Liverpool będzie potrzebował potwornej mentalności
Artykuł z cyklu Artykuły
Podczas najdziwniejszego lata, gdy 30-letnia odyseja Liverpoolu zakończyła się wzniesieniem trofeum mistrzowskiego Premier League za zamkniętymi drzwiami, a nie wspaniałym popołudniem na Anfield, o którym wszyscy marzyli, Jürgen Klopp powiedział kibicom Liverpoolu: "Będzie chwila dla nas, żeby świętować".
- Ktoś wynajdzie szczepionkę albo znajdzie rozwiązanie na ten problem, a wskaźnik zakażeń będzie bliski zeru - ten dzień nadejdzie - mówił menedżer jeszcze w czerwcowej wywiadzie dla niemieckiej stacji Sky.
- Wówczas będziemy mieli prawo świętować to, co chcemy. Jeśli to będzie 12. albo 13. kolejka następnego sezonu, a my będziemy chcieli świętować, to kto nas powstrzyma? Wtedy nadal będziemy w posiadaniu trofeum, będziemy mogli jeździć z nim po całym mieście, stojąc na autobusie. Jeśli ludzie stwierdzą, że jesteśmy kompletnie szaleni, szczerze nie dbam o to.
W 13. kolejce tego sezonu Liverpool awansował na pierwsze miejsce w tabeli po tym, jak główka Roberto Firmino w ostatniej chwili zapewniła The Reds zwycięstwo nad Tottenhamem Hotspur. Tego wieczoru na Anfield wpuszczono dwa tysiące widzów, co odzwierciedlało rosnącą w całym kraju nadzieję, że życie może wrócić do normy w 2021 roku. W tamtym momencie myśl o tym, jak piłkarze Liverpoolu paradują z trofeum w wypełnionym po brzegi mieście na otwartym dachu autobusu, będąc przed finiszem kolejnego wyścigu mistrzowskiego, nie brzmiała jak "kompletnie szalona".
Jednak już dwa miesiące później wydaje się to szalone, ponieważ nie dość, że wciąż daleko nam do normalności w świecie realnym, to na dodatek szanse na obronę tytułu przez Liverpool zostały zaprzepaszczone.
Trofeum wciąż jest ich do maja - albo kwietnia, patrząc na formę Manchesteru City - ale Liverpool nie wygląda już jak mistrz. Od momentu strzelenia siedmiu goli Crystal Palace na Selhurst Park 19 grudnia The Reds rozegrali dziewięć spotkań w Premier League - cztery z nich zakończyły się porażką, trzy remisem, a tylko dwa z nich wygrał Liverpool. Po niemal czterech latach bez porażki u siebie w Premier League aura Anfield jako fortecy nie do zdobycia runęła w gruzach po kolejnych porażkach z Burnley, Brighton & Hove Albion, a teraz także z Manchesterem City.
Niedzielne zwycięstwo City w stosunku 4:1 było głośnym oświadczeniem, ale także przypomnieniem o tym, jak szybko może zmienić się sytuacja w piłce nożnej. 19 grudnia przez kilka godzin The Citizens tracili do Liverpoolu 11 punktów, choć mieli do rozegrania dwa zaległe spotkania. Teraz mają dziesięć punktów przewagi nad mistrzami, mając w zanadrzu jeszcze jeden mecz do rozegrania i zdecydowanie wydają się być na kursie po trzecie mistrzostwo w ciągu czterech lat. Po tych wszystkich pytaniach o to, czy Guardiola będzie w stanie ożywić i odbudować zespół City, który wydawał się tracić swój styl oraz kilku ważnych zawodników, to była najdobitniejsza odpowiedź.
Liverpool potrzebuje teraz czegoś podobnego. Minął niecały tydzień od zanotowania przez The Reds dwóch kolejnych wyjazdowych zwycięstw z Tottenhamem i West Hamem, gdzie prezentowali momentami świetną piłkę, ale znowu stracili impet. Owszem, można winę za te wyniki zrzucić na błędy - zbiorowe załamanie obrony przy zwycięskiej bramce Brighton w zeszłą środę, a potem jeden nietypowy błąd Alissona, po którym szybko przyszedł kolejny - jednak bardziej niż na dziwne zdarzenia te błędy wyglądały na symptomy szerszego marazmu.
