, Neco Williamsa i Harveya Elliotta. Oczy Lijndersa się zaświeciły, kiedy zaczął opowiadać o trójce utalentowanych młodzików.

- Nasza przyszłość wygląda naprawdę jasno. Na trzech pozycjach mamy zawodników, którzy mogą uczynić nas lepszymi.

- Nie mówcie im tego, ale mają coś w sobie. Mają krew Scousera. Mają serce w odpowiednim miejscu i przebiegną dla nas przez ściany. Będą próbować rzeczy, których nie spróbuje bardziej doświadczony piłkarz. To właśnie lubię. To dodaje koloru do naszej gry.

- Wszyscy widzieli Curtisa w ciągu ostatniego pół roku, ale my zajmowaliśmy się nim od kiedy grał Grupie Talentów, czyli cztery lata temu. Staramy się wprowadzać tych piłkarzy, żeby wbudować ich w nasz styl gry.

- Są tego trzy dobre przykłady na ten moment. Neco dominuje na skrzydle w bardzo kreatywnym stylu. Harvey jest niczym diament w ofensywnej trójce. Jest cwany, ale jednocześnie odpowiedzialny. No i Curtis, który dodaje nam ryzyka w pojedynkach jeden na jednego i ma to kluczowe podanie, którym może pochwalić się niewielu piłkarzy na rynku.

Wydaje się, że to odpowiednie słowa na koniec. Ukłon w kierunku pracy w przeszłości i chwała w teraźniejszości, ale także rzut oka w przyszłość i wszystko, co ona może przynieść.

- Taki jest cel. Stwórzmy więcej wspomnień! – uśmiecha się Lijnders.

Ktoś może powiedzieć, że Liverpool zadomowił się na dobre.


Rozmowę przeprowadził Neil Jones i dziennikarze serwisu Goal.com.



Autor: Poommaster
Data publikacji: 28.07.2020