Nietrudno jest ustalić niektóre przyczyny problemów Liverpoolu. Wiele mówi się o urazie więzadła krzyżowego, którego doznał w październiku Virgil van Dijk. Od tamtego momentu The Reds stracili jeszcze dwóch stoperów pierwszego zespołu, Joe Gomeza i Joëla Matipa, którzy również nabawili się długotrwałych urazów. Efekt domino w stosunkowo wąskim składzie jak na elitarne standardy sprawił, że Fabinho i Jordan Henderson zostali przesunięci na środek obrony kosztem stabilności i władzy w środku pola.
Po obu stronach boiska nastąpiła utrata płynności i werwy; nawet jeśli indywidualne problemy Trenta Alexandra-Arnolda i Mohameda Salaha były czasami wyolbrzymiane, to zespół, który działał na wszystkich cylindrach przez większość czasu w ciągu ostatnich trzech lat, wydaje się sypać iskrami. Przeciwnicy wydają się bardziej świadomi tego, jak ich powstrzymać, a jeśli spodziewano się, że Thiago Alcântara i Diogo Jota nadadzą drużynie innego wymiaru, to obydwaj stracili co najmniej dwa miesiące sezonu z powodu kontuzji.
Roy Keane, siedzący w studio Sky Sports, nazwał Liverpool "złymi mistrzami".
- Mają mnóstwo wymówek - mówił w niedzielę były kapitan Manchesteru United.
- Dla mnie to byli źli mistrzowie - i nie mam na myśli tylko dzisiejszego dnia. Można przegrać mecz piłki nożnej, ale nie dać się pobić. Nie widzę tego. To trochę tak, jakby po wygraniu ligi w zeszłym roku trochę odlecieli i uwierzyli w szum wokół nich. W moim przekonaniu, po zdobyciu tytułu mistrzowskiego, następnym wyzwaniem byłoby: "Czy możemy to powtórzyć?".
Wiele można tu dodać, ale pierwszą rzeczą, o której należy powiedzieć to to, że nawet gdy Manchester United wygrywał Premier League trzy razy z rzędu na przełomie wieków, Keane nie wstydził się mówić o swoich kolegach z drużyny, że brakowało im głodu, by zbudować coś więcej na sukcesie, jakim był tryplet w 1999 roku.
- Zadowoliliśmy się tym, co dziś wspomina się jako rok naszego potrójnego triumfu - pisał w swojej autobiografii w 2002 roku.
- Chwała, jeśli wierzyć dziennikarzom, miała swoją cenę. Zegarki Rolex, garaże pełne aut, p****** posiadłości, ustawianie życia, wtedy zapominasz o meczu, przegrywasz, tracisz głód, który doprowadził cię do tego Rolexa, samochodu, posiadłości.
Czy to jest to, co wydarzyło się w Liverpoolu? Koniec końców, taka jest natura ludzka i bez względu na to, jak kiepsko wygląda próba obrony tytułu przez The Reds, jest to kontynuacja trendu, który widzieliśmy w Premier League w zeszłych latach. Miniona dekada była świadkiem wielu kiepskich prób obrony trofeum - Manchester United skończył na siódmym miejscu w 2014 roku, Chelsea była 10. w 2016 roku, Leicester było 12. w 2017 roku. Co do Manchesteru City, choć może pochwalić się dwoma kolejnymi tytułami w 2018 i 2019 roku, to naciągane byłoby stwierdzenie, że naprawdę bili się o mistrzostwo w latach, gdy kończyli sezon na drugim miejscu z dużą stratą punktową w 2013, 2015 czy w zeszłym roku.
Otwierające miesiące kampanii sugerowały jednak, że Liverpool będzie zdesperowany, żeby przeciwstawić się temu trendowi. Jak niemal wszyscy w Premier League The Reds ponieśli na początku sezonu traumatyczną porażkę 7:2 z Aston Villą, mając kłopoty z odnalezieniem swojej spójności i płynności, jednak mentalność zwycięzców była jedyna rzeczą, która wydawała się czymś stałym. Nawet z łataną naprędce obroną po stracie Virgila van Dijka potrafili odwrócić wynik i wygrać trudne mecze z Sheffield United i West Hamem, potrafili też dać z siebie wszystko, by zdobyć zwycięskiego gola w ostatniej minucie meczu z Tottenhamem, a także pokonać w imponującym stylu Leicester City (3:0), Wolverhampton (4:0) i Crystal Palace (7:0). Na tym etapie nie wyglądali jak "źli mistrzowie".
Uwierzyli w szum wokół siebie? Ich niepohamowana wiara w siebie to dokładnie to, co pomogło im w okresie, w którym dotarli do finału Ligi Mistrzów w 2018 roku, gdzie przegrali z Realem Madryt, wygrali te rozgrywki sezon później, gromadząc 97 punktów w Premier League (kończąc jednak sezon ligowy za Manchesterem City) i wreszcie wygrali Premier League w zeszłym sezonie z 99 punktami na koncie, co stanowi drugi najwyższy wynik punktowy w historii najwyższej klasy rozgrywkowej w Anglii. Nic z tego nie wydaje się spójne z przedstawieniem przez Keane'a Jordana Hendersona i spółki jako grupy zawodników, którzy zdobyli trofeum, po czym zadowolili się życiem z owoców sukcesu.
To, co najprawdopodobniej stało się w Liverpoolu, to sztorm idealny, który powoli, ale z pewnością zniszczył w nich to poczucie bycia niezwyciężonymi. Jeśli zawsze należało się spodziewać jakiejś obniżki formy w tym sezonie, szczególnie biorąc pod uwagę krótkie lato i napięty terminarz, to to, co wydawało się dramatycznym załamaniem wiary w ostatnich tygodniach, zaczyna wyglądać bardziej jak powolne uciekanie powietrza - najpierw ta katastrofalna porażka z Aston Villą, potem kontuzja Van Dijka, następnie kontuzje Thiago, Alexandra-Arnolda, Gomeza i Joty, kryzys kadrowy na środku obrony, efekt domino u reszty drużyny, a na koniec seria niepowodzeń przeciwko West Bromwich Albion, Newcastle United, Southampton, Burnley i Brighton, która, mówiąc językiem Kloppa, "zmieniła wierzących w wątpiących".
Obecnie Liverpool wygląda na wyczerpany, nie przypomina "mentalnych potworów" z opisu Kloppa w 2019 roku. To nie jest samozachwyt, jak sugeruje Keane, a zmęczenie i nerwowość - tak, jakby biegnąc uderzyli w straszną ścianę i nie wiedzieli, jak sobie z tym poradzić. Grali na tak wysokim poziomie przez ponad dwa lata, prawie nie przegrywając w Premier League, że wielką niewiadomą było, jak poradzą sobie z gorszymi wynikami, jeśli takie przyjdą. Odpowiedź, niezależnie od okoliczności łagodzących, jest taka, że w ogóle sobie z tym nie poradzili.
Coś podobnego stało się w zeszłym sezonie z Manchesterem City. Zespół, który wygrał Premier League z rekordową zdobyczą punktową w 2018 roku, dodając do tego Puchar Ligi i krajowy tryplet rok później, nie zbliżył się do tego poziomu w trzecim kolejnym sezonie. Podobnie jak Liverpool zespół Guardioli cierpiał z powodu braku kluczowych zawodników defensywnych. Podobnie jak Liverpool The Citizens byli cieniem samych siebie z wcześniejszego sezonu, a ich słynna intensywność i spójność ustąpiła miejsca niepewnym i przewidywalnym występom. Podobnie jak w przypadku Liverpoolu, narastało poczucie, że gra przeciwko nim - zamiast niemożliwa - stała się stosunkowo łatwa.
- Można iść tą drogą i twierdzić: "Oh, ten zespół to one-season wonder, nigdy nie byli tak świetni" - mówił o kłopotach Liverpoolu były kolega Roya Keane'a z Manchesteru United Gary Neville.
- To nie jest właściwy czas, by mówić takie rzeczy. Ten zespół był świetny przez ostatnie trzy lata i teraz potrzebuje okazji, by dokonać resetu w najbliższych kilku miesiącach, wrócić w następnym sezonie i ruszyć ponownie. To właśnie zrobił Manchester City w zeszłym roku. Byli okropni w porównaniu do standardów, jakie sobie wyznaczyli, ale teraz do nich wracają.
Dosyć prawdziwe. Gdy widzisz, jak Guardiola rozwiązał różne kwestie, z którymi musiała zmierzyć się jego drużyna - jak poradził sobie nie tylko ze stratą dwóch wybitnych liderów w postaci Vincenta Kompanego i Davida Silvy, ale także z coraz bardziej zaawansowanym wiekiem Fernandinho i Sergio Agüero, czy z nieobecnością Kevina de Bruyne, jak w niedzielę - można zobaczyć, że takie problemy nie są nie do pokonania dla topowego menedżera.
Jednak model właścicielstwa w Manchesterze City daje im więcej swobody w tym aspekcie. Nawet bez wydatków na poziomie z przeszłości byli w stanie budować na sukcesie z 2018 roku, kiedy to zdobyli tytuł, inwestując ponad 300 milionów funtów na zawodników takich jak Riyad Mahrez, João Cancelo, Rodri, Rúben Dias, Nathan Ake, czy Ferran Torres, jednocześnie dając Philowi Fodenowi czas na rozwój talentów, które zaprezentował ze znakomitym skutkiem w niedzielę na Anfield.
Dla Kloppa natychmiastowym wyzwaniem jest teraz rekalibracja i ponowne naładowanie zespołu. To drużyna zbudowana wokół rdzenia, złożonego z piłkarzy pozyskanych w wieku od 20 do 25 lat w latach 2015-2018 (Firmino, Georginio Wijnaldum, Sadio Mané, Salah, Andy Robertson, Van Dijk, Alisson, Fabinho) i wchodzących razem w najbardziej spektakularny okres swoich występów. Mimo wszystkich słusznych pochwał pod adresem Michaela Edwardsa i komitetu transferowego Liverpoolu, zasięg ich planów na przyszłość jest daleki od jasnego. Jota (24 lata) i Curtis Jones (20 lat) są oczywistymi kandydatami do tego zespołu w jego kolejnej fazie, jednak klub będzie musiał agresywniej rekrutować - i sprzedawać bardziej bezlitośnie - niż robił to w poprzednich latach.
Na boisku wszystko, co robią, wygląda ociężale i niepewnie, gdzie przez dwa lata było pełne energii i werwy - nawet w mniej pewnych początkowych miesiącach tego sezonu wszystko wyglądało na pełne determinacji. To się dzieje, gdy zespół traci swoją pewność i impet. Ta utrata intensywności wydaje się być jeszcze większa, gdy zespół znany z granego na pełnym gazie, energicznego futbolu gra w sterylnych warunkach - bez kibiców na stadionie, bez wrzawy z trybun, bez przerwy w harmonogramie spotkań i protokołach COVID-19, które sprawiły, że życie każdego z nas stało się mniej satysfakcjonujące niż wcześniej.
Każda drużyna boryka się z tymi samymi problemami - a nie ma zbyt wielu klubów w światowej piłce nożnej, które są lepiej odizolowane od kryzysu gospodarczego wywołanego pandemią - jednak być może to nie przypadek, że dwie drużyny Premier League, które doświadczyły największych spadków jakości występów od czasu zawieszenia rozgrywek w marcu, to te dwa, które do tego momentu przeżywały sezon swojego życia.
Liverpool w zeszłym sezonie do czasu lockdownu zanotował niemal nieprawdopodobną średnią punktową na poziomie 2,83 punktu na mecz. Od restartu w czerwcu to już 1,78 punktu na mecz. Sheffield United spadł z poziomu 1,54 punktu na 0,67 punktu na mecz. I znowu, w grę wchodzi tak wiele innych czynników, jednak gdy zespół jedzie na grzbiecie fali, a potem sport zostaje wstrzymany - a potem wznowiony w zupełnie innych warunkach, bez czynnika dobrego samopoczucia i pozytywnej energii trybun Anfield czy Bramall Lane - łatwo zrozumieć, dlaczego impet został wytracony.
- Wymówki - powiedział Keane.
- Możecie mówić, że to jednorazowy, dziwaczny sezon, że to korona... Po prostu pogódźcie się z tym i grajcie jak mistrzowie. Jesteście Liverpool Football Club! Grajcie dalej w ten sposób, a minie kolejne 30 lat zanim znów zdobędziecie mistrzostwo, uwierzcie mi.
Neville miał bardziej wnikliwe spojrzenie.
- Byłem w drużynach, które nie zdobyły tytułów w takich sezonach, w których umysł mówi ci: „Właściwie możemy to zrobić, możemy to zdobyć”, ale wtedy ciało wychodzi i nie idzie za tobą - powiedział Anglik.
- Fizyczność Liverpoolu nie pozwala im w tej chwili wrócić tam, gdzie powinni być. Wciąż są tymi samymi zawodnikami, wciąż mają to samo pragnienie. Nie sądzę, że jest to kwestia chęci. Nie widzę tu grupy piłkarzy, którzy wyłączyli się i mieli dość, którzy weszli na górę i już więcej nie idą.
Diagnoza Neville'a wydaje się bardziej trafna. Liverpool nie osiągnął tego punktu w sezonie po obronie tytułu, z powodu samozadowolenia czy braku chęci, jednak najważniejsze pytanie brzmi, jak The Reds zareagują na swoją nową rzeczywistość - na to, że 30-letnie zadanie, w które wszyscy uwierzyli, dobiegło końca i, jeśli mówimy o ich wspinaczce ku górze, to nie stanie się to w tym sezonie (chyba że uda im się jakoś pobudzić do wygrania kolejnej Ligi Mistrzów). Brak chęci wydaje się być do tej pory najmniejszym z ich problemów, ale kiedy traci się rozpęd i maleje zaufanie, priorytety mogą się zmienić, podobnie jak relacje w szatni.
Jedną uderzającą rzeczą, gdy mowa o zdobyciu tytułu przez Liverpool w zeszłym sezonie, jest to, ile energii emocjonalnej zainwestowano w tę podróż. Widzieliście to na nagraniu przedstawiającym Kloppa i jego graczy świętujących w Formby Hall w czerwcu zeszłego roku, a potem znowu kilka tygodni później, tej nocy, kiedy Henderson podniósł trofeum w niebo na Anfield - musiało to być jednak bardziej puste doświadczenie w następnych tygodniach. Zarówno dla graczy jak i kibiców, bez względu na ich protesty, to nie mogło być wszystko, o czym marzyli. Być może właśnie to niewypowiedziane poczucie zawodu napędzało ich wysiłki w pierwszych miesiącach tego sezonu, ale może im dłużej trwała ta kampania, tym bardziej odległy stał się sukces poprzedniego sezonu - to wzmogło poczucie straty.
Może nie będzie chwili, żeby piłkarze i kibice Liverpoolu świętowali ten pierwszy od trzech dekad tytuł mistrzowski. Może ta chwila minęła. A może ta chwila jest jedyną rzeczą, której Klopp i jego piłkarze potrzebują, żeby otrząsnąć się z tego, co ich trzymało w czasie ostatnich sześciu tygodni. Kto może powiedzieć, czego naprawdę potrzebuje ktoś w tych dziwnych czasach lub - używając jednego z truizmów epoki COVID-19 - kiedy to wszystko się skończy?
Oliver Kay
Autor: Bartolino
Data publikacji: 09.02.2